Kobiety pracujące na scenie.

  Muszę przyznać, że z dużym żalem rozstaje się z cyklem felietonów, w których opisywałem  kobiety pracujące na scenie. Tym większym, że prezentowane bohaterki nie są jedynymi,  z którymi było dane mi pracować czy też o których istnieniu wiem. Na całym świecie  spotykałem  się z kobietami-technikami i light designerkami. Być może kiedyś wrócimy do podobnej tematyki. Póki co, zapraszam do zapoznania się z dokonaniami naszej polskiej koleżanki po fachu.       Bitwa z czasem Otoczenie amfiteatru to piasek przemieszany z gliną. Choć to pełnia lata, warunki atmosferyczne kompletnie nie sprzyjają pracy techników scenicznych. Trudno dostępny obszar z leśną skarpą tuż za sceną. Ciężarówki, w tym TIR z nagłośnieniem, grzęzną w błocie, dojeżdżając do samego obiektu. Sama scena ma betonową podstawę, jednak dookoła niej jest całkowicie podmokłe podłoże. Do tego pada deszcz i wieje dość silny wiatr. Z TIR-a wyłania się system L-Acoustics K1. Choć prowizorycznie ułożone podesty w błocie umożliwiają  rozładunek, większość techników z trudem przetacza kolejne elementy nagłośnienia. Zadaszenie oraz system kratownic quadro stoi na betonowej części sceny, ale bramki służące do montowania modułów ekranów LED-owych po obu stronachsceny wymagają dodatkowych zabezpieczeń. Zapadają się na miękkim podłożu pod obciążeniem kilkuset kilogramów. Kolejna ciężarówka z oświetleniem nie dojeżdża do punktu przeznaczenia. Również ona zapada się w błocie kilkadziesiąt metrów przed celem. Sprzęt trzeba przenieść na własnych barkach. Deszcz wzmaga się do tego stopnia, że na chwilę trzeba przerwać wszelkie prace. Opuszczony dach sceny daje schronienie wszystkim wykończonym ekipom. Przygotowania posuwają się naprzód, ale zapada noc i warto przerwać choć na kilka godzin, aby nabrać siły na jutrzejszy koncert, a to nietuzinkowe wydarzenie. Nazajutrz zastaje scenę z zamontowanym oświetleniem. Jednak ktoś nie spał… Scena została wyposażona w ponad sto dwadzieścia opraw konwencjonalnych i tylko dziesięć głów ruchomych. Dach jedzie w górę. Test i strojenie nagłośnienia przebiegają pomyślnie. Ale to nie koniec problemów. Pojawia się menadżer zespołu, który nadmiernie używając angielskiego słowa na literę „f ”, z dużym ładunkiem emocji oznajmia, iż zaginął backline i instrumenty muzyków, które miały być dostarczone do Polski właśnie w dniu koncertu. Na horyzoncie pojawia się samochód osobowy. Wysiada z niego dziewczyna w  okularach przeciwsłonecznych. Po chwili mijam ją na scenie. Ta sama dziewczyna przykucnęła przy stole oświetleniowym Avolites Pearl i rozpoczyna patching obwodów (stół oświetleniowy usytuowany na scenie to częsta praktyka świetlików podczas montażu, programowania i fokusowania opraw, choć coraz częściej świetlicy posługują się bezprzewodową łącznością z sterownikiem DMX, chociażby za pomocą tabletu). Kobieta-świetlik pokrzykuje coś do ekipy. Trzeba wejść „na kratę”. Dach jest już na wysokości około 7 m, ale jak to zwykle bywa, nie wszystkie obwody elektryczne działają. Problem zostaje rozwiązany, gdy jeden z kolegów wspina się i dociera do miejsca awarii, kilka metrów nad sceną. Szczęśliwie instrumenty muzyków również docierają na miejsce. Po montażu backline'u i soundchecku można zacząć krótką próbę całego składu. Powyższy opis to moje obserwacje dotyczące przygotowań, jak już wspomniałem, nietuzinkowego koncertu „Ray Manzarek and Robby Krieger of The Doors”, który odbył się w Polsce latem 2012 roku. Pewnie nie zaskoczyłem dramaturgią wydarzeń weteranów pracy na scenie, ale jestem przekonany, że żaden widz tego koncertu nie zdawał sobie sprawy z tego, jak trudno było doprowadzić do szczęśliwego finału. Koncert był niepowtarzalny pod względem klimatu, którzy byli członkowie The Doors wraz z kolegami byli w stanie zaserwować polskim fanom. Osobą odpowiedzialną za magiczne i niepowtarzalne światło podczas tego wydarzenia była Alicja Brożyna, bohaterka tego felietonu. Jak już wcześniej wspomniałem, to ostatni z cyklu artykułów publikowanych na łamach MiT pod wspólną nazwą „Kobiety sceny ”. Jak doszło do tego, że nasza polska koleżanka pracowała jako świetlik Doorsów, opiszę w dalszej części felietonu.    Dziecinne zabawy    Dwa miesiące temu wspomniałem w innym felietonie o tym, że znalazłem osobę, która w podobny sposób jak ja związała się ze sceną. Chodziło mi właśnie o Alę.    Na pytanie, jak się zaczęła jej przygoda, Alicja odpowiada:  Alicja Brożyna: Bez „kolorowania” muszę przyznać, że początek w branży miałam dość łatwy dzięki temu, że mój ojciec jest dźwiękowcem. Na scenie kręciłam się, odkąd tylko pamiętam, i oczywiście było to możliwe dzięki pracy mojego ojca. W dzieciństwie była to tylko taka zabawa. Z czasem jednak, jeżdżąc na koncerty, zaczęłam pomagać technikom na scenie. Początkowo były to proste czynności, takie jak rozkładanie statywów, układanie przewodów czy przynoszenie różnych potrzebnych akcesoriów. Po kilku latach zaczęłam interesować się pracą na scenie w szerszym kontekście. Wypytywałam kolegów z pracy, a także czytałam sporo prasy branżowej. Miałam jakieś piętnaście–szesnaście lat, kiedy uznałam, że w sumie fajnie byłoby zostać dźwiękowcem. W tym samym czasie w oświetleniu coraz bardziej popularne stawały się ruchome głowy i inne urządzenia, które były sterowane przy pomocy DMX. Wcześniej większość opraw, jakie występowały na naszych scenach, to światła konwencjonalne, bardzo często sterowane jeszcze w sposób analogowy.   Fascynacja, która stała się profesją    Paweł Murlik: Tutaj również nasze historie są podobne, bo i ja zacząłem od dźwięku. W którym momencie oświetlenie sceniczne stało się twoją pasją? Pewnego dnia, w ramach rozszerzania działalności firmy, dostałam zadanie, aby opanować dopiero co zakupiony zestaw oświetleniowy. Miał on być użyty na kolejnych imprezach. Po przeczytaniu instrukcji i kilku domowych próbach wyruszyłam w trasę z całkiem dużym, jak na tamte czasy, zestawem. Zawierał on: dwadzieścia cztery PAR-y 64, osiem  RoboColor, cztery sztuki miniMac, a także maszynę do dymu. Sterowanie odbywało się za pomocą dwóch konsolet: Martin Freekie i dwudziestoczterokanałowego stołu Behringera, którego używałam tylko do PAR-ów. Była to letnia trasa, obejmująca nadmorskie kurorty. Do końca życia zapamiętam całe dnie spędzone na plaży i piasek wysypywany, w ilości hurtowej, z case'ów. Zatem – na podstawie wiadomości z instrukcji urządzeń i doświadczenia zdobytego już podczas wspomnianej trasy – metodą prób i błędów zaczęłam zajmować się oświetleniem.    W tym cyklu felietonów opisujących kobiety pracujące na scenie pojawia się bardzo ważny wątek profesjonalnego, również teoretycznego przygotowania. W poprzednich wywiadach tylko Anna Rouhu z Finlandii mogła pochwalić się ukończeniem uczelni, która przygotowuje light designerów do wykonywania zawodu. Jak wiadomo, w Polsce nie mamy takiego kierunku na wyższych uczelniach. Czy w jakiś inny sposób poszerzałaś swoją wiedzę w tym kierunku? W późniejszym okresie firma mojego ojca stała się przedsięwzięciem rodzinnym. Ja zajmowałam się światłem, a ojciec dźwiękiem. Zaczęłam szukać miejsc, w których mogłabym podszkolić się właśnie w dziedzinie oświetlenia scenicznego. Niestety, w moim zasięgu nie było żadnych kursów ani szkoleń. Ucząc się w liceum w Koszalinie, ciężko było wziąć udział w seminariach, które zwykle odbywały się w Warszawie. Pozostałe interesujące mnie kursy i szkolenia odbywały się za granicą. Dlatego większość wiedzy, którż zdobyłam, pochodziła z instrukcji obsługi i doświadczeń zdobytych na scenie. Zazwyczaj tok rozszerzania wiedzy wyglądał tak: dostawałam nowe urządzenie i starałam się opanować jego możliwości w domu, przed najbliższą „sztuką”. Pozostałe szczegóły dotyczące nowych opraw oświetleniowych odkrywałam już w warunkach bojowych, na scenie.   To dość zaskakujące, że wiedzę, którą posiadasz, zdobywałaś po prostu sama! Widziałem cię w akcji, na scenie i, szczerze mówiąc, nie wierzę w to, co mówisz… To może chociaż przez te wszystkie lata uczyłaś się od „starszego kolegi”? Jedną z niewielu sytuacji, w których wiedza o oświetleniu pochodziła od kogoś innego, był moment, gdy właśnie kolega, mój zmiennik, pokazał mi LightJockeya… W tamtym okresie moim celem było to, aby wiedzę, którą posiadałam, dostosować do nazewnictwa. Chodziło mi również o nazwy potoczne, bo jak wiadomo, w świecie profesjonalistów obowiązuje specyficzna terminologia. Konsekwencją mojej autoedukacji   było dość zabawne zjawisko: przez długi czas zauważałam, że podczas rozmowy z innym świetlikiem mówiliśmy o tym samym, ale…. jakoś inaczej. Niestety, w tamtym czasie, jak i teraz nie mamy możliwości szkolenia na wyższych uczelniach w Polsce pod kątem profesjonalnego oświetlenia scenicznego.    Z twoich dotychczasowych wypowiedzi wynika jasno, że jesteś osobą ambitną. Wiem, że nie zarzuciłaś profesjonalnej edukacji w kierunku związanym z technikami scenicznymi.  Tak. Ze względu na brak wyższej uczelni kształcącej świetlików poszłam w kierunku mojej drugiej pasji, którą nadal jest akustyka. Ukończyłam studia licencjackie na Wydziale Fizyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a obecnie kończę studia magisterskie na kierunku Akustyka, również na Uniwersytecie w Poznaniu.    Skoro jesteś zarówno świetlikiem i dźwiękowcem, to właściwie w jakim charakterze pracujesz na scenie?  Kiedy firma, w której pracuję, montuje i dźwięk, i światło, to podczas montażu zajmuję się oświetleniem. Natomiast jeśli zdarza się sytuacja, że w czasie „podpinania” zespołu  nie mam nic do roboty, to zawszę idę na scenę i pomagam dźwiękowcom. Mój zespół techników jest przyzwyczajony do takiego stanu rzeczy i zawszę zostawia dla mnie perkusję do opięcia. Po prostu wiedzą, że to uwielbiam!   Wracając do oświetlenia… Mówiłaś wcześniej o prostych sterownikach DMX i o tym, jak sama dochodziłaś do sposobu na okiełznanie różnych urządzeń za pomocą wyłącznie instrukcji obsługi. Interesuje mnie jednak moment, kiedy zasiadłaś za profesjonalną konsoletą. Wiem, że przeszłaś też chrzest bojowy w teatrze. Według mnie, choć może to – jak mówią – zboczenie zawodowe, każdy świetlik powinien choć raz w życiu zrealizować sztukę teatralną, podobnie jak każdy aktor powinien poczuć magię sceny teatralnej a nie tylko pracę przed kamerą. Zatem po kolei: twoje pierwsze doświadczenia z profesjonalną konsoletą i praca w teatrze. Nie wiem, jak mam opowiedzieć o tych wielu latach pracy, bo to były po prostu kolejne koncerty i imprezy, na których z czasem było coraz więcej sprzętu. Jednym z przełomów był moment, gdy z małych „stolików ” i komputera przesiadłam się na Perłę z Avo. Do Avolitesa podeszłam tak jak do innych urządzeń, czyli poprzez lekturę instrukcji, dzięki czemu dość szybko poznałam stół. Ogólnie dość lekko przychodzi poznawanie nowych konsolet. Przez ostatnie lata trochę ich przeszło przez moje ręce. Gdy zaczęłam współpracować z teatrem w Słupsku, poznałam ZUT-a, którego główną cechą było to, że zajmował pół kabiny, oraz ETC Congo, nad którym udało mi się szybko zapanować i stworzyć w ciągu kilku tygodni światło do sztuki „Cabaret”. Współpraca z wspomnianym teatrem miała zakończyć się po napisaniu programu oświetleniowego do sztuki, ale po małym zamieszaniu stało się tak, że spędziłam w teatrze prawie rok. Zajmowałam się głównie obsługą musicalu „Cabaret”, ale po drodze przygotowałam jeszcze światło do kilku innych, prostszych form teatralnych i jednej większej, pod nazwą Festiwal „Charlotta Classica” w Dolinie Charlotty. Przy tworzeniu światła do „Cabaretu” szybko zauważyłam, że praca w teatrze, tym bardziej przy dużych sztukach, ogranicza swobodę działania. Cały czas są odczuwalne naciski nie tylko ze strony reżysera, ale i choreografa, a czasem i scenografa. Trochę mnie zdziwiła ilość wpływów, które musi brać pod uwagę oświetleniowiec. Ale po długotrwałych walkach udało się ustalić ostateczną wersję. Praca w teatrze była odmianą i odskocznią od świecenia live, którym głównie zajmowałam się do tej pory. Jednak po roku w teatrze zakończyłam tę współpracę, bo zrozumiałam, że taka forma nie do końca mi odpowiada. Zdecydowanie wolę świecenie live.    W wspomnianej już Dolinie Charlotty odbył się również koncert „Ray Manzarek and Robby Krieger of The Doors”. Koncert, który w moim odczuciu znakomicie oddał klimat tamtych lat. Co zaskakujące, miałem wrażenie, że podczas tego widowiska unosi się nad tym miejscem duch Jima Morrisona. To zapewne, prócz wspaniałej muzyki, zasługa twoich świateł. Jak doszło do tego, że świeciłaś Doorsom? Dolina Charlotty jest znana z tego typu niecodziennych koncertów. Zdarzało mi się pracować na niektórych z nich przy obsłudze wizualnej. Zwykle są tam montowane dwa ekrany, na których można zobaczyć na żywo realizację koncertów. Przy takich realizacjach pracowałam właśnie jako operator kamery. Jednak w przypadku Doorsów było zapotrzebowanie na świetlika, który przygotuje ich rider w oparciu o Perłę Avo. Drugim wymogiem była znajomość języka angielskiego. Pomyślałam, że będzie to ciekawe doświadczenie popracować z świetlikiem Doorsów. Po przybyciu zespołu i jego świty okazało się, że prócz managera, dźwiękowca i innej obsługi technicznej Doorsi nie podróżują ze swoim oświetleniowcem… Stanęłam więc za konsoletą, a od managera dostałam tylko kilka luźnych sugestii. Pogrupowałam światła i właściwie całość koncertu świeciłam na żywo. Oczywiście okiełznanie stu dwudziestu konwencjonalnych opraw tak, aby stworzyć odpowiedni klimat, nie było proste. Prócz tego na scenie znalazło się tylko dziesięć ruchomych głowic oraz stroboskopy.    Zagadnienie, które bawi, ale i nurtuje – kobieta w męskim zespole techników! Jak wygląda cała ta praca przez to, że w ekipie jest kobieta? Czasami zdarzały się osoby, które nie traktowały mnie na poważnie. Na szczęście o wiele częściej spotykam ludzi, którzy są raczej zaintrygowani moją osobą. Często wygląda to tak, że przez pierwsze kilkanaście minut mnie obserwują. Jak już się napatrzą, czasem podchodzą i pada zazwyczaj kilka słów: „Pierwszy raz widzę kobietę technika”. Zdarza się, że dokonuję jakiś drobnych napraw na scenie. Myślę tu o lutowaniu czy o zwykłych, małych mechanicznych naprawach. W takim wypadku bywa, że zbiera się wokół mnie widownia. Z reguły reakcje są raczej dość miłe. Mam wrażenie, że i ja mam pozytywny wpływ na pozostałych członków zespołu. Objawia się to kulturalnym zachowaniem chłopaków. Często słyszę: „Nie wyrażaj się tak, tu jest kobieta” czy coś w tym stylu.    Light designer czy technik oświetleniowy – kim tak naprawdę się czujesz?  Po latach pracy moją rolę określam bardziej jako technika oświetlenia a nie light designera. Spotkałam kilka osób, które zajmowały się typowo projektowaniem światła. Niestety, ich wiedza o urządzeniach była znikoma. Dla mnie osobiście takie osoby to właśnie projektanci. Mój sposób działania jest taki: zawszę jak coś przygotowuje, to myślę o tym, jakie urządzenie użyć. Jak zawiesić. Jakie są możliwości, a jakie ograniczenia. Jak połączyć system. Na każdym kroku planowania jakiegokolwiek oświetlenia natychmiast w głowie mam  pełną analizę: droga sygnału, możliwości urządzeń, otoczenie…      Konsekwentnie, podobnie jak w poprzednich felietonach przedstawiamy teatralny rider oświetleniowy. Alicja przyznaje co prawda, że w swojej dotychczasowej pracy opracowała więcej riderów dźwiękowych, jednak ten jest dość szczególny. Pomimo tego, iż musical, którego dotyczy ta dokumentacja, odbywał się na deskach teatralnych, to Alicji udało  się przemycić kilka rozwiązań raczej estradowych.    Rider techniczny musicalu „Cabaret” – prezentuje Alicja Brożyna:   Ogólne założenie oświetlenia do tego musicalu było dość proste: wykreować atmosferę typowo kabaretową, odzwierciedlającą lata świetności wielkich widowisk tego typu, czyli kolorowo i z dużą ilością efektów. Jednak, aby zachować teatralną formę, musiałam utrzymać dość małą intensywność punktów oświetleniowych. Używane światła są precyzyjnie ustawione i skierowane dość wąsko, tworząc smugi, przez które przechodzą aktorzy. Większość opraw na scenie znajduje się głęboko, dlatego żeby wykreować niezbędne elementy musicalu, trzeba było z przodu sceny dostawić konstrukcję z reflektorami. Niestety, byłam dość mocno ograniczona liczbą sprzętu, jaka była dostępna w teatrze. Miałam do dyspozycji urządzenia, niestety, w większości w podobnym wieku do mojego. Ale były też nowsze oprawy. Kilka PC-etów 500, 1000 i 2000 W marki Griven, profile ETC ource Four ze zmiennym kątem świecenia oraz cztery głowy Robe Color Spot 700E AT. Jedyne ułatwienie to stół oświetleniowy. Mowa tu o bardzo intuicyjnym w obsłudze ETC Congo Jr.    Rider, który przygotowałam do tego przedstawienia, jest dość prosty, ale i tak różnił się od tych, jakie dotąd widziałam w teatrze. Oparłam się głównie na oprawach PC, bo zależało mi raczej na ostrych krawędziach plam oświetleniowych. W całym przedsięwzięciu użyłam tylko jednego fresnela.    tekst: Paweł Murlik   zdjęcia:  ze zbiorów Alicji Brożyny http://www.slupsk.pl