Peter Johansen jest Duńczykiem. Swoją karierę zawodową rozpoczął pracą w studiu nagraniowym, ale dość szybko zamienił ją na projektowanie urządzeń do dyskotek. 

Peter Johansen jest Duńczykiem. Swoją karierę zawodową rozpoczął pracą w studiu nagraniowym, ale dość szybko zamienił ją na projektowanie urządzeń do dyskotek.   W rozmowie Johansen opowiada o motywacji i celach, jakie wyznacza sobie i swojej duńskiej firmie. Od pewnego czasu SGM zapowiada wiele nowatorskich opracować, które wkrótce ujrzą światło dzienne i mają wstrząsnąć rynkiem.     Po wieloletnim paśmie sukcesów Peter opuścił dobrze prosperującą korporację, szukając nowych wyzwań. Kolejną założoną przez niego marką był Nitram Dental (nazwa Martin pisana od tyłu) – producent sprzętu dentystycznego, poniekąd bazujący na wiedzy zdobytej podczas projektowania inteligentnego oświetlenia. Dencam to kolejne dziecko Johansena – firma, której domeną jest wytwarzanie komponentów, najpierw dla Nitram Dental, a później (i w większej skali) dla rynku turbin wiatrowych (choć grono odbiorców jest znacznie szersze). W 1999 roku założył zajmującą się produkcją luksusowych lodzi Royal Denship. Powstała też firma oferująca inteligentne systemy sterowania automatyką i elektroniką – Lantic-Systems. Zaplecze produkcyjne to głównie Tajlandia, gdzie powstała firma Martin Industrial Group. Mimo wszystkich tych sukcesów rynkowych branża rozrywkowa zwróciła uwagę na Johansena, kiedy wrócił do produkcji urządzeń oświetleniowych jako szef działu R&D włoskiej firmy SGM. Jako że (jak twierdzi) najlepsi fachowcy w tym zakresie mieszkają w Danii, przeniósł tam dział R&D firmy, która wciąż produkowała swoje urządzenia we Włoszech, ale też w Chinach i Tajlandii. Dwa lata później zapadła decyzja o przejęciu marki przez holding, w którym Peter ma ponad 70% udziałów (o mało skomplikowanej nazwie: Peter Johansen Holding). W poniższej rozmowie Johansen opowiada o motywacji do tego ruchu i celach, jakie wyznacza sobie i swojej duńskiej (obecnie) firmie. Od pewnego czasu SGM zapowiada wiele nowatorskich opracować, które wkrótce ujrzą światło dzienne i mają wstrząsnąć rynkiem. Padają też deklaracje o całkowitej rezygnacji z „konwencjonalnych” źródeł światła na korzyść ledowych w produktach SGM. Po szturmie na rynek stroboskopem X-5, a także sukcesie pierwszej ruchomej głowy w ofercie firmy o wdzięcznej nazwie G-Spot, ale także po wysłuchaniu deklaracji samego Petera Johansena trudno nie wierzyć, że SGM wkrótce może stać się czołowym producentem urządzeń oświetleniowych dla profesjonalnego rynku oświetleniowego. Łukasz Zygarlicki, MiT: Znamy cię jako człowieka z branży projektującego urządzenia oświetleniowe, ale de facto jesteś chyba przede wszystkim poważnym biznesmenem. Twoje początki to jednak dźwięk i światło. Powiedz, proszę, jak to się stało, że się tym zająłeś. Jak to było w twoim przypadku?Peter Johansen, SGM: To bardzo długa historia, ale jej początek sięga czasu, kiedy byłem realizatorem nagrań w studiu dźwiękowym. Zajmowałem się wielościeżkową rejestracją na taśmie. Wiesz dwadzieścia cztery ścieżki na dwucalowej taśmie – to było niesamowicie nudne. To był czas przed komputeryzacją. Musiałem z dziesięć dni pod rząd słuchać tej samej piosenki, zanim proces nagraniowy dobiegł końca. Zdałem sobie wtedy sprawę, że nie chcę w ten sposób rozwijać swojej kariery. To było zbyt męczące. Spotkałem na swojej drodze odpowiedniego człowieka. To było w czasie, kiedy w Danii zaczynała się era dyskotek. Pomysł być taki: czemu nie zbudować sprzętu dla klubów i dyskotek? W ten sposób zaczęliśmy. Pewnego dnia zbudowałem maszynę do dymu. Bazowała ona na ekspresie do kawy mojej żony. Zabrałem się do tego w środku nocy, oczywiście zepsułem ten ekspres, żona była na mnie wściekła przez kilka kolejnych tygodni, ale to właściwie był początek Martina – dokładnie ten moment, kiedy popsułem ekspres do kawy. Ale dymiarka zadziałała?Początkowo tak, choć niezbyt dobrze. Z czasem stawały się one coraz lepsze. Obecnie Martin produkuje genialne maszyny do dymu. Ale po kilku latach nasyciliśmy rynek. Dostarczaliśmy maszyny do dymu wszędzie. Nie bardzo istniała możliwość dalszego rozwoju. Wtedy zauważyliśmy, że za każdym razem, kiedy ktoś kupuje maszynę do dymu, jednocześnie kupuje też ze sto świateł. Wtedy zgodziliśmy się, że powinniśmy też produkować oświetlenie. Tak po prostu? Tylko dlatego, że stwierdziliście, że warto to robić, zaczęliście to robić?Tak, dokładnie. O światłach nie wiedzieliśmy zupełnie nic. Mieliście więc ludzi, którzy się tym zajęli? Kogoś do pomocy?  Tak. Był człowiek, który obecnie pracuje też w R&D SGM. Jest ze mną od samego początku. Od ponad trzydziestu lat. Niesamowicie dobry inżynier. Ja nie jestem w tym tak dobry. W zasadzie kiepski ze mnie inżynier. W takim razie czym ty się zajmowałeś? Wyłącznie sprawami biznesowymi? Nie. Wymyślaniem, kreowaniem, inicjowaniem badań. To też moja działka. W jaki sposób rozwinęliście produkcję?Rozpoczęliśmy działalność pod marką Martin, zaczęliśmy produkcję i od razu odnieśliśmy sukces z naszymi urządzeniami oświetleniowymi, bo byliśmy w stanie zrewolucjonizować rynek, zwłaszcza jeśli chodziło o cenę zakupu urządzeń. Skanery Martina były w zasięgu klientów, bo mogliśmy zminimalizować koszty ich produkcji. Mocno zainwestowaliśmy w samą fabrykę. Wszystko robiliśmy tam: na miejscu. Oznaczenia, całą mechanikę – tam wszystko było robione. Nasze ceny były niskie, a jakość nie budziła zastrzeżeń – to dlatego Martin stał się znaczącą marką. Podwajaliśmy, czy nawet potrajaliśmy naszą produkcję każdego roku. Wkrótce pracowało dla nas tysiąc osób. Niesamowite, ale jednak wiązało się to z dużym ryzykiem. Skąd pewność, że inwestycja w fabrykę oświetlenia przyniesie profity?Według mnie to zależy tylko od ciebie, czy odniesiesz sukces, czy nie. Od czasów Martina założyłem cztery kolejne biznesy i każdy z nich stał się numerem jeden na świecie. Nie dlatego, że akurat w tym konkretnie byłem najlepszy, ale dlatego, że jeśli coś robię – wierzę w to. I jeśli w coś mocno wierzysz – reszta świata uwierzy tobie. Z Martinem nigdy nie mieliśmy wątpliwości, że jesteśmy w stanie stać się największym z producentów. Po kilku latach, kiedy sytuacja się nieco ustabilizowała, zaczęło się planowanie strategiczne i wiedzieliśmy już, że to będzie pasmo sukcesów. Z producenta sprzętu dla klubów i dymiarek przeistoczyliśmy się w najważniejszego producenta ruchomych głów, z rewolucyjnymi produktami jak Robo Scan na początku, ale głównie MAC 600 w 1996 i MAC 500. Te dwa produkty naprawdę zawładnęły rynkiem. W międzyczasie firma stała się tak dużą, że musieliśmy stać się spółką akcyjną (w 1995 roku). Po tym trudniej już było ją prowadzić, bo nagle masz przed sobą ludzi pod krawatem, dobrze wykształconych biznesmenów, którzy rozumieją działanie biznesu, ale nie wiedzą, jak nim kierować, jak produkować i utrzymywać klientów. Trzy lata później zdecydowałem ostatecznie, że nie chce już być tego częścią. Może byłeś już zbyt znudzony oświetleniem i tym rynkiem?Byłem znudzony dużą spółką, organizacją, gdzie jest zbyt wiele zarządzania, a za mało inżynierii. Ale jak wspomniałeś – uruchomiłeś z wielkim powodzeniem cztery inne działalności…To było po tym, jak opuściłem Martina. To były luksusowe jachty, śmigła turbin wiatrowych, sprzęt dentystyczny i domowe systemy automatyzacji. PLASA Awards for Innovation 2013: SGM G-Spot LED – nagrodę odbiera Peter Johansen. Skupmy się obecnie na ostatniej dużej inwestycji: firmie SGM. Czym się kierowałeś, kiedy podjąłeś decyzję o przejęciu czy też zakupie tej firmy?Kiedy opuściłem Martina, przez dziesięć lat nie miałem nic wspólnego z branżą oświetleniową. SGM został kupiony cztery, pięć lat temu przez RCF. Pół roku później zostałem poproszony przez nich o pomoc. Początkowo odmówiłem, ale później zgodziłem się pomóc. Następnie zgromadziłem swoją starą drużynę z Martina. Zapytałem ich, czy chcą to zrobić raz jeszcze. Potwierdzili. Następnie stworzyliśmy nowy zespół badawczy w Danii. Ale Włosi i my prowadziliśmy firmę w dwóch różnych kierunkach i z różną prędkością, więc po dwóch latach zaproponowałem odkupienie całej firmy i przeniesienie produkcji do Danii. To było dwa lata temu. Mogę zapytać, czemu to zrobiłeś? To była sprawa czysto biznesowa czy wchodziły w grę kwestie bardziej osobiste – chęć powrotu do branży?Chciałem udowodnić żonie, że jestem w stanie to zrobić raz jeszcze. Dobry powód! SGM skupia się na ledach…Tak, wyłącznie na ledach. I wyłącznie produkowanych w Danii. Bez produkcji w Chinach, nic z tych rzeczy. „Made in Denmark”. I ma odnieść największe powodzenie na rynku urządzeń ledowych? Taki jest cel?To mój jedyny cel. Zgadza się. Bycie numerem jeden. Najlepszym. Gdzie więc widzisz przestrzeń dla innowacyjności, ulepszeń? Co takiego nowego można jeszcze zaproponować i czy widzisz takie kierunki rozwoju? I od razu kolejne pytanie: jak to zrobić, aby pół roku później nie oglądać kopii swoich udanych urządzeń na targach na innych stoiskach?To jest możliwe. Przede wszystkim: nie robimy tego, co robią inni. Nie kopiujemy produktów. Szukamy nisz na rynku. Badamy, czego potrzebuje rynek i zaczynamy to produkować, nie oglądając się na to, co robią inni. Wprowadzamy nowe technologie, które czynią nasze produkty bardziej zawodowymi. Wszystkie nasze produkty mają stopień ochrony IP65, tak, żeby można je było swobodnie używać na zewnątrz. Bo rozrywka zaczęła się w klubach, ale urosła do scen koncertowych i dużych wydarzeń plenerowych, ale także oświetlenia architektonicznego. Aby produkt mógł dziś odnieść sukces, musi być wodoodporny. Będziemy proponować wiele rozwiązań, od oświetlenia klubowego, po architektoniczne. A co do kopiowania: widziałem tu na targach wiele osób filmujących nasze urządzenia i oni są naprawdę mile widziani, bo dopóki będą się pojawiać, dopóty będę wiedział, że jestem krok do przodu. Czy twoim celem obecnie jest stać się większym niż Martin?To nie jest cel bezpośredni, ale przyzwyczaiłem się do bycia numerem jeden na świecie, więc… Tego na koniec życzę – wszystkiego dobrego dla firmy! Dziękuję za rozmowę.Dziękuję bardzo. tekst i zdjęciaŁukasz ZygarlickiMuzyka i Technologia

Tagi:

sgm