Rozpoczynając swój cykl porad zastanawiałem się, do jakiej grupy go zaadresować. Wielkie i uznane firmy rentalowe mają już swoją bazę wiedzy pochodzącą z najlepszych źródeł (np. szkolenia producentów systemów liniowych, wysokiej klasy konsolet itp.), więc nie ma co ich pouczać. Natomiast wieloletnia obserwacja szeroko pojętej branży audio pokazuje, że w segmencie nagłaśniania małych i średnich eventów jest wiele do zrobienia. I tu kieruję swoją uwagę. A może i wielcy skorzystają… Pojęcie serwisowania jest bardzo szerokie i nie utożsamiam go jedynie z naprawami. Starajmy się bardziej zapobiegać niż leczyć.

Zaczyna się kolejny sezon i czeka nas sporo pracy. Aby być sprawnym i dostać dobre recenzje po każdej sztuce, trzeba się przygotować. Podobnie jak w motoryzacji ludzie wymieniają opony na letnie, serwisują klimatyzację, piorą tapicerkę po zimie itp., tak i my musimy zająć się sprzętem. Zaczynamy od rzeczy prostych i pozornie oczywistych. Jednak czy dla wszystkich są one tak oczywiste? Temat numer jeden to okablowanie. Zasilające i sygnałowe. Niezależnie od tego, jak dobry macie system nagłaśniający, będzie on całkowicie bezwartościowy, jeżeli nie dostanie zasilania i sygnału. Sposób przechowywania i transportu kabli ma tu ogromne znaczenie. Słowo „porządek” nabiera tu nowego znaczenia. Bo w ostatecznym rozrachunku ma wymiar finansowy. Takie „gniazdo węży” jak na zdjęciu, gwarantuje nam mniejszą lub większą porażkę. Nie wiemy jedynie, kiedy ona nastąpi i jakie przyniesie konsekwencje.

Totalny chaos w kablach – jak śpiewali The Ramones: ROAD TO RUIN…

Przechowywanie
Ktoś powie: „ale o  co chodzi, ładny koszyk i  nic nie wypadnie”. No to wyjaśniam: kable są poplątane i  zacznie się ich wyszarpywanie, a to z kolei prowadzi do uszkodzenia wtyczek. Pomieszanie (i poplątanie) kabli sygnałowych z zasilającymi wydłuża czas instalacji i zmniejsza operatywność. Jeżeli jedna osoba opina tor sygnałowy, a  druga zasilania, to wchodzą sobie w drogę i tracą czas. Wraz z upływem czasu zmarnowanego na walkę z „wężami” wkrada się nerwowość, bo zespół już tupie, żeby zacząć próbę, a my jesteśmy w przysłowiowym lesie. Stres, presja ze strony zespołu i organizatorów, zmniejszenie czasu na próby – nie będzie dobrze.
Aby rozwiązać ten problem, kable zwijamy w zamknięte pętle. Dzięki temu się nie poplączą, a chwytając nawet za pojedynczy przewód, wyciągamy jeden konkretny zwój. Często spotykamy się z sytuacją: „podaj mi dwa kable dziesięciometrowe, dwa ośmiometrowe i  cztery pięciometrowe.” Pada odpowiedź: „ale, które to?” No właśnie… dlatego warto mieć oznaczenie długości na kablach. Najrozsądniej je wykonać przy wtyku męskim, żeby nie zakłócać obrazu sceny. Z  pomocą przychodzą oznaczniki np. typu PARTEX. Stosowane w telekomunikacji i energetyce. Są bardzo trwałe i  nałożone na kabel będą nam długo służyły. Doskonałym rozwiązaniem jest też laserowe grawerowanie wtyków. Rozwiązanie droższe, ale bardzo eleganckie.

Poprawnie zwinięte kable. Ten żółty ma ok. 25 lat i nadal działa.

Test i ocena sprawności
Sprawdźmy też, czy nic się w kablach nie popsuło. Możemy się posłużyć testerem, np. takim, jak na zdjęciu, lub najprostszym omomierzem. Oferta rynkowa tego typu urządzeń jest spora. Z wyborem nie powinno być problemu. Rozkręcamy wtyki i  patrzymy, czy nic nie zamierza się za moment urwać. W przypadku kabli symetrycznych nie może występować połączenie masy sygnałowej z obudową wtyku. Zdarzają się takie przypadki, a to może zabić. To nie jest żart ani pomyłka. Takie zagrożenie opiszę szczegółowo w  kolejnym artykule. Na razie przyjmijcie to na wiarę i  jeżeli stwierdzicie taką sytuację, należy wspomniane połączenie natychmiast usunąć. Wszystko jedno jak, byle skutecznie! W kablach typu Jack sprawdzamy, czy nie obraca się główka (tzw. TIP). Typowy objaw zużycia tego typu wtyków wykonanych w technologii nitowania. Jeżeli tak, to pozbywamy się go bez sentymentów. Odciąć choćby siekierką i  wyrzucić tak, żeby nikt nie znalazł. Zamiast niego lutujemy profesjonalny wtyk typu NEUTRIK, który nas nie zawiedzie. Tutaj mała dygresja dotycząca wtyków, kabli i  innych akcesoriów. Wasz system nagłaśniający to narzędzie, a nie gadżet. Narzędzia muszą być maksymalnie niezawodne i bezpieczne. Dlatego nie kupujcie tzw. „tanich i  równie dobrych” towarów zastępczych, oszczędzając na tym kilka, może kilkanaście złotych. To oszczędność pozorna, a innymi słowy, strzał w kolano. Prawa Murphy’ego są powszechnie znane i niestety działają.

Przykładowy tester okablowania. Warto mieć.

Jeżeli posiadamy własną rozdzielnię, regularnie sprawdzamy, czy nie poluzowały się zaciski na listwach połączeniowych i  bezpiecznikach. To normalna procedura utrzymaniowa urządzeń energetycznych. Sprawdzamy też sprawność działania bezpieczników różnicowoprądowych. Jest tam specjalny przycisk ‘TEST’. Jeżeli po jego naciśnięciu nie wystąpi wyłączenie obwodu, to znak, że trzeba go wymienić. Te urządzania nie są wieczne i wymagają regularnej kontroli. Jeżeli nie czujemy się na siłach do „grzebania w prądzie”, zaprośmy do współpracy kwalifikowanego elektryka, który może nam wystawić protokół pomiarowy. To oczywiście kosztuje, ale może się przydać. Jeżeli komuś się jakieś urządzenie zepsuje na scenie (z nieznanych powodów), to mamy jak się obronić przed oskarżeniami, że to z  naszej winy. A że sprzęt estradowy tani nie jest, warto się zabezpieczyć. Z prądem nie ma żartów. Zasilanie sceny to również przedłużacze. Nie używajmy listew z wyłącznikami. Nadają się do lampek nocnych, a  nie na scenę. Prawdopodobieństwo przypadkowego wyłączenia graniczy z pewnością. Ponadto wyłączniki tam zastosowane są niskiej jakości i  nie są zaprojektowane do długotrwałej pracy pod nominalnym obciążeniem. Jeżeli wystąpi iskrzenie na jakichkolwiek stykach, możemy być pewni, że padną zasilacze urządzeń podłączonych w  tym obwodzie. Praktycznie wszędzie mamy w  sprzęcie zasilacze impulsowe, a  są one bardzo wrażliwe na takie zjawiska. Dobry przykład przedłużacza to zdjęcie nr 2. Wtyczka jak do spawarki, przewód warsztatowy o przekroju minimum 3×1,5 mm2, listwa z twardego plastiku. Takie rozwiązanie będzie działać przez długie lata.

Przykład oznaczania kabli. Pierwsza litera to indeks właściciela, następnie długość – 4,5 metra.

Warto przedmuchać sprężonym powietrzem gniazda XLR, SPEAKON, POWERCON i inne. Kurz i piasek, jakie mogły się tam dostać, zadziałają jak papier ścierny i zniszczą nam styki. To samo dotyczy tłumików w  konsolecie. Zajrzyjmy też do zestawów głośnikowych, czy nie pourywały się zawieszenia głośników (dotyczy szczególnie subwooferów) i czy nie poluzowały się śruby. Po imprezach z muzyką techno można się zdziwić. Jeżeli zauważymy choćby drobne uszkodzenia głośników, to natychmiast je wymieniamy. Zawiodą przy najbliższej okazji.

Zestaw ratunkowy
Branża nagłośnieniowa to wyjątkowa dziedzina działalności. Musimy zawsze być kilka kroków przed problemami, które mogą się pojawić. Warto mieć coś, co nazywam „zestawem ratunkowym”. A mianowicie: baterie 9 V (minimum 2 szt.), baterie 1,5 V w rozmiarach AA oraz AAA (kilka pakietów po 4 szt.), sprawdzony, dobry kabel gitarowy, zestaw prostych narzędzi (wkrętaki, obcinaczki, kombinerki, multitool, taśma izolacyjna), zasilacz z wyjściem USB, latarka lub czołówka. Lutownica też się może przydać. A po co to? Życie jest pełne niespodzianek. Jakże często zdarza się, że już podczas próby kończy się bateria w gitarze, czy w osobistym zestawie odsłuchowym przywiezionym przez zespół. Albo kabel gitarowy właśnie teraz zaczyna trzeszczeć (a zawsze było dobrze…). I temu podobne sytuacje. Niby to nie jest nasz problem, bo to leży w kompetencji artystów. Ale publiczność oceni to inaczej. Coś przestało grać, coś trzeszczy – akustyk do kitu! Niesprawiedliwe, ale prawdziwe. Możliwość natychmiastowego rozwiązania takich przyziemnych problemów na wstępie znacznie poprawi relacje, co wpływa korzystnie na jakość przedsięwzięcia. Pisząc o zestawie ratunkowym nie mam na myśli rozdawnictwa, rozliczycie się po sztuce. Jak będzie dobra, to będzie, co liczyć.

Przykład fabrycznego kabla dołączanego w zestawie z mikrofonem. Wiadomo, gdzie wyprodukowanego.  Można to zakwalifikować jako usiłowanie zabójstwa…

Na zakończenie
Pamiętajcie, że ekipa nagłośnieniowa i artyści to jedna drużyna, która gra do tej samej bramki. Zdarzają się oczywiście pewne napięcia na linii ekipa – artyści. Czynnik emocjonalny ma różne podłoże i jest nieprzewidywalny. Zróbmy jednak wszystko, aby sprawy techniczne nie były tego powodem. A tak się da.
W  kolejnym odcinku przejdziemy na wyższy poziom i  zaczniemy konfigurować system poprzez eliminację historycznie utrwalonych błędów.

Tekst i zdjęcia: Bogdan Kuźmiński Muzyka i Technologia