Ten naświetlacz ma wszelkie zalety zarówno do pracy w teatrach, ośrodkach telewizyjnych, jak i na dużych scenach, gdzie istnieje konieczność podświetlania elementów scenograficznych, a dopracowanie kolorystyki jest rzeczywiście na miarę prawie stuletniej firmy Robert Juliat.

Robert Juliat – któż w branży nie słyszał o tej marce? Mnie osobiście zawsze kojarzyła się z jakością. Większość ludzi z firm rentalowych będzie Juliata kojarzyć zapewne z followspotem Cyrano, który – wprowadzony na rynek w 1999 roku – będzie obchodzić swoje siedemnaste urodziny. Nowsze urządzenia tego typu, jak Super Korrigan czy Lancelot, są również bardzo cenione. W 2006 roku marka Juliat została uhonorowana prestiżowym wyróżnieniem również i w świecie telewizyjnym – otrzymała nagrodę Golden Spigot od British Society of Television Lighting Designers za całokształt rozwiązań dla telewizji i light designerstwa.   Jest w tej historii kilka elementów spójnych z historiami innych marek, np. włoskich, jak choćby fakt, że Juliat jest cały czas zarządzany przez rodzinę założyciela. Jest to bezsprzecznie jedna z najstarszych marek (jeśli nie najstarsza) na rynku europejskim. Nie powtarza się ttu jednak schemat, gdy założyciel przewiduje rozwój technik oświetleniowych w latach siedemdziesiątych i na tej fali zainteresowania postanawia otworzyć interes, jak w przypadku wielu opisywanych przeze mnie firm. Historia Juliata sięga bowiem aż 1919 roku, kiedy to Robert Juliat otworzył swój pierwszy sklep w Paryżu, oferujący sprzęt specjalistyczny przeznaczony głównie do projekcji kinowych. W latach sześćdziesiątych dołączył Jean-Charles Juliat i to właśnie on poszerzył horyzonty firmy o produkcję reflektorów scenicznych. Ostatecznie Jean-Charles przejął kierownictwo w firmie w roku… i tu są pewne rozbieżności. Na stronie Juliata można znaleźć informację o 1972 roku, natomiast sam pan Jean-Charles w jednym z wywiadów wspomina, że był to rok 1975. Nie ma to zasadniczo znaczenia, bo firma nadal rozwijała się niczym eksplodujący wulkan. Jean-Charles Juliat, zapytany sześć lat temu przy okazji dziewięćdziesięciolecia marki o sukces firmy, odpowiedział, że jest to umiejętność pływania z prądem i dostosowywania się do istniejącej sytuacji przy jednoczesnym zachowaniu istoty firmy i tego, co ważne dla marki. Obecnie od 2008 roku firmą kieruje trzecia generacja, czyli wnuk Roberta – pan François Juliat. Nawiązując do testu, który przed nami, wspomnę tylko, że Juliat zawsze szedł z duchem czasu, wprowadzając do swoich opraw np. źródło światła HMI jako nowość w 1975 roku. Mam nadzieję, że ledowe urządzenie, które wam przedstawię, utwierdzi nas wszystkich w przekonaniu, iż Robert Juliat to nadal ta sama marka.  Przywitanie i miłe zaskoczenie Wszystko zaczęło się od tego, że w progu teatru, gdzie miałem zamiar przeprowadzić test naświetlacza, pojawił się uśmiechnięty kurier, wręczając mi dwa bliźniacze egzemplarze Dalis 860. Super – pomyślałem – rzeczywiście, jeśli test ma być rzetelny, to z dwóch takich urządzeń będę pewnie w stanie wykreować dużo więcej. Postanowiłem szybko otworzyć kartony. Tu kolejne miłe zaskoczenie, bo obudowy są naprawdę porządne. Póki co z pierwszych oględzin wynika, że nadal jest to RJ. Naświetlacz waży 11 kg. Jego nóżki są regulowane, więc stawiając go np. na scenie, zawsze można zmienić kąt w stosunku do oświetlanego elementu. Sytuacja się nie zmienia, jeśli chcemy zamocować naświetlacze Dalis na kratownicy. Przewidziano także do nich dość szybki w montażu rigsystem. I tutaj również możemy operować kątem ułożenia naświetlacza w stosunku do oświetlanej płaszczyzny.  Jak wygląda? Tylna część jest dosyć zmyślna. Wszystkie gniazda są wpuszczone nieco w głąb obudowy i ułożone pod lekkim kątem, co znacznie ułatwia układanie przewodów, np. podczas łączenia kilku urządzeń ze sobą. Do dyspozycji w tylnej części mamy powercon – zasilający i typu podaj dalej, DMX pięciopinowy in/out oraz RJ 45 dla protokołów Artnet i sACN. To ostatnie gniazdo może posłużyć do wymiany oprogramowania. Gniazda wejściowe zlokalizowane są z lewej strony obudowy, a wyjściowe z prawej. Między nimi znajduje się wyświetlacz i przyciski nawigacji. Jak wspomniałem, Dalis obsługuje Artnet oraz sACN. Nie przypominam sobie, abym przy okazji jakiegoś innego testu wspominał o tym drugim standardzie, dlatego pozwolę sobie rozwinąć ten tajemniczy skrót sACN.  Streaming Architecture for Control Networks SACN to Streaming Architecture for Control Networks (ACN). Tak naprawdę protokół ma wiele zbieżności z Artnetem. Jego zaletą jest bezsprzecznie opcja multicast umożliwiająca bardzo łatwą konfigurację. sACN jest popularnym protokołem do sterowania dużą liczbą urządzeń LED. Szczególnie tych, gdzie w rozbudowanych trybach istnieje dostęp do modułów LED niezależnie, np. dla opracowywania mappingów. Standard ten obsługuje szesnaście linii wejściowych i trzydzieści dwie linie wyjściowe, co daje nam łącznie szesnaście tysięcy trzysta osiemdziesiąt cztery kanały.  Wyposażony Dalis dogaduje się więc z DMX, Artnet/sACN ma też RDM. Wbudowano mu system szybkiego adresowania za pomocą NFC (Near-Field Communication – to nic innego jak technologia zbliżeniowa stworzona do wymiany danych między dwoma urządzeniami). Tutaj jednak wujek Google poległ… Mimo że na filmie reklamowym naświetlacza Dalis widać, jak technik adresuje go za pomocą mobilnego urządzenia, coś mi się wydaje, że to jeszcze jest science fiction. Strona WWW Juliata milczy na temat ewentualnej aplikacji (choć na filmie wygląda ładnie), a bazy sklepowe – zarówno systemu Android, jak i Apple – nie oferują niczego, co chciałoby zadziałać z naszym naświetlaczem. Nawet teoretycznie nie bardzo jest jak podejść do tematu, ponieważ odnośnie pełnej instrukcji obsługi na stronie producenta nadal widnieje komunikat „Coming soon”… Dana opcja jest mało istotna i niektórym może wydawać się gadżetem, ale być może przy kilkunastu urządzeniach i braku RDM-u adresowanie rzeczywiście przebiegałoby szybciej? Urządzenie jest nowe i dlatego na pełne opcje trzeba będzie pewnie poczekać. Dalis rzeczywiście jest debiutantem, ale już utytułowanym na targach PLASA za innowacyjność. Z niecierpliwością czekamy na wspomnianą aplikację.  Optyka Przód Dalisa ma dwa rzędy punktów z odbłyśnikami. Rzędy są umieszczone jeden pod drugim. W przypadku, kiedy naświetlacz jest postawiony na ziemi, dolny rząd jest wysunięty w przód względem górnego. Ciekawą konstrukcję stanowią same odbłyśniki. Są dość nieregularne i kształtem przypominają wnętrze płaskich muszli, jakie można znaleźć nad morzem. Same moduły LED są umieszczone na samym dole odbłyśników. Wszystkie sekcje (a jest ich dwadzieścia cztery w każdym z dwóch rzędów) są zasłonięte wyszukanym szkłem, określonym jako highly-transmissive. Dzięki temu została zoptymalizowana emisja światła. Po uruchomieniu rzeczywiście można rozdziawić usta i pozostać ze zdziwieniem na twarzy dość długo. Powierzchnia, którą oświetlałem, miała wysokość 6 m. Równomierność odkładania się plamy oświetleniowej jest rzeczywiście imponująca. Jak to uzyskano? Sam producent przyznaje się, iż tajemnica tkwi właśnie w odbłyśnikach. Ich nieregularność i specjalnie dopracowany kształt wywołują taki efekt. A co z modułami LED? Jest to urządzenie o mocy 300 W i… nie wymaga chłodzenia wentylatorami. System chłodzenia został zaprojektowany tak, że przestrzenie telewizyjne, teatry i wszystkie inne mniej hałaśliwe miejsca mogą z powodzeniem stosować naświetlacze Dalis. Wyeliminowano też efekt migotania diod. Choć nie ma dostępu do regulacji PWM (Pulse-Width Modulation), tak jak w innych urządzeniach, to jednak diody nie migoczą. Dalis oferuje ogólnie osiem kolorów, a same moduły LED zostały podzielone na dwie sekcje. W co drugim odbłyśniku mamy dostęp do sześciu kolorów: czerwonego, zielonego, niebieskiego, niebieskiego z dodatkiem royal, bursztynowego oraz cyjanu. Pozostałe odbłyśniki zawierają kolor biały z temperaturami 2200 K oraz 6500 K. Jeśli używamy kolorów, wybierając odpowiedni odcień, naświetlacz sam decyduje, w której celi z odbłyśnikiem pojawi się dane natężenie koloru. Mówiąc innymi słowy – naświetlacz sam miesza poszczególne moduły LED w taki sposób, że na oświetlonej powierzchni mamy tę samą intensywność wybranego koloru. Można w ten sposób uzyskać piękne pastelowe odcienie z różnym natężeniem. Sam dimmer pracuje perfekcyjnie. Wadą w niektórych ledowych urządzeniach jest skokowa praca między kilkoma procentami dimmera a pozycją zero – tutaj ten problem nie występuje. Płynność dimmera daje się wyczuć do samego końca, niezależnie od ustawionej konfiguracji kolorystycznej i niezależnie od czasu dimmerowania. Nie widać punktów przeskoku. W pełnym trybie możemy doprecyzować każdy z istniejących kolorów, oczywiście w trybie szesnastobitowym. Istnieje też możliwość podzielenia pracy oprawy Dalis na cztery niezależne sekcje. W tym momencie napisanie chase’a, gdzie kolory dosłownie przebiegają po oświetlanym obiekcie, to zupełnie nowe możliwości na pozór prostego naświetlacza. Do dyspozycji oddano również efekt strobo z możliwością zaprogramowania częstotliwości i intensywności. Strobo jest jedną z niewielu opcji, która działa ogólnie dla wszystkich grup.  Software Pisałem wcześniej dość żartobliwie na temat pełnej instrukcji obsługi. Żartobliwie, dlatego że właściwie całe menu opisane jest na jednej czwartej ulotki dołączonej do naświetlacza Dalis. Zupełnie nie wiem, co będzie zawierać pełna instrukcja obsługi… Zmierzam do tego, że używanie oprawy jest dziecinnie proste. Do wyboru mamy pięć trybów (mode). Pierwszy, najbardziej rozbudowany zajmuje sześćdziesiąt osiem kanałów. Pozwala on dopieścić w trybie szesnastobitowym każdy kolor w każdej z czterech dostępnych sekcji niezależnie. Tryb drugi to również tryb szesnastobitowy, ale naświetlacz będzie tu działał jako jedna grupa. W tym trybie nie ma możliwości ustawienia osobnych kolorów dla różnych sekcji. Tutaj liczba kanałów zmniejsza się do dwudziestu. Tryb trzeci to również jedna grupa, a praca odbywa się już tylko w rozdzielczości 8 bit. W trybie trzecim liczba kanałów maleje do trzynastu. Tryby czwarty i piąty to tryby presetowe. Nie ma tu możliwości korzystania z własnej inwencji twórczej i mieszania kolorów samemu – w tych trybach można skorzystać z czegoś stworzonego na wzór tarczy kolorów. Tryby czwarty i piąty różnią się tylko rozdzielczością dimmera. Szesnastobitową rozdzielczość ma tryb czwarty. Tyle teorii. Dlaczego o tym piszę? Niestety, obie testowane oprawy działają tylko w pełnym trybie pierwszym. Pomimo dostępności bibliotek, software w obu testowanych egzemplarzach nie pozwala ograniczyć liczby kanałów. Teoretycznie w menu naświetlacza mogę wybrać inny tryb, ale i tak nadal będzie on działał w pierwszym… Jak pisałem wcześniej – urządzenie jest stosunkowo nowe, zatem pozostaje czekać na aktualizację software’u.  Rozstanie Wcześniej z dużą łatwością eliminowałem urządzenia LED, które nie nadawały się do pracy studyjnej czy teatralnej. Zawsze jedna z wad była dyskwalifikująca – mógł to być hałas bądź migotanie diod, brak możliwości ustawienia temperatury barwowej poniżej 3200 lub brak płynnego dimmera, szczególnie przy małych wartościach. Przy tym naświetlaczu żaden z powyższych argumentów przeciw się nie pojawia. Ten naświetlacz ma wszelkie zalety zarówno do pracy w teatrach, ośrodkach telewizyjnych, jak i na dużych scenach, gdzie istnieje konieczność podświetlania elementów scenograficznych, a dopracowanie kolorystyki jest rzeczywiście na miarę prawie stuletniej firmy Robert Juliat. To jedno z niewielu urządzeń, które odsyłam z lekkim bólem serca.   tekst Paweł Murlik Muzyka i Technologia  zdjęcia Aleksander Joachimiak