Rozmowa z fotografem, kontynuatorem idei Forum Fotografii Teatralnej
Rozmowa z fotografem, kontynuatorem idei Forum Fotografii Teatralnej Na pierwszym planie Bartłomiej Jan Sowa – plener w ramach Festiwalu Nowej Scenografii i FTT. fot. Grzegorz Kwolek Paweł Murlik: Czy mógłbyś powiedzieć co nieco o Forum Fotografii Teatralnej? Jak to się zaczęło?Bartłomiej Sowa: FFT zostało wymyślone przez Mariusza Stachowiaka, który był fotoreporterem, a poźniej fotografem teatralnym. Jego pomysł znalazł podatny grunt i pozytywny respons u Piotra Kruszczyńskiego, ówczesnego dyrektora Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Pierwsza edycja odbyła się w Wałbrzychu w 2003 roku. Jestem poniekąd dzieckiem tego wydarzenia, gdyż zostałem zaproszony do wzięcia udziału w drugiej edycji jako uczestnik warsztatów, podczas których pod czujnym okiem Stachowiaka fotografowaliśmy spektakl „Czyż nie dobija się koni” Mai Kleczewskiej. Mariusz zgodnie ze swoim zamysłem przygotował zwariowaną wystawę naszych prac w górniczej łaźni łańcuszkowej. Moje zdjęcia zostały zauważone, dostałem pierwsze zlecenie od wałbrzyskiego teatru na fotografowanie spektakli. Później propozycje posypały się lawinowo. Zacząłem fotografować teatr i w rezultacie skupiłem się na tym całkowicie.Niestety, stało się tak, jak to się dzieje z każdym z nas… umieramy. Po odejściu Mariusza Stachowiaka nikt nie kontynuował idei FTT. Kiedy Piotr Kruszczyński został dyrektorem Teatru Nowego w Poznaniu, przedstawiłem mu pomysł reaktywacji tej imprezy. Spotkałem się, podobnie jak wcześniej Mariusz, z pozytywną odpowiedzią. Kolejna edycja po reaktywacji odbyła się już w Poznaniu. Przy okazji drugiej poznańskiej edycji w 2013 postanowiliśmy, że Mariusz Stachowiak zostanie patronem tej imprezy. fot. Grzegorz Kwolek Jak w takim razie FTT znalazło się w Katowicach?Adam Kowalski, szef Centrum Scenografii Polskiej, zaproponował mi współpracę. Zdecydowałem się na to, żeby zrobić kolejną edycję właśnie na Śląsku w CSP, które jest częścią Muzeum Śląskiego. Są tutaj olbrzymie możliwości, jeśli chodzi o pracę warsztatową i o miejsca ekspozycyjne, czego nie mieliśmy w teatrze. Oczywiście Teatr Nowy w Poznaniu jest znakomity! Ma trzy sceny, ale nie ma sal, które mogłyby służyć jako miejsca ekspozycyjne czy studyjne. Można powiedzieć, że twoja zawodowa przygoda z fotografią teatralną zaczęła się od FTT?Nie. Z fotografowaniem teatru miałem już do czynienia wcześniej. Myślę, że nie otrzymałbym zaproszenia do bardzo zamkniętej trzyosobowej grupy warsztatowiczów podczas drugiego FTT w Wałbrzychu, gdyby ktoś wcześniej nie widział moich zdjęć z teatru. Muszę jednak przyznać, że w tamtym okresie to były dla mnie rzeczy przypadkowe, ponieważ pracowałem jako fotoreporter w wrocławskiej redakcji Gazety Wyborczej. Zatem fotografowałem przysłowiowe dziury w drodze – śluby, wypadki, zawody sportowe, koncerty i tzw. główki polityków. Nie ukrywam: ciągnęło mnie do tego zawsze. Kiedy tylko miałem okazję zetknięcia się ze sceną, to było coś, co mnie naprawdę interesowało, a nie tylko obowiązek. fot. Grzegorz Kwolek Porozmawiajmy trochę o technice o i świetle: jaka jest różnica między pracą fotoreportera a kogoś, kto skupia się wyłącznie na fotografowaniu teatru?To się trochę zbiega. Zacząłem pracę fotoreportera w 1999 roku. Panował wtedy jeszcze etos tego zawodu. Pewnego rodzaju sznyt fotograficzny i etyczny, którego wtedy wszyscy z mojej redakcji starali się trzymać. Polegał on na tym, aby – na ile to jest możliwe – rejestrować, portretować, dokumentować, interpretować wydarzenia, nie ingerując w nie. To znaczy fotografować, starając się wykorzystać naturalne – autentyczne światło. Pracowałem w grupie ludzi, gdzie najwyższą wartością było to, aby fotograf przyniósł zdjęcie z tzw. światła zastanego, czyli tak, jak to wyglądało w rzeczywistości. Aby to wykonać, potrzebne są możliwie jasne obiektywy, czyli od 2,8 F w górę. Pamiętajmy o tym, że myśmy w tamtych czasach fotografowali na sprzęcie analogowym i posługiwaliśmy się negatywami kolorowymi.(…) W nawiązaniu do fotografii teatru. Kiedy ze swoimi doświadczeniami fotoreportera, ze swoją wrażliwością, sposobami na kadrowanie i budowanie kompozycji, ale również z umiejętnościami technicznymi pojawiłem się w teatrze, to… było to dosyć zaskakujące. Mam tu na myśli fakt, że teatr można fotografować dynamicznie, bez ograniczeń, bez pozowania, bez spowalniania akcji, czyli fotografując spektakl, łapać sytuację takimi, jakie one są. Ja nie czuję specjalnej różnicy, staram się łapać nastrój, kontekst, emocje. Różnica jest tylko taka, że w teatrze wszystko jest sztuczne. Wróćmy na chwilę do pracy fotoreportera. Szalenie ciekawi mnie wątek tego natłoku sprzętu – ogromnej liczby naświetlaczy do kamer czy to ledowych, czy to halogenowych. Setki rozbłysków z lamp twoich kolegów. Plus jeszcze światło zastane. Czy w takich warunkach można zrobić dobre zdjęcie?Pawle, właśnie cię złapałem! Nie słuchałeś mnie z należytą uwagą.Jeszcze raz podkreślę, że pracowałem w takich sytuacjach, nastawiając się na światło zastane, a wyglądało to mniej więcej tak: wyobraź sobie salę z świetlówkami przy suficie. Z prawej strony wpada światło dzienne. „Telewizory” z lewej świecą halogenami, a inni koledzy w to samo miejsce lampami błyskowymi, czyli miks. Aha… w aparacie materiał analogowy daylight. fot. Grzegorz Kwolek Tak, rozumiem… Nic dodać, nic ująć… Kunszt fotografowania i to o czym mówiłeś. Niespowalnianie akcji, a jednak uchwycenie tego czegoś. Ile z tego to warsztat, a ile wrodzona intuicja, a może talent? Czy można się tego nauczyć?Właśnie nie jestem w stanie tego zmierzyć… Mówię ci to jako osoba, która często prowadzi warsztaty z ludźmi na różnym poziomie fotograficznym. Oczywiście, mógłbym powiedzieć formułkę typu: trzeba bardzo dużo się uczyć, trzeba dużo się dowiadywać i dzięki temu pokonać pewne trudności, aby zrobić dobre zdjęcia. Mógłbym równocześnie z ręką na sercu powiedzieć, że trzeba podążać za intuicją, bo ta jest szybsza, prawdziwsza, zaskakująca…Rozmawialiśmy wcześniej o gazecie, o pracy, o grupie ludzi, którzy sobą coś reprezentowali… Jednak, jak przypomnę sobie moją pierwszą grupę, od której uczyłem się fotografować, i siebie mającego osiemnaście lat… Trafiłem do takiego grona ludzi, które robiło to non stop – Młodzieżowe Laboratorium Fotografii w Zielonej Górze. Najlepszym porównaniem byłoby zestawienie nas z grupą zapaleńców – zespołem muzycznym. Od rana do nocy słuchają płyt, piłują na gitarach, słuchają mistrzów i zastanawiają się nad tym, dlaczego oni tak brzmią? A jak to jest… czy to jest efekt sprzętu, czy to jest efekt techniki gry? Podobnie było w naszym przypadku z fotografią. Myśmy nieustannie kombinowali, jak ktoś np. uzyskał taką rozpiętość tonalną, a dlaczego ma taki kontrast, skąd taki odcień na zdjęciach? Dlaczego ostrość na danym zdjęciu układa się w taki a nie inny sposób? Nieustannie eksperymentowaliśmy. To rozwój wrażliwości, czyli oglądanie innych fotografów, próbowanie własnych fotografii i też nieustanne próbowanie sprzętu. Tutaj muszę nadmienić, że nasze możliwości w kwestii wyposażenia były znikome. Byliśmy biednymi licealistami, którzy mieli jeden aparat z jednym obiektywem…Dlatego nie wiem. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Często dzisiaj mam do czynienia z młodymi ludźmi, którzy nie mają jakiegoś znakomitego sprzętu, ale jednak mają znacznie więcej niż to, czym my kiedyś dysponowaliśmy. I… mają do dyspozycji Internet! Warsztaty fotografii studyjnej z Bartkiem Sadowskim. fot. Grzegorz Kwolek Odnośnie teatru i powrotu do aparatów analogowych. Czy stosujesz jeszcze czasem aparaty analogowe? Czy stosujesz inną metodę fotografowania, wiedząc, że jesteś ograniczony na przykład długością filmu w aparacie? Zmierzam do tego, że w cyfrówce możesz wykonać tysiąc pięćset zdjęć i wyrzucić tysiąc czterysta – w sensie wybrać tych najlepszych dosłownie kilka. Korzystasz z możliwości fotografii cyfrowej w taki sposób? Robisz tysiąc pięćset zdjęć podczas spektakli?Oczywiście, że tak. Robię dużą liczbę zdjęć aparatem cyfrowym, ale nie dlatego, że nie mogłem robić tego wcześniej. Znów odniosę się do wcześniejszej pracy. Przychodziłem rano do redakcji, otwierałem szafę i wrzucałem do torby kilkanaście rolek filmu. Oczywiście obowiązywały nas jakieś limity materiału, ale były one dość duże. Gdybym zużył tych dziesięć rolek w ciągu jednego dnia, to prawdopodobnie nikt nie miałby do mnie pretensji.Teraz wrócę do fotografii cyfrowej i teatru. Obserwuję na scenie motorykę emocji lub motorykę ruchu. Jeśli czuję, że mam kadr, który jest prawdopodobnie dobry, „zapiąłem” ostrość tam, gdzie mnie interesuje, i mam również ustaloną ekspozycję… Dodatkowo nie wiem, co się wydarzy, to przyciskam spust i robię tyle zdjęć, na ile pozwoli mój aparat. Fotografując lustrzanką, gdy naciskam spust, znika mi obraz… Jest taka anegdotyczne powiedzenie: jeśli zobaczyłeś przez aparat super zdjęcie, to znaczy, że go nie ma. W momencie, kiedy robisz zdjęcie, lustro odcina ci na chwilę obraz. W ten sposób chciałem ci odpowiedzieć na temat liczby wykonywanych zdjęć. Cyfrówka jest zaletą, choć muszę przyznać, że aparaty analogowe, którymi pracowałem, pozwalały na zrobienie siedmiu klatek na sekundę… Współczesne cyfrówki robią podobną liczbę. Teraz zadam pytanie jako laik, bo specyfika naszego czasopisma jest nieco inna i rzadko sięgamy po wątki fotograficzne. Chciałbym zapytać o duże rozdzielczości w aparatach cyfrowych i możliwości fotografowania w tzw. pełnym RAW. Pomimo dość doskonałej techniki to jednak cały czas panuje przeświadczenie, że fotografia analogowa to fotografia analogowa. Jak się odniesiesz do tego wątku? Co powiesz na temat głębi ekspozycji… No i wszystkich elementów związanych z fotografią. Czy ty (i tu znów w odniesieniu do teatru) sięgasz jeszcze po aparaty analogowe?Kilka razy namawiałem teatry, z którymi współpracuję i które mają do mnie zaufanie, żeby użyć materiału analogowego, ale nie spotkałem się z odpowiedzią w stylu: byłoby super, gdybyśmy mieli takie zdjęcia… To pytanie zadałem Thomasowi Aurinowi, który był gościem naszego pierwszego forum. Pamiętajmy, że niemiecki teatr jest fotografowany na zupełnie innych zasadach. To nie są sytuacje typu wielka instytucja i jakiś tam fotograf. Tutaj teatry wybierają konkretne postacie z świata fotografii. Pytałem go o to, czy takie sytuacje nie pozwalają mu sięgać po techniki, które go interesują. Thomas odpowiedział krótko: „Zaraz… ale po co? Jeśli mamy fotografię cyfrową i ona jest i działa, to po co?”. Ta odpowiedź postawiła mnie na nogi, bo zacząłem się wznosić w swoich ideach pięknego obrazu. Analizując temat dalej, napotkamy podstawowy problem – co z tymi zdjęciami się później dzieje? Otóż te fotografie są najczęściej drukowane lub eksponowane w Internecie. Bardzo trudno jest (szczególnie na niewielkich formatach) poczuć tę różnicę. Zatem po co strzelać z armaty do wróbla…? Zdecydowanie lepiej wziąć cyfrę i zrobić dobre zdjęcia. Co do kunsztu i istniejącej różnicy – nie bardzo jest gdzie to pokazać. Oczywiście wspomniana różnica między zdjęciami cyfrowymi a analogowymi się coraz bardziej zaciera. Technologia próbuje udawać to, co zostało wynalezione wcześniej. To zjawisko kulturowe. Jesteśmy przyzwyczajeni do obrazu czarno-białego, później kolorowego, a potem pojawia się cyfrówka. Podobnie jest w świetle scenicznym. Nowe oprawy oświetleniowe często udają konwencjonalne rozwiązania, prawda? Znam ludzi, którzy są w stanie wykonać zdjęcia aparatem cyfrowym tak, że po obróbce mielibyśmy wspólny problem z rozróżnieniem, które zdjęcie jaką techniką zostało wykonane. Ale bezsprzecznie – odpowiadając wprost na twoje pytanie – ta różnica istnieje.Może powinniśmy zapytać o to również Grzegorza Kwolka? Przed chwilą go widzieliśmy. To mój przyjaciel, który prowadził tutaj warsztaty z fotografii wielkoformatowej, a to jest stricte klasyczna technika. Grzegorz jest znawcą sprzętu.Wracając do sprzętu cyfrowego: pomiędzy aparatami cyfrowymi, które pozornie reprezentują te same klasy, czyli wielkość matrycy i jej rozdzielczość – występuje czasem znaczna różnica, jeśli chodzi o tzw. plastykę obrazu. To jest wrażenie estetyczne, ponieważ parametry techniczne wcale nie muszą od siebie odbiegać, a jednak różnica będzie zauważalna. Weźmy pod uwagę taki prosty test laboratoryjny: fotografujemy dwoma różnymi aparatami, ale przy użyciu tego samego obiektywu i w tych samych warunkach. Wyniki będą odmienne – zarówno te techniczne, jak i doznania czysto estetyczne. Tutaj można to odnieść do fotografii analogowej. Mamy ileś modeli klisz czarno-białych i ileś klisz kolorowych – kiedyś mówiło się tak: jeśli wchodzisz do sklepu fotograficznego i chcesz kupić film kolorowy, a chciałbyś wiedzieć, jakie kolory będą na tych zdjęciach, to spójrz, jakie kolory są na opakowaniu. fot. Grzegorz Kwolek Fotografia studyjna a fotografia teatralna. Fotografowie często narzekają na mnogość i rozpiętość planów oświetleniowych w teatrach. Nie są to jednak idealne warunki studyjne z użyciem np. światła zastanego. Inna praca źrenic u aktora i wiele innych problemów, jak zmiany temperatury barwowej czy nagłe zmiany poziomu jasności świecenia. Rozmawiałem też z Bartkiem Sadowskim, który prowadzi tutaj warsztaty z fotografii studyjnej i mogę wyciągnąć kilka wniosków. W fotografii studyjnej dominuje jednak oświetlenie z przodu. Bartek powiedział mi, że nie lubi kontry w studiu i rzadko jej używa. Jak ty radzisz sobie z problemami w fotografii stricte teatralnej?Zawsze traktowałem to jako możliwość sfotografowania, zaobserwowania, zinterpretowania i pokazania przez siebie, przez swoje zdjęcia… sztuki, którą ktoś stworzył. Zwykle nie mam tego typu problemów. Owszem, może być to problem natury technicznej, typu bardzo mocne kontry, które oświetlają aktorów. Na przykład system autofocus nie chce w tym momencie poprawnie pracować. Jakikolwiek system automatycznego pomiaru nie będzie poprawnie pracował w takiej sytuacji, dlatego nie używam jakiegokolwiek pomiaru automatycznego od ponad dziesięciu lat. Systemu autofocus używam tylko wtedy, kiedy wiem, że konstrukcja obiektywu nie pozwala mi na to, abym mógł tą ostrością operować ręcznie lub rzeczywiście, jeśli coś jest na tyle szybkie i dynamiczne, że ręka ludzka nie jest w stanie „naostrzyć” w takim tempie dużego, długiego obiektywu. W pozostałych sytuacjach nie widzę żadnego problemu. To przecież ja jako fotograf dokonuję pomiaru światła. To ja decyduję o tym (posługując się nomenklaturą fotograficzną), czy zrobię ekspozycję na światła, czy na cienie. Ja też decyduje o tym, czy ustawię ostrość na ten plan czy na inny. W rezultacie to jest moja interpretacja – taki intuicyjny rock and roll. Jak powszechnie wiadomo, w teatrach nie korzysta się z lamp błyskowych. Jak sobie radzisz w sytuacjach, kiedy są sceny niedostatecznie doświetlone dla aparatu? Załóżmy, że scena jest na tyle ciemna, że cokolwiek byś nie zrobił, zawsze wyjdzie ci tzw. ziarno. Czy masz na to jakiś patent? Mógłbyś coś podpowiedzieć?Zastanawiałem się kiedyś nad tym i, zdaje się, byłem już kiedyś o to zapytany. Hmm… Jak jest ciemno i nic nie widać, to raczej nie można zrobić zdjęcia – po prostu. Nie wykorzystujesz zdjęć z wyeksponowanym ziarnem?Nie – oczywiście, że wykorzystuję, ale jednocześnie mam świadomość tego, że pewnych rzeczy się nie fotografuje. Pewnych rzeczy, które się sfotografowało, nie pokazuje się i oczywiście są rzeczy, których po prostu nie da się sfotografować. Tym samym zabiłeś moje dwa ostatnie pytania, jeśli chodzi o technikę…[śmiech] Dlaczego? fot. Grzegorz Kwolek Dobrze, zatem może jeszcze jeden techniczny wątek. Mówiliśmy o ziarnie. A co na przykład z tak nielubianym przez obiektywy intensywnym niebieskim na scenie ?Odpowiem w ten sposób: jeśli mówimy o fotografii teatralnej, którą się wykonuje zazwyczaj przy niewielkiej ilości światła (więc jest to trudna technicznie fotografia) – czy to jest negatyw, czy matryca – to każdy sprzęt i tak będzie pracował na granicy swoich możliwości. Oczywiście będą pojawiały się przeziarnienia, a w przypadku matrycy cyfrowej szumy. Nawet jeśli jest dostateczna ilość światła, to matryca cyfrowa ma swoją – nazwijmy to – plastikowość, której nie lubię. W takim wypadku dodaję celowo ziarno – po prostu. Mógłbym również odszumiać zdjęcia, bo są do tego filtry i to coraz lepsze, ale odszumianie powoduje ponownie efekt, który tworzy kolejną plastikowość. Wolę jednak nałożyć na takie zdjęcie ziarno i w ten sposób zgubić efekt tej sztuczności. Takie ziarno jest dla nas kulturowo łatwiejsze do odczytania, jeśli chodzi o film czy fotografię. A co z dymem na scenie? To kolejna rzecz, na którą często narzekają fotografowie. Nie rozumiem pytania. Może dawno w tej rozmowie nie powiedziałem o istotnej rzeczy. To wszystko, co jest utrudnieniem, czyli mała ilość światła, duża ilość światła, kierunek światła, który powoduje, że światłomierz wbudowany w aparacie do niczego się nie przydaje, czy dym, o którym teraz wspomniałeś – nie jest przeciwnikiem! Nawet czekam często na takie sytuacje, które są utrudnieniem technicznym. Ale to właśnie te utrudnienia pozwalają zdecydować, wybrać i skonstruować ciekawe zdjęcia.Co powoduje dym na zdjęciu? Przede wszystkim spadek kontrastu, rozproszenie etc., etc. Ale daje też zupełnie inne doznania. Innymi słowy: wszystko to, co jest przeciwnością, próbuję przeciągnąć na swoją stronę. Zdarzyło mi się np. fotografować ciekawy spektakl, świetnie zrealizowany, jeśli chodzi o dym. To było w Teatrze Pieśni Kozła w Wrocławiu. Przyjechał fachowiec z swoimi urządzeniami i tak to zrobił, że było na granicy niuansu. Bardzo wysmakowane pod względem formy. Tak naprawdę, jak patrzyłem na scenę, wrażenie było nieodczuwalne, ale w obiektywie wyglądało wspaniale.Oczywiście wszelkiego rodzaju oświetlenie i różne sposoby dymienia interesują mnie bardzo, natomiast jeśli widzę w teatrze nadmiar technologii, to mi to osobiście przeszkadza. Mówię teraz jako fotograf w kontekście odbioru estetycznego: jeśli widzę równoległe w matematycznej odległości od siebie wiązki światła promieniście się rozpraszające to mnie to po prostu śmieszy. Bardziej lubię taką przypadkowo świadomą odwagę w świeceniu. W tym miejscu chciałbym zaapelować… chyba bardziej do ludzi estrady niż teatru (bo jednak w teatrze się częściej eksperymentuje), o świadome zaburzanie tej do bólu symetrycznej konstrukcji oświetlenia, którą widzę na milionach fotografii i milionach transmisji telewizyjnych. Rzeczywiście, jest to pewnego rodzaju kanon, który teraz panuje….A jest jakiś inny? W przypadku teatru… tak. Lubię te miejsca, gdzie realizatorzy potrafią zrobić coś zaskakującego, nie „po symetrii” z WYSIWIG-a. Niekoniecznie wszystko musi być takie. Ja rozumiem, że teatr jest zarezerwowany do eksperymentu dla sztuki, ale miło by było, żeby technologia, która wkracza do telewizji i na estradę, a dopiero później do teatru (taka jest kolej rzeczy, bo teatry mają najmniej pieniędzy), odbiła się feedbackiem i wróciła do ludzi, którzy mają najwięcej pieniędzy i największe możliwości realizacyjne. Ostatnio moją uwagę zwróciło zdjęcie spetkaklu, którego nie widziałem, a pokazywała je Natalia Kabanow na kończącym się właśnie Forum Fotografii Teatralnej. W przestrzeni scenografii teatralnej jest zaświecony profil, wycięty w prostokąt, wręcz żyletkowato. Ten profil umieszczony był zupełnie nierównolegle ani do podłogi, ani do architektury sceny.Nie widziałem czegoś takiego w telewizji ani na koncertach. fot. Grzegorz Kwolek Zgodzę się, że istnieje pewnego rodzaju fascynacja technologią wśród twórców oświetlenia, szczególnie przy dziesiątkach opraw, z których można zrobić mapping i struktury wręcz scenograficzne. Może symetria wynika z tego, że w dużej mierze światło koncertowe z np. z kontry to światło efektowe? Nie rozumiem tego podziału na światło efektowe i światło inne. Nie rozumiem tego. Dla mnie jest tylko jedno światło, które buduje spektakl. Może zdefiniowałbym to w ten sposób: w teatrach bardzo często ciężar oświetlenia skupiony jest bardziej na aktorach i scenografii. W przypadku estrady, prócz muzyków czy innych artystów na scenie, światłem kreuje się atmosferę z większym naciskiem na efekt. Stąd ten podział. Powiedziałeś o realizatorach koncertowych. Zdarzyło mi się w ciągu jednego miesiąca w tym roku być na Festiwalu Woodstock i Festiwalu Tauron. Jedna rzecz zaskoczyła mnie bardzo. Miałem wrażenie, jakby realizatorzy oświetlenia nie słyszeli muzyki, którą oświetlają, a przecież jest ona tak głośna, że słyszą ją mieszkańcy pobliskich zabudowań. Wydaje mi się, że jest to temat na zupełnie inną rozmowę. Cieszę się, że jako artysta wizualny i fotograf masz swoją opinię i wyciągasz z niej wnioski. Zakończmy naszą rozmowę akcentem fotograficznym. Chciałbym, żebyś podsumował tą edycję Forum Fotografii Teatralnej wespół z Festiwalem Nowej Scenografii. Jakie są plany na przyszłość?Nie wiem, co odpowiedzieć – jest to dla mnie teraz temat na gorąco, więc potrzebuję chwili wytchnienia. Kolejne edycję FTT konstruuję zawsze zgodnie z tym, co mnie interesuje. Obok miejsca, gdzie teraz siedzimy i rozmawiamy, odbywają się warsztaty fotografii studyjnej prowadzone przez Bartka Sadowskiego, przed chwilą otworzyliśmy powarsztatową wystawę fotografii wielkoformatowej grupy prowadzonej przez Grzegorza Kwolka, no i jeszcze Grażyna Makara prowadząca warsztaty fotografii teatralnej – ta grupa jeszcze w tej chwili pracuje. Tym razem w tej edycji znalazły się też warsztaty z oświetlenia teatralnego. Światło jest tutaj gdzieś pomiędzy wszystkimi tematami w tej edycji. Zatem – hihihi – od teraz zajmuję się światłem! To ostatnie zdanie przypadnie najbardziej naszym czytelnikom do gustu!