Podczas solowego koncertu „Spiętego” (Huberta Dobaczewskiego, leadera Lao Che) w gdańskim klubie Doki zostałem poproszony o opisanie swoich działań artystycznych na łamach Waszego szacownego pisma. Prośba ta jest o tyle uzasadniona, że brałem w tym koncercie czynny udział jako „CineMaNual”. Jednak nie jestem przekonany, czy to wystarczający powód, abym się tu rozpisywał. Nie skrywam, że czuję się w tej roli niczym mamut uzasadniający fakt przetrwania do naszych czasów. A to dla tego, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi uprawiam wizualizacje analogowe oparte na slajdach.

  „Światowej sławy artysta, w drodze z Neapolu do Petersburga, zaprezentuje pokaz iluzjonistyczny, czyli „Żywe cuda”. Dzieci i osoby o słabych nerwach, ostrzega się przed: animacją, trójwymiarowością, delikatnie przenikającymi się obrazami, pływaniem przestrzeni, transem fruwających kwadratów trójkątów i kół…”     Podczas solowego koncertu „Spiętego” (Huberta Dobaczewskiego, leadera Lao Che) w gdańskim klubie Doki zostałem poproszony o opisanie swoich działań artystycznych na łamach Waszego szacownego pisma. Prośba ta jest o tyle uzasadniona, że brałem w tym koncercie czynny udział jako „CineMaNual”. Jednak nie jestem przekonany, czy to wystarczający powód, abym się tu rozpisywał. Nie skrywam, że czuję się w tej roli niczym mamut uzasadniający fakt przetrwania do naszych czasów. A to dla tego, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi uprawiam wizualizacje analogowe oparte na slajdach. W epoce dynamicznej zero–jedynki jest to działalność wysoce anachroniczna. Jednak, jakimś zbiegiem okoliczności, znalazłem dla swojej propozycji dość dużą niszę i korzystam z jej zakamarków. Przez ponad dwadzieścia lat działalności (zacząłem w 1989 roku) użyczyłem swoich ruchomych obrazów tak wielu różnym muzykom, że ciężko byłoby ich tu wszystkich wymienić. Byli wśród nich między innymi: Włodek Kiniorski, Robert Gawliński, Katarzyna Nosowska, Maciek Maleńczuk, Józef Skrzek, Lipnicka & Porter, Wojciech Waglewski, Renata Przemyk, Justyna Steczkowska, a także zespoły Ankh, Graal, Hey, Myslovitz, Automatik, Łoskot, Czerwie, Kapela ze Wsi Warszawa, Dezerter, 5’nizza, Lao Che itd. Dokładniejszy zestaw znajdziecie na stronie: www.cinemanual.pl lub na www.myspace.com/cinemanualprojekcje.   No dobrze, ale czym właściwie są te projekcje analogowe? Odpowiedź nie jest prosta, zważywszy na fakt, że nie istnieją jako materia stała, poznawalna empirycznie. Powstają podczas prezentacji i znikają wraz z jej zakończeniem. Oczywiście podstawa projekcji – slajdy – istnieją namacalnie, ale są jedynie nieruchomym elementem jak jedna klatka w filmie. Oczywiste też jest to, że trzeba najpierw ten slajd wymyślić i wyprodukować, aby potem wprawiać go w ruch za pomocą autorskiej animacji i wielkiej improwizacji. Takich slajdów mam w swoim archiwum kilka tysięcy. Ciągle powstają nowe, a stare odchodzą w zapomnienie, znikając na zawsze w przepastnych pudłach.   A co jest na tych slajdach? Przez te dwadzieścia lat pojawiło się tak dużo motywów, że nie jestem w stanie ich ogarnąć. Dominuje oczywiście abstrakcja: kolory, faktury, tła, linie świetlne, geometria, dziwne konstrukcje, formy mandaliczne i kalejdoskopowe. Są też cyfry, litery, maski, symbole – alchemiczne, hermetyczne, magiczne, szamańskie, talmudyczne, buddyjskie, starożytne, mitologiczne, prekolumbijskie… itd., itp.   A na czym polega autorska animacja? Polega na zsynchronizowaniu projekcji jednoczesnej z pięciu–sześciu rzutników slajdowych zaadaptowanych do życia dzięki własnym konstrukcjom i przeróbkom. Każdy rzutnik odgrywa inną rolę, a podczas projekcji trzeba nad tym wszystkim zapanować. Mimo pełnego skupienia i doświadczenia, zdarzają się różne nieprzewidziane historie. Ma to swój urok i otwiera ciągle nowe przestrzenie. Ważnym elementem projekcji są eksperymenty z chemią i dziwnymi substancjami. W tym przypadku chodzi o substancje lądujące w rzutnikach, a nie w organizmie. Do generowania takich projekcji służą specjalnie spreparowane rzutniki. W ich wnętrzu zachodzą tajemnicze zjawiska, które potem przenoszą się na ekran. Ekrany też mają różną formę. Leżą w magazynie i czekają na swoją kolej. Technika animacji, jak i cały projekt, to twór autorski. Główne założenia powstały przed dwudziestu laty i z czasem stopniowo się udoskonalały. Muszę, niestety, podkreślić, że wszystkie znane mi osoby parające się podobnymi działaniami (świadomie bądź nie) korzystają z moich „patentów”. Ja zapewne też kiedyś coś wykorzystałem (raczej duchowo), ale nie były to pomysły z naszego podwórka – raczej jakieś inspiracje z brytyjskiego i amerykańskiego rocka progresywnego z lat 1968–1970, projekcje do wczesnych Pink Floyd i King Crimson. U nas muzyką intuicyjną zajmował się na przykład SBB i Osjan, ale tam nikt nie robił projekcji. Za to, po latach czyniłem animacje na koncertach Józefa Skrzeka i Radka Nowakowskiego z tych zespołów. Dzięki swoim analogom poznałem nie tylko wielu ciekawych ludzi, ale też mnóstwo świetnych miejsc. Zjeździłem całą Polskę. Odwiedziłem większość ciekawych i ważnych imprez. Przejechałem też z rzutnikami pół Europy, odwiedzając St. Petersburg, Grodno, Berlin, Pragę, Ostrawę, Opawę, Koprivnice, Londyn, Groningen, Besancon, St. Vallier, Nantes, St. Nazaire, Canteleu, Paryż, Brighton, Cheltenham, Newcastle i Kijów. Sprzęt podróżuje w prawie stuletnich walizach z dorobionymi kółkami. Jeździł samochodami, pociągami, pekaesami, latał samolotami, pływał promem. Trzy razy zaliczył Eurotunel. Podróże to osobny rozdział tej opowieści i warto by kiedyś poświęcić im czas.   Pointa mojej historii jest taka: udało mi się połączyć dziecięce pasje ze sposobem na życie – czyniąc przy tym „czary”.   Krzysztof Owczarek