Podziały między gatunkami muzycznymi na przestrzeni ostatnich lat bardzo mocno się zatarły. Łatwość, z jaką utalentowani muzycy mogą przenieść na nośnik swoje pomysły, sprawiła, że nie tylko korzysta na tym słuchacz, ale cała branża, która mimo przeszkód idzie do przodu i rozwija się. Zyskują na tym również widzowie koncertów. Z roku na rok doświadczają coraz bardziej spektakularnych wrażeń dźwiękowych, ponieważ sami wykonawcy zdają sobie coraz bardziej sprawę, jak ważna jest świadoma współpraca z realizatorami frontowymi i monitorowymi. O aspektach pracy, jej historii i używanych do tego celu narzędziach, w kontekście zespołu Clock Machine, opowiedzą ze szczegółami realizatorzy grupy – Marcin Pater i Michał Grzywacz.
Andrzej Skowroński, „Muzyka i Technologia”: Clock Machine to skład mocno osadzony w gitarach i rockowym brzmieniu. Czy w obecnych czasach, gdy prym komercyjny wiedzie muzyka elektroniczna i rap, tego typu muzykę miksuje się inaczej, niż jeszcze parę lat temu? O jaki efekt brzmieniowy walczysz za frontową konsoletą? Czy ma to być brzmienie klasycznego rocka, czy jednak nowoczesne podejście do muzyki tego pokroju?
Marcin Pater: Ten zespół na przestrzeni ostatnich 10 lat mocno ewoluował brzmieniowo. W początkowym okresie naszej działalności faktycznie inspirowały nas gitarowe bandy takie jak The Black Keys, Audioslave, RATM czy Arctic Monkeys. Inspiracje te odzwierciedlały się w naszej muzyce oraz w instrumentarium, którego używaliśmy, czyli perkusja, bas, gitara. Jednak zawsze uciekaliśmy od łatki i brzmienia „klasycznego rocka”. Odkąd pamiętam staraliśmy się kombinować i szukać nowych rozwiązań, zawsze mieliśmy otwartą głowę na nowe trendy po to, żeby stworzyć coś swojego, co będzie się wyróżniać i jednocześnie będzie świeże, ciekawe i nie będzie kopią czegoś, co już znamy. Każdy z nas słucha zbliżonej muzyki i jednocześnie każdy z nas szuka dużo nowej muzyki, dzięki temu, gdy się spotykamy, żeby tworzyć, łatwo się rozumiemy i inspirujemy nawzajem. Najlepiej to słychać na naszym ostatnim wydawnictwie „Prognozy”, na którym połączyliśmy większość naszych ówczesnych inspiracji. Dzięki temu teraz nasze brzmienie jest bogatsze, pojawiło się w naszej muzyce mnóstwo ciekawych rozwiązań. Realizując koncerty Clock Machine, zawsze dbam o to, żeby brzmienie było pełnopasmowe, przejrzyste i soczyste. Mam przyjemność tworzyć zespół ze wspaniałymi ludźmi, którzy są genialnymi muzykami. Ze sceny płyną do mnie sygnały bardzo dobrej jakości, więc miksowanie to sama przyjemność. Tutaj nie ma „walki o sound”. Brzmienie ustalamy, robiąc piosenki, dobierając instrumenty itd. Podczas koncertu tylko przenosimy naszą wizję na większe systemy nagłośnieniowe. Tak jak wspomniałem, naszą muzykę miksuje się inaczej niż parę lat temu, ponieważ muzyka Clock Machine zmieniała się. Jeśli chodzi o szersze spojrzenie, to mam wrażenie, że generalnie miksuje się inaczej niż 10 lat temu, choćby z tego względu, że mamy duży postęp technologiczny w zakresie techniki estradowej, mam tutaj na myśli praktycznie każdy aspekt tej dziedziny, począwszy od konsolet, przez instrumenty, mikrofony na systemach nagłośnieniowych kończąc. Postęp umożliwił bardziej komfortową i płynną pracę oraz uprościł wprowadzenie studyjnych technik i rozwiązań do miksowania koncertów. Jednocześnie uważam, że jeśli dany zespół chce w dzisiejszych czasach brzmieć np. klasycznie rockowo, to realizator powinien to umożliwić. Zespół powinien być świadomy tego, jak chce zabrzmieć oraz powinien umieć znaleźć wspólny język z realizatorem, do osiągnięcia tego celu.
Czego muzycy oczekują w miksie monitorowym? Igor jest zaangażowany również w pracę zespołu o zupełnie innym charakterze. Czy to ma wpływ na jego preferencje brzmieniowe w monitorze?
Michał Grzywacz: Chyba jak w każdym zespole, każdy z muzyków ma swoje preferencje w zależności od instrumentu. Ja jako realizator monitorowy staram się przede wszystkim zapewnić im powtarzalny i klarowny miks, dopasowany do oczekiwań. Mamy za sobą coraz więcej zagranych koncertów w tym zestawieniu, wspólnie z muzykami rozmawiamy o tym, co było dobre, co przeszkadzało, staramy się wyciągać wnioski i przede wszystkim staramy się gonić króliczka oczekiwań. Rozmowa – to jest bardzo ważne, żeby słuchać nie tylko tworzonych miksów, ale tego, jak ten miks odbierają muzycy. Nie bać się przyjąć krytycznych uwag, bo od kogo będzie lepszy feedback niż od zawodowych muzyków? Przecież realizator monitorów jest przede wszystkim dla nich. Oczywiście trzeba wiedzieć, o czym się rozmawia, umieć wytłumaczyć, dlaczego zrobiłem tak, dlaczego nie robię inaczej.
Ważne jest również to, żeby zareagować na specyficzne potrzeby czy niestandardowe wymagania i wymyślić sposób, aby sobie z nimi poradzić. Bardzo ciekawym przykładem jest tutaj Piotrek (perkusja), którego system odsłuchowy jest kolejnym naszym wymysłem – oprócz standardowego miksu stereo, rozszyliśmy trzy sygnały – dzięki temu Piotrek steruje nimi sobie niezależnie od mojego. W ten sposób może pomiędzy numerami sprawdzić potrzebne rzeczy.
Miks Igora nie różni się szczególnie od miksów pozostałych, oczywiście mówię tutaj o brzmieniu. Jest to taki typowy miks „daj mi wszystko, mnie trochę więcej” (śmiech). W projekcie Bass Astral x Igo Ensemble, który również mam przyjemność wspomagać jako realizator monitorów, miks dla Igora jest bardzo zbliżony do tego, jaki jest w Clock Machine. Ma on niesamowitą dynamikę w głosie, ale przy tym jest bardzo świadomym wokalistą, dlatego praca z nim należy do bardzo przyjemnych. Powtarzalność i klarowność to klucz do miksów monitorowych w Clock Machine.
W jaki sposób realizowane są monitory? Czy są to wedge czy uszy? A może hybryda wszystkiego ze wszystkim? Na ile konfiguracja monitorów różni się podczas realizacji klubowych od tych, granych w plenerze?
MP: Może opowiem o przeszłości, a Michał o teraźniejszości. W początkach naszej działalności, zespół grał na wedgach + drumfill. Następnie na przestrzeni lat zachodziła powolna ewolucja w podejściu muzyków do odsłuchu, aż do 2019 roku, w którym nastąpił przełom. Jako pierwszy na słuchawkach zaczął grać Piotr, taka sytuacja trwała ok 2-3 lata. W końcu, po wielu namowach, wszyscy muzycy zaczęli grać na słuchawkach. Początkowo były to tylko miksy monofoniczne, kierowane do muzyków „po kablu”, a dla Igora bezprzewodowo. Miksy monofoniczne wynikały głównie z ograniczonych możliwości technicznych. Następnie, woziliśmy ze sobą konsoletę x32, która miała scenę monitorową z ustawieniami odsłuchu, muzycy łączyli się z konsoletą przez aplikację z telefonu lub tabletu i sami robili sobie odsłuchy. Dodatkowym wedgem dla Igora sterowałem z frontu. W końcu, w połowie 2019 roku, w ciągu bardzo krótkiego czasu miały miejsce zdarzenia, które wzajemnie się ze sobą uzupełniły i spowodowały szybki rozwój. Zdecydowaliśmy się na granie koncertów z jedną konkretną konsoletą mikserską (wybrałem system dLive), która ułatwiała powtarzalność konfiguracji. W zespole pojawił się Michał, który początkowo był odpowiedzialny tylko za technikę sceniczną, jednak szybko okazało się, że jest świetnym realizatorem monitorów. Michał zaczął realizować miksy monitorowe i dzięki temu pojawiły się od razu nowe możliwości (jak wiadomo nikt lepiej nie zrobi monitorów niż dobry realizator MON). Zaczęliśmy grać bezprzewodowo, w stereo, z pełną realizacją w czasie rzeczywistym. Michał odciążył mnie od tych obowiązków, przez co ja mogłem się skupić już tylko na realizacji PA i graniu.
MG: Tak jak wspomniał Marcin – zespół Clock Machine przeszedł bardzo długą drogę w podejściu do realizacji monitorów. Pamiętam pierwszy nasz wspólny koncert, pamiętam bardzo miłe dla mnie „wow, to tak się da?”, które Konrad wypowiedział po założeniu słuchawek. Oczywiście to był dla nich bardzo duży przeskok z systemu mono na stereo i już to zrobiło wrażenie, a przestrzeni stereo w Clock Machine jest bardzo dużo. Dzisiaj Konrad jest już dużo bardziej wymagający (śmiech). Jak mówiłem wcześniej powtarzalność jest dla mnie kluczem, dlatego realizacja monitorów nie różni się praktycznie niczym pomiędzy koncertami klubowymi a koncertami plenerowymi. Korzystamy z dobrodziejstw dLiva, przygotowujemy osobny miks pod każdy z utworów, który też nie jest zamkniętym miksem, bardziej jest punktem wyjścia do tego, co się dzieje w danych warunkach akustycznych, w zależności od sposobu zagrania, formy danego dnia. Zmiennych jest za dużo, by było to tylko klikanie „Next, next, next…”. Mamy swoje tajne znaki, wykorzystywane do przekazania kluczowych informacji. Każdy z chłopaków jest na zupełnie innym poziomie świadomości niż 10 lat temu. To też wpływa na współpracę między nami. Są w stanie dużo bardziej precyzyjnie powiedzieć, czego potrzebują, ale też chyba po prostu sami lepiej wiedzą, czego potrzebują.
Czy czujesz, że wokal Igora wymaga nietypowych rozwiązań? Może masz jakiś zestaw pomysłów, w jaki sposób realizować tego typu, wyjątkowo dynamiczny i charakterystyczny głos?
MP: Z Igorem w Clock Machine oraz przy okazjonalnych innych projektach współpracuję już prawie 10 lat, zarówno na koncertach jak i w studiu. W równoległym zespole Bass Astral x Igo realizatorem dźwięku jest Mateusz Dudziński. Przez ten czas testowaliśmy wielokrotnie różne rozwiązania. Igor ma bardzo charakterystyczny głos, który świetnie brzmi już u źródła. Przerobiliśmy większość klasycznych mikrofonów wokalowych (SM58, SM58 beta, Audix OM7, Sennheiser itp.), pewnego razu Igor razem z Mateuszem odkrył mikrofon niemieckiej firmy MBHO MBD 219, na którym zatrzymaliśmy się przez dłuższy czas. Obecnie Igor śpiewa do mikrofonu DPA d:facto II. Bardzo lubię ten mikrofon, ponieważ w naturalny sposób przenosi głos i barwę Igora, jest bardzo dokładny, przez co wszystkie niuanse brzmieniowe w jego głosie są dobrze słyszalne. Jednocześnie mikrofon jest bardzo kierunkowy, dzięki temu nie mam większych problemów z przesłuchami ze sceny. W processingu używam kopii kompresora LA2A oraz standardowe EQ w dLive, korektora pasmowego Dyn8 oraz delikatne De-Esser. Processing polega na wyrównaniu dynamicznym głosu oraz na usunięciu niepożądanych zjawisk takich jak np. sybilanty lub efekt zbliżeniowy (świetnie do tego celu nadaje się Dyn8). Z efektów używam trzech rodzajów pogłosów w konfiguracji zależnej od piosenki oraz tap delay. W kilku utworach stosujemy również dodatkowy sygnał FX prosto ze sceny, uzyskujemy go poprzez wpięcie kolejnego mikrofonu do efektu TC Helicon Voice 2, który znajduje się na scenie. Mikrofon, który współpracuje z TC, to MBHO (którego kiedyś używaliśmy jako głównego mikrofonu). Mikrofon ten świetnie sparował się z brzmieniem preampu w TC oraz wokalem Igora przez co dźwięk z efektu nie jest przerysowany brzmieniowo w żadną stronę. Taka paleta rozwiązań daje nam mnóstwo możliwości kreowania efektów, które świetnie kleją się z bardzo dobrze brzmiącym głosem.
Czy Wasza współpraca na linii Foh-Monitor jest w jakiś sposób skorelowana? W jakiej formie jesteście w stanie wesprzeć wzajemnie swoją pracę?
MP: Po każdym koncercie staramy się przegadać nasze wrażenia z perspektywy FOH i MON. Jeśli pojawiły się na koncercie jakieś komplikacje, zawsze dochodzimy do źródła problemu i go rozwiązujemy, jednocześnie omawiamy te rzeczy, które nas w jakiś sposób zachwyciły oraz dyskutujemy, czy nowe rozwiązania, które wprowadziliśmy, sprawdziły się. Z założenia staramy się mieć cichą scenę. Głośne źródła dźwięku, takie jak wzmacniacze gitarowe, są rozkręcone tylko do poziomu odpowiedniej charakterystyki brzmieniowej, dodatkowo ustawiamy je w taki sposób, żeby nie grały ze sceny bezpośrednio w publiczność. Przez jakiś czas Igor grał z jedną słuchawką i wedgem. Z mojej perspektywy (FOH) nie miałem większych problemów z dźwiękiem emitowanym z tego monitora. Materiał muzyczny, który gramy na koncertach, jest tak przygotowany, że sporo rzeczy dzieje się w niskim paśmie, zespół lubi jak dźwięk subbasów czuć na scenie.
A czy głośność, jaką operujecie, jest dla Was istotna w kontekście energii wykonawczej? Z racji charakteru zespołu i grupy odbiorców, czy jest ciśnienie na głośne granie? Jak się zapatrujecie na ten dość wrażliwy temat?
MG: Z mojej perspektywy głośność nie jest problemem. Natomiast bardzo ważnym elementem monitorów są dla mnie suby frontowe, oddające energię na scenie. Mają one niesamowity wpływ na „czucie” podczas koncertu. Jak wiadomo, dźwięku nie czujemy tylko uszami, ale również ciałem. Stopa, gitara basowa, sample SPDS… jest dużo instrumentów, które bez wsparcia subów brzmią w uszach po prostu płasko. Zagraliśmy jeden koncert transmitowany do Internetu, bez nagłośnienia frontowego i czuć było, że dynamika koncertu jest zupełnie inna.
MP: Realizując koncert, zawsze staram się, żeby głośność była dopasowana do liczby osób, które biorą udział w wydarzeniu. Gramy muzykę, która jest zbalansowana brzmieniowo, ale jednocześnie ma dużo kolorów. W muzyce są mocniejsze momenty oraz bardziej subtelne. Na pewno nie jest to muzyka, przy której publiczność spokojnie będzie siedzieć na krzesełkach, dlatego głośność jest istotna. Tak jak wspomniałem, zawsze staram się zrobić miks, który jest pełnopasmowy i przejrzysty. Koncert wówczas może być głośny, ale jednocześnie przyjemny w odbiorze.
W jaki sposób znaleźliście się w koncertowym składzie?
MP: Dawno temu pracowałem jako realizator dźwięku w jednym z krakowskich klubów muzycznych. Tam spotkałem się po raz pierwszy z Clock Machine przy okazji koncertu. Zespół nie miał swojego realizatora, dlatego miałem okazję zmiksować ten materiał. Miło nam się współpracowało podczas tego wydarzenia, wszyscy byli zadowoleni z realizacji oraz sposobu pracy. Chwilę później zespół wygrał konkurs, który dawał możliwość zagrania koncertu na Orange Festivalu. Był to rok 2012 (festiwal odbywał się na stadionie Legii, na Narodowym było Euro 2012). Zadzwonił do mnie Kuba Tracz, ówczesny basista CM, i złożył propozycję wyjazdu oraz realizacji dźwięku. Pojechałem z zespołem i był to początek historii z moim udziałem, która trwa do dzisiaj.
Michał pojawił się w zespole w drugiej połowie 2019 roku. Od dłuższego czasu myśleliśmy o tym, żeby zatrudnić technika sceny. Daliśmy ogłoszenia na forach branżowych i zgłosiło się kilka osób. Michał wygrał tym, że miał doświadczenie i umiejętności, których potrzebowaliśmy. Znał zespół (okazało się, że nawet kiedyś współpracowaliśmy przy jednym koncercie), jest z Krakowa oraz miał wszystkie wolne terminy, o które zapytałem. Czas pokazał, że Michał bardzo dobrze wpisał się w zespół i wniósł do niego dużo pozytywnych rzeczy.
MG: Przypadek, ale i przeznaczenie (śmiech). Pojawiło się ogłoszenie, że Clock Machine poszukuje technika na scenę. Na pierwszym koncercie zaproponowałem chłopakom, że zrobię im również monitory – i tak zostało do dzisiaj. To jest ten przypadek.
A może przeznaczenie? Moim pierwszym koncertem jako realizator FOH z ramienia firmy nagłośnieniowej był koncert… Clock Machine. Wtedy miałem okazję pierwszy raz zobaczyć ich na żywo i pomyślałem, że fajnie by było z takim zespołem pracować na stałe. Po wielu latach myśl się zmaterializowała. Nasze pierwsze spotkanie też było takie niesamowite – niby pierwszy wspólny koncert, a wszyscy mieliśmy wrażenie, że znamy się wiele lat, czujemy się niesamowicie, myślimy podobnie. Nie tylko z chłopakami występującymi na scenie, ale też z Marcinem, Kubą (realizator światła) i Szczepanem (tour manager). To jest bardzo ważne, bo spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, czasem nawet więcej niż z rodziną w domu, jesteśmy razem w pokoju, na śniadaniu, w busie, przygotowując się do koncertu, grając koncert i kolejną noc w hotelu. Bardzo ważne jest trafić na niesamowitych ludzi. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy jeździć osobno na koncerty, że mogłoby braknąć tych wszystkich śmiesznych i poważnych chwil z busa, backstage’u. Dochodzi wręcz do tego, że jak mamy dłuższą przerwę w graniu koncertów, to spotykamy się w domu, żeby pograć razem w karty.
Marcin, pełnisz również funkcję muzyka w składzie, grając z pozycji FOH. Czy możesz opowiedzieć, jaka jest to dokładnie funkcja, oraz w jaki sposób oddzielić ją od obiektywnego odsłuchu tego, co płynie z głośników frontowych i podejmowania działań?
MP: Podczas komponowania naszego ostatniego albumu „Prognozy” wyjeżdżaliśmy całym zespołem kilka razy w różne miejsca. Zwykle podczas takich campów twórczych zajmuję się rejestracją pomysłów i produkcją muzyczną. Jednak przy okazji tych wyjazdów zabrałem również syntezator, na którym stworzyłem kilka partii, które w subtelny sposób uzupełniały kompozycje o nowy kolor. W dalszym toku produkcji i nagrywania materiału dochodziły kolejne rzeczy. Gdy album był gotowy i zastanawialiśmy się na próbach, jak go zagrać na koncertach, podzieliliśmy partie sampli i syntezatorów pomiędzy Kubę (gitara), Piotra i mnie. Każdy z nas gra te partie, które są dla niego najbardziej wygodne. W ten sposób gram większość swoich partii oraz kilka innych, które pojawiły się w toku nagrywania materiału. Na koncertach korzystam z syntezatora Bass Station II oraz samplera MPC 1000. Wyrobiłem w sobie umiejętność jednoczesnego grania i obiektywnego słuchania. Nie jest to nic trudnego, trzeba tylko być maksymalnie skupionym. Moja rozszerzona rola realizatora/muzyka sprawia mi mnóstwo satysfakcji i radości, koncerty przeżywa się w trochę inny sposób niż zwykle to bywa na FOH-u. Jedyny problem, jaki zauważyłem, zdarza się (bardzo rzadko) na plenerach, na których FOH jest ustawiony dosyć daleko od sceny. Dźwięk, który wtedy do mnie dociera z PA, siłą rzeczy jest opóźniony. Zawsze sprawdzam na próbie, czy na dużej odległości dam radę zagrać. Jeśli fizyka mnie pokonuje, to na moment grania swoich partii zakładam słuchawki.
Poza realizacją miksów frontowych (z symultaniczną grą na wspomnianych instrumentach) i monitorowych, czy pełnicie jeszcze inne funkcje w ramach współpracy z zespołem Clock Machine?
MP: Oprócz realizacji miksów frontowych, jestem również odpowiedzialny za produkcję muzyczną. Dwa nasze ostatnie wydawnictwa („Love”, „Prognozy”) wyprodukowałem, nagrałem i zmiksowałem (w przypadku „Love” robiłem również mastering), podczas nagrywania pierwszego dużego wydawnictwa Clock Machine („Greatest Hits”) współpracowałem z Piotrem Zygą oraz Andrzejem Puczyńskim, który był producentem oraz realizatorem podczas sesji do tego albumu. Oprócz kwestii muzycznych, zajmuję się również drobnymi sprawami organizacyjnymi w zespole.
MG: Ja, poza zajmowaniem się miksowaniem monitorów, jestem również technikiem. Dzięki temu wszyscy czują się po prostu bezpiecznie na scenie. Zerwana struna, opadnięty mikrofon, zapomniane wygłuszenie werbla do lżejszych numerów czy zgubiony body-pack na scenie to już nie problem. Po drugie, współpraca z Marcinem choćby przed startem koncertu przy line-checku po przepince. Drobne elementy, ale wpływające na komfort wszystkich. To jest bardzo ważne, żeby zdjąć część takich przyziemnych obowiązków. Żeby nie musieli myśleć o tym, czy wszystko jest na swoim miejscu, czy wszystko będzie sprawdzone, podpięte, włączone. Jestem ja i wiadomo, że wszystko na scenie będzie sprawdzone.
Swoje zadania realizacyjne wykonujecie przy wykorzystaniu konsolet Allen & Heath dLive. Opowiedzcie proszę o konfiguracji, jej powtarzalności podczas realizacji koncertów festiwalowych i ogólnych założeniach pomysłu na workflow.
MP: Nasz pomysł na realizację zrodził się w momencie, gdy zdecydowaliśmy się na jeżdżenie z jednym modelem konsolety oraz gdy okazało się, że Michał może realizować monitory. Zakładaliśmy wykorzystanie jednego Mixracka (plus, w razie potrzeby, rozszerzeń DX) i podzielenie go na role. Dzielimy się dostępnymi kanałami w Mixracku na pół – ja na potrzeby FOH biorę pierwsze 64, a Michał na potrzeby MON drugie 64. Ustawiamy osobne role safe dla naszych kanałów tak, żebyśmy byli jak najbardziej niezależni od siebie w kontekście scen na dLive. Każdy sygnał, który jest wpięty do mixracka oraz do surface na FOH, routujemy jednocześnie do kanałów FOH i MON. Taki zabieg pozwala nam być niezależnym, jeżeli chodzi o ustawienia processingu, faderów w miksach, warstw, efektów, PFL i wielu innych rzeczy. Dzięki temu możemy w pełni korzystać z powierzchni roboczych i dopasowywać je do własnych potrzeb, niezależnie zapisywać sceny FOH i MON. Sceny są dla nas bardzo wygodne i pomocne, ponieważ sprawiają, że praca podczas koncertu jest dużo bardziej płynna. Jedyną rzeczą, którą się dzielimy, są gainy, ale w przypadku dLive mamy do dyspozycji trim, którym kompensujemy sobie poziomy wedle własnych potrzeb. Na powtarzalność konfiguracji ma również wpływ to, że większość mikrofonów i diboksów przywozimy ze sobą. Na próbie, zanim pojawią się muzycy, przeprowadzamy virtual soundcheck. Zwykle sama próba z zespołem trwa krótko.
Setup, którego używamy najczęściej, i który przywozimy ze sobą, jeśli na miejscu nie ma nic z serii dLive, to: dLive C3500 + karta Dante, DM0 + rozszerzenia DX, komputer Dell z dotykowymi ekranami Asus, na którym znajduje się oprogramowanie Director (kompaktowe stanowisko monitorowe przygotowane przez Michała). Michał łączy się swoim stanowiskiem z Mixrackiem przewodem cat5 do gniazda network. Jeśli na miejscu koncertu znajduje się inny model Mixracka lub surface, ale jest to seria dLive, najczęściej korzystamy z tego, co jest na miejscu i nie wozimy ze sobą całego setupu, tylko stanowisko monitorowe Michała. W takim przypadku na miejscu koncertu musimy tylko zmienić patch. Zawsze dbam o to, żeby, jeśli tylko jest taka możliwość, wpinać się do systemu po cyfrowych złączach.
MG: Ja przyszedłem do zespołu w momencie, gdy Marcin wybrał już dLive jako system koncertowy. Osobiście wybrałbym dokładnie ten sam set. Uważam, że dLive jest jedną z najlepiej wyposażonych konsolet od strony możliwości prosessingowych poszczególnych kanałów. W chwili obecnej najczęściej korzystamy z Mixracka DM0 jako mózgu całego systemu, trzech stageboksów DX168, C3500 jako frontowej powierzchni sterującej i Directora z dwoma monitorami dotykowymi jako monitorowej powierzchni sterującej. Dublujemy wszystkie kanały, każdy z nas ma niezależny processing, niezależne warstwy, niezależny PAFL, osobne grupy, niektóre szyny efektowe,
Czy są w konsoletach dLive wyjątkowe rozwiązania, które wpłynęły na fakt, że są przez Was preferowanym rozwiązaniem? Co cenicie w nich najbardziej?
MP: Myślę, że tutaj będziemy zgodni z Michałem, generalnie dla nas ergonomia pracy, elastyczność, funkcjonalność oraz łatwość w obsłudze to największe atuty tego systemu do realizacji dźwięku. Z punktu widzenia naszego pomysłu, funkcja „role safe” umożliwiła nam dużą niezależność wobec siebie, poczuliśmy się jakbyśmy mieli dwie niezależne konsolety. Ja cenię sobie również drobne rzeczy w processingu, które znam z rozwiązań studyjnych, takie jak szybkie przełączanie kompresora w tryb parallel, duża możliwość konfiguracji śladu stereo, płynne zawężanie przestrzeni stereo, ciekawe emulacje znanych urządzeń.
MG: Ja cenię również wykorzystanie dLive we współdzielonej, ale jednak niezależnej konfiguracji. Mimo że wspólnie wykorzystujemy jeden Mixrack DM0, to wykorzystujemy pomysł Allen & Heath na połączenie komputera tylko z Mixrackiem. Dzięki temu mamy niezależne od siebie powierzchnie sterujące. Wykorzystujemy role powierzchni sterujących, dlatego działając na tym samym Mixracku, możemy niezależnie od siebie przywoływać sceny. Korzystamy z dwóch różnych szyn PAFL, korzystamy z różnych ustawień „Global safe” w ramach przypisanych ról, mamy własne Softkeys. Niby jeden Mixrack pełniący funkcję obliczeniową, a działamy jak na dwóch niezależnych systemach. Dla mnie jest to funkcjonalność niespotykana dotąd nigdzie.
Czy istnieją sztuczki, które stosujecie w zakresie routingu lub processingu, aby osiągnąć na dLive założone efekty brzmieniowe?
MP: Moja struktura miksu wygląda następująco: mam kilka śladów odpowiadających za bęben basowy, wyrównuje je fazowo i wysyłam do jednej grupy, podobnie ze śladami werbla, taki zabieg umożliwia mi (jeśli to konieczne) mocniejsze skompresowanie tych dwóch kluczowych śladów. Dalej są pozostałe elementy perkusji również na grupie. Ślady odpowiadające za bas również lądują w jednej grupie, na której, w zależności od piosenki, stosuje mniej lub bardziej głęboki side-chain z kompresora, a sygnałem kluczującym jest bęben basowy. Następnie gitary. Przy tych instrumentach używamy dwóch wzmacniaczy, z których jeden ma ciemniejsze brzmienie, a drugi jaśniejsze. Ciemniejszy sygnał jest zduplikowany i opóźniony, przez co uzyskuje bardzo szerokie podparcie w niskim środku, natomiast jaśniejszy wzmacniacz stanowi definicje brzmienia, wszystkie sygnały lądują w osobnej grupie. Dalej zgrupowane są ślady odpowiadające za elektronikę, czyli syntezatory i sample. Ostatnie grupy dotyczą wokali. Wszystkie grupy są przydzielone do odpowiednich szyn DCA. Używam głównie trzech rodzajów pogłosów Plate, Hall, Room, czasem jeszcze GateReverb. Jeden rodzaj Delay. Na bębnach wykorzystuje Transient Controller, a do gitary basowej Chorus (w zależności od piosenki). Na niektórych śladach korzystam z emulacji lampowych na preampie. System dLive umożliwia mi bardzo płynne routowanie sygnałów i pozwala na studyjne myślenie podczas miksowania, co mi bardzo odpowiada, ponieważ na co dzień jestem producentem muzycznym we własnym studiu nagrań w Krakowie.
MG: Chyba obaj kochamy kompresor OptTronik i moglibyśmy go zapiąć wszędzie i na wszystko (śmiech). Ja bardzo dużo wykorzystuję kompresji równoległej, zarówno jako kompresja na grupach, jak również wykorzystuję kompresję równoległą w samym kompresorze. Również Dyn8, czyli kompresor i equalizer dynamiczny, umożliwia mi taką obróbkę sygnału, aby zapewnić muzykom jak najlepszy komfort przy różnych dynamikach. Naszą podstawową sztuczką jest dublowanie wszystkich kanałów, aby zrobić niezależny processing na tych samych sygnałach. Czasem robię nawet dubel zdublowanego kanału, żeby inaczej obrobić różnym osobom ten sam kanał. Z inną dynamiką, z innymi ustawieniami equalizera. Wykorzystuję MCA na perkusji, gitarze, która mimo że jest jedna, to ma 3 tory w mikserze. Wykorzystuję pre- i post-faderowe wysyłki, mogąc jednym ruchem suwaka zmienić wszystkim (oprócz osoby grającej na danym instrumencie) proporcje w miksie. Czasem eksperymentuję z różnymi kompresorami, sprawdzam sobie, jak wpłyną na konkretny instrument. Poświęciliśmy z Marcinem też trochę czasu w studiu, słuchając wirtualnej próby, próbując różne ustawienia, na które nie ma czasu podczas próby przed koncertem. Staramy się wykorzystać cały potencjał dLive – odkrywać coraz więcej. Ja bardzo lubię podpatrywać patenty innych realizatorów, słuchać wywiadów z nimi lub czytać je, oglądać filmy, uczestniczyć w szkoleniach – nawet oczywistych, ale czasem wśród oczywistych rzeczy można odkryć jakąś perełkę, którą ktoś przypadkiem powie.
Zespół Clock Machine zagrał przez ponad 11 lat wiele koncertów. Przez ten czas systemy nagłośnieniowe w Polsce, nawet w małych klubach, rozwinęły się znacznie. Również większe kluby, w dużych miastach poczyniły solidne inwestycje. Jednym z nich jest klub Studio w Krakowie, wyposażony w system d&b audiotechnik. Graliście tam koncert. Jak wspominacie tę realizację? Warunki akustyczne tego miejsca po remoncie stoją na wysokim poziomie, więc łatwiej jest ocenić jakość samego systemu nagłośnieniowego. Proszę o parę zdań na temat tego koncertu w kontekście jakości.
MG: Systemy d&b cenię bardzo mocno. Miałem możliwość przebywania w monitorówce chyba przy wszystkich dostępnych systemach: Q, Y, V, J oraz KLS. W mojej pracy ważne jest to, jak mocno propagacja do tyłu jest słyszalna. Dzięki temu wpływ nagłośnienia frontowego na mój ośrodek słuchu jest porównywalny z tym, co słyszą muzycy, a przecież o to chodzi w mojej pracy. Ten aspekt systemy d&b mają dopracowane perfekcyjnie.
MP: Bardzo lubię grać w klubie Studio z kilku powodów. Pamiętam ten klub jeszcze przed remontem, jak bywałem tam w czasach szkolnych, na przeróżnych koncertach, więc mam do niego duży sentyment. Obecnie po remoncie każdy element, który wpływa na dobrą realizację, jest tam na bardzo wysokim poziomie, począwszy od obsługi i zaplecza logistycznego, na urządzeniach i akustyce kończąc. System nagłośnieniowy, który znajduje się w klubie, jest ciekawie przygotowany. Składa się z sześciu subbasów B22, które są umieszczone pod sceną, oraz gron, które składają się z ośmiu elementów V8 na stronę. Na scenie jest również umieszczony frontfill w postaci czterech V8 umieszczonych bezpośrednio przy krawędzi sceny. Grona grają pełnopasmowo, w niskim paśmie schodzą do 67 Hz, dzięki takiemu zabiegowi subbasy mogą grać w trybie INFRA i emitować falę akustyczną, która umożliwia granie w przedziale 32 Hz-68 Hz. System jest zasilany dedykowanymi końcówkami mocy D80 w konfiguracji jeden kanał na jeden element. Do systemu byłem wpięty 2x AES/EBU w konfiguracji L, R, SUB. Tak przygotowany system zabrzmiał bardzo ciekawie. Grona zagrały klarowne i równomierne brzmienie, natomiast subbasem uzupełniłem subtelnie najniższe pasmo. Frontfill delikatnie wypełnił lukę w pierwszych rzędach bezpośrednio pod sceną. Jestem za każdym razem bardzo zadowolony, gdy mam okazję zagrać w klubie Studio. Cieszę się, że w Krakowie mamy tak dobrze przygotowany pod każdym względem klub koncertowy.
Rozmawiał: Andrzej Skowroński, Muzyka i Technologia
Zdjęcia: Łukasz Kornafel, Muzyka i Technologia