Muzyka ma wiele wymiarów. Jednym z nich jest kompozycja, innym jej wykonywanie na żywo. Nie mniej ważna jest również czysto techniczna strona jej powstawania, która przy odpowiednim podejściu i zaangażowaniu, matematyczno-fizyczne działania zamienia na wartość artystyczną. Filip Różański doskonale wie, na czym polega lawirowanie nie tylko wśród stylów muzycznych, które odbywało się z jego czynnym udziałem w obrębie zespołu Lao Che. Odpowiadał za partie klawiszowe oraz współkompozycję piosenek grupy, ale również współprodukował i pilotował powstawanie większości płyt. Z wykształcenia realizator dźwięku, przed założeniem Lao Che pracował w swoim zawodzie. Obecnie we Włocławku działa jego studio nagrań, w ramach którego pracuje jako producent.

Bardzo dobra adaptacja akustyczna jest kluczem do pracy w warunkach studyjnych.

Poniżej prezentujemy rozmowę z Filipem na temat produkcji nagrań i kulisach pracy nad najnowszym albumem zespołu Nanga, który tworzy razem z Maciejem Dzierżanowskim i Magdą Dubrowską.

Andrzej Skowroński, „Muzyka i Technologia”: Czym jest Wieża Studio? To nie jest tylko pomieszczenie, ale cała gama usług w obrębie Twojej działalności.
Filip Różański:
Z jednej strony jest to punkt na mapie Włocławka, w którym można nagrać instrumenty, zrobić overduby, zarejestrować linie wokalne. Dysponuję pomieszczeniem, które nie zmieści składu grającego na setkę, ani nie proponuję nagrywania u siebie zestawów perkusyjnych, jeśli wykonawcy zależy na zebraniu dodatkowo odpowiedzi pomieszczenia. Z drugiej strony Wieża Studio to również działalność produkcyjna, wychodząca poza moją własną przestrzeń. Jako producent pomagam dobrać odpowiednie studio, dostępne na rynku, w którym można nagrać całe składy czy perkusję. Jest obecnie duży wybór takich przestrzeni, a moje doświadczenie pozwala zespołom i wykonawcom również w tych studiach poczuć się bezpiecznie i dokonać nagrań. Taka praca mi pasuje, daje dużo możliwości wyboru charakteru brzmienia. Po nagraniach zapraszam zespół z powrotem do siebie, do studia we Włocławku, gdzie można, bez ograniczeń czasowych, wynikających z kosztów wynajmu bardzo dużych przestrzeni, pracować nad miksem i masteringiem materiału. Podsumowując, można powiedzieć, że Wieża Studio oferuje zoptymalizowany proces nagrań, w oparciu o własny sprzęt i wiedzę dotyczącą pracy w studiach nagraniowych większego formatu. Korzystałem jakiś czas temu chociażby np. z sali Tall Pine, w którym realizowałem bębny na płytę, bo tam można było nagrać to naprawdę solidnie, ale praca nad miksem przeniesiona była już na moje podwórko.

Magda Dubrowska w trakcie nagrań materiału do debiutanckiej płyty składu NANGA

Korzystasz z outboardu, czy poświęciłeś się głównie pluginom programowym?
Na początku mojej pracy zdecydowanie poszedłem ścieżką programowych wtyczek. W tej chwili jednak wyposażyłem swoje studio w sumator 16-śladowy, SSL Fusion, które pozwala mi uzyskać konkretne efekty na sumie miksu.

Czujesz, że nie ma zamienników programowych tych urządzeń?
Szczerze mówiąc być może są, ale albo ja jeszcze ich nie znalazłem, albo system pracy na tych mi znanych, nie pozwala tak łatwo i szybko uzyskać efektów, o jaki mi chodzi. Nie sądzę, że programom czegoś brakuje, ale łatwość pracy przy pomocy fizycznych regulatorów stawiam w tych przypadkach ponad wszystko. Sumator w wersji, którą mam, dobrze skleja mi ścieżki, powoduje, że stają się one spójne brzmieniowo, oczywiście należy mieć wiedzę o ich przygotowaniu, świadomość brzmienia i umiejętności ukierunkowania go, ale urządzenia zewnętrzne wysokiej klasy powodują dodanie fajnych harmonicznych. Dźwięk jest bardziej obecny i plastyczny, mówiąc nie technicznym, a opisowym językiem. Zdarza mi się pracować tylko i wyłącznie w komputerze np. podczas masteringu, ale aby dojść do podobnych celów, muszę używać innych środków i innych sposobów.

Wieża Studio nie jest miejscem dużym, ale wystarczająco komfortowym i wyciszonym, aby z powodzeniem nagrywać np. głośny saksofon barytonowy. Na zdjęciu muzyk zespołu Lao Che, współpracujący również z NANGA – Karol Gola.

Co w przypadku samego rejestrowanego źródła? Wolisz mieć najczystszy sygnał, najbardziej zbliżony do rzeczywistego i dopiero na kolejnych etapach przetwarzasz go? A może charakterystycznie brzmiące preampy i urządzenia zewnętrzne, jeszcze przed pojawieniem się lampki „rec” są u Ciebie mile widziane?
Brzemienia przedwzmacniaczy jak najbardziej. Już na pierwszym etapie, jeśli czuję, że mogę użyć, i będzie to uzasadnione, czegoś z charakterem, to oczywiście tego używam. Jednak kolejne bloki zależą od efektu, do jakiego dążymy i do jakiego przede wszystkim chce dążyć wykonawca. Są takie momenty, w których już na początku chcesz użyć nietypowego mikrofonu, lub w nietypowy sposób go wysterować. Te elementy mogą już na starcie zmienić dźwięk w sposób drastyczny, ale pozwolą zbliżyć się do celu, czyli do miejsca, które sobie wyznaczam lub wyznaczamy.

To jest przykład pracy, w której masz z tyłu głowy pewne założenia i pewien pomysł na całość, który dyktowany jest na początku rozwiązaniem, wokół którego obudowana jest reszta nagrań i produkcji?
Tak, to się zdarza i jest jednocześnie ograniczające, bo trzeba później brnąć w założenia, ale i inspirujące, bo wymusza sposób podejścia do całej reszty nagrań. Drugą sytuacją jest uzyskanie „czystej” barwy, nieprzetworzonej na początku w tak nieodwracalny sposób i późniejsze dokładanie efektów, aby uzyskać równie ekstremalny efekt, ale innymi środkami. Oba podejścia nie są mi obce, a żadne z nich nie dominuje nad drugim.

Maciej Dzierżanowski podczas prac nad partiami perkusyjnymi

Jeśli jesteś producentem zespołu z zewnątrz, który chce, abyś to Ty zajął się procesem nagrań, miksów i stał na czele brzmienia płyty, to czy masz gotową koncepcję po wysłuchaniu materiału demo?
Najpierw chcę zrozumieć, w którą stronę chciałby pójść dany artysta. To jest dla mnie bardziej istotne, niż narzucanie swojej wizji i woli. Skupiam się na badaniu, co dana osoba lub grupa lubi i jakie ma założenia brzmieniowe. W późniejszym etapie chętnie dodaję swoje pomysły, niekoniecznie w kontrze do tych wstępnych założeń, ale nie obawiam się zaproponować czegoś całkowicie odmiennego. Najczęściej jednak nie robię tego opisowo. Trudno opowiedzieć o dźwięku tak, aby każdy tę opowieść zrozumiał w taki sam sposób. W takich chwilach staram się zaprezentować swój pomysł w praktyce, poświęcam czas, żeby edytować materiał tak, jakim chciałbym go słyszeć. Odtwarzając swoją koncepcję, zamiast snucia o niej opowieści, daje wszystkim jasne stanowisko, do którego łatwiej się ustosunkować. Nie chcę mówić „potrzebujemy jakiegoś zakręconego efektu, bo materiał jest zbyt poukładany”, zamiast tego wolę pokazać od razu, w jaki sposób widzę ten efekt, bo mam ku temu narzędzia i wiedzę, jak go szybko stworzyć.

Jako aktywny muzyk, z dorobkiem płytowym w roli współkompozytora piosenek, czy kusi Cię dokonywanie ocen materiału, z jakim przychodzą do Ciebie wykonawcy i zespoły? Czujesz, że produkcja wiąże się też z Twoją pracą nad aranżami lub tekstami?
Szczęśliwie nie miałem do tej pory tak, że przyszło mi współpracować z kimś, kogo wizja diametralnie różni się od mojej. Staram się zajmować rzeczami, z którymi nie mam problemu odnośnie co do jakości artystycznej. Trudno byłoby mi współpracować nad materiałem, z którym mi nie po drodze lub który mi się nie podoba. Zdarza mi się komentować oczywiście materiał i mówić, co jest nie najlepsze lub jak można poprawić, moim zdaniem, całokształt, ale bardzo zwracam uwagę, aby ta krytyka była konstruktywna. Trzeba być psychologiem w tej pracy. Nie wolno, moim zdaniem, podcinać skrzydeł osobom, które nie muszą zdawać sobie ze wszystkiego sprawy, szczególnie w kontekście wykonawczym lub tym bardziej technicznym. Wizyta w studio za każdym razem jest dla wykonawcy pewnego rodzaju obciążeniem. Jeśli ja będę kategorycznie wymagał pewnych rzeczy od wykonawcy, to może on stracić swoją autentyczność i świeżość. Oczywiście na etapie nagrań zgłaszam problemy, ale nie chcę się stawiać w pozycji nadrzędnej wobec wykonawcy.

Filip Różański odpowiadał za produkcję najnowszego albumu Spiętego pod tytułem „Black Mental”.

Produkując nawet mocno alternatywny materiał, masz gdzieś w tle myśl o tym, aby produkcja była w jakimkolwiek, choćby minimalnym stopniu radiowa?
Zależy mi na tym, żeby było przystępnie lub przynajmniej, żeby nie raziło – chyba, że akurat takie jest założenie. Może chodzi o wyeksponowanie tego, co może być ciekawe dla słuchacza, nawet jeśli muzyka jest trudna. Na pierwszy rzut ucha coś, co jest brudne, po paru przesłuchaniach może być bardzo ciekawe.Nie myślę o produkcji singli do radia, ale w odważnych utworach szukam czegoś ciekawego i charakterystycznego. Staram się słuchać tych wymagających produkcji w taki sposób, jakbym za każdym razem robił to pierwszy raz. Oczywiście to jest złudne, ale staram się cofać do ogółów i poczuć, co mnie przyciąga, a co odrzuca od piosenki.

Byłeś zawsze blisko produkcji wszystkich płyt Lao Che oraz wspólnej płyty „Jazzombie”, stworzonej przez Twój zespół wraz z muzykami z Pink Freud. Każda z tych płyt jest bardzo różna w kontekście produkcyjnym, nawet pomijając fakt różnorodności stylistycznej. Na ile te płyty były wymyślane brzmieniowo, a na ile praca nad nimi to improwizacja?
„Jazzombie” jest przykładem płyty wymyślonej na bieżąco, praktycznie w trakcie nagrań. Płyta miała w założeniu brzmieć zupełnie inaczej, mówiąc w dużym skrócie. Pierwszego dnia w studio okazało się, że ta różnica będzie najbardziej odczuwalna, przy ekstremalnej minimalizacji ilości mikrofonów i przeniesieniu się pod chmurkę. Zmiana warunków okazała się być inspirująca. Nagrywając Lao Che „Wiedza o Społeczeństwie”, chcieliśmy podzielić nagrania na poszczególne ścieżki. Odseparować je. Do tego stopnia związaliśmy się z tą metodą, że zestaw perkusyjny nagrywaliśmy np. w systemie stopa/werbel, a dopiero później dogrywany był do nich hihat, później tomy itd. To była przeciwna strona medalu od stosowanej przez nas wcześniej np. przy okazji „Jazzombie” lub przy okazji płyty Lao Che „Dzieciom”, która została nagrana na setkę. Płyta „Soundtrack”, produkowana przez Eddiego Stevensa, jako efekt zaskoczyła nawet nas, ponieważ o koncepcji na nią, w pewnym sensie, dowiedzieliśmy się po otrzymaniu wstępnych miksów. Wybór producenta w zasadzie też już jest decyzją brzmieniową, jeśli zespół podejmuje ją świadomie.

Studio powinno być dla muzyków miejscem komfortowym. To w nim muszą w kreatywny sposób spędzić czasem kilka dni od rana do nocy.

Razem z Maciejem Dzierżanowskim i Magdą Dubrowską wydaliście płytę pod szyldem Nanga. Jakie w tym wypadku były założenia brzmieniowe?
Ja chciałem, myślę, że Maciek też, żeby ta płyta brzmiała tak, jak lubimy, czyli mówiąc ogólnie, aby było tłusto, w miarę ciemno. Żeby było bitowo. To był start podczas produkcji. Elektryzuje nas obu tego typu sound piosenek.

Głos Magdy jest również bardzo inspirujący. Pomysł na zebranie go i osadzenie w tych aranżacjach to Twój pomysł?
Nie do końca. Magda była nieco wycofana, gdy zaczęliśmy współpracę i stąd może tak cicho i delikatnie wykonane partie. A może tak sobie to wymyśliła już na początku… Tak czy inaczej bardzo mi się to podobało i było bardzo ważnym elementem pracy przy miksach. Dała nam wersję demo swojego tekstu, wykonanego nad naszym podkładzie, w takiej formie wykonawczej i ja nie miałem uwag. Chciałem to nagrać dobrze z technologicznego punktu widzenia, a od siebie dodać porcję efektów, które chodziły mi po głowie, ale bardzo mi się podobał ten pomysł lub, bardziej, ten styl Magdy.

Przy pracy nad materiałem Nanga wspomagałeś się innymi studiami nagrań?
Generalnie cała płyta powstała wokół mojego studia. Maciej przygotowywał bity u siebie, w warunkach domowych i wyszło mu to świetnie. Nie mieliśmy więc potrzeby dogrywania żywych bębnów w dużej sali. Saksofony, gitary itd. zostały zdjęte w przestrzeni Wieża Studio. Dwa wokale na płycie poszły w materiału demo, które Magda nagrała u siebie w domu. Miks to już zasługa sprzętu, który mam u siebie. Efekt, który osiągnęliśmy, jest dla nas bardzo satysfakcjonujący, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że forma mniejszego studia, z okazjonalnym wspomaganiem się dużymi przestrzeniami, jest drogą, z której lubię korzystać.

Filip Różański i Hubert „Spięty” Dobaczewski

Czy jako niezależna, dobrze współpracująca ze sobą maszyna producencka, planujecie z Maćkiem działania dla innych artystów? Myślicie o tym?
Jesteśmy otwarci na możliwości współpracy i poznawanie ciekawych ludzi na scenie. Nawet jako Nanga, czyli zespół tworzony z Magdą, nie zamykamy się na nic, co nowe i inne, bo tak też my się poznaliśmy i chyba każda osoba tworząca nasz zespół czuje, że zawiązanie współpracy istotnie nas rozwinęło i wyszło nam na dobre. Nasz płyta jest różnorodna i świadczy o tym, że chcemy działać nadal.

Planem jest ogranie materiału na koncertach. W jaki sposób widzisz odtworzenie płyty w warunkach na żywo?
Ja bym chciał, aby wykonanie na żywo było kompletne. To znaczy, aby słuchacz nie wyszedł z koncertu z poczuciem braku jakiegoś elementu. Chcemy zbliżyć się do jakości i gęstości dźwięku płyty, mimo tego, że na scenie będzie nas tylko czworo, łącznie z saksofonistą/klawiszowcem – Karolem Golą, znanym również z Lao Che. Planujemy więc żywe bębny, wsparte samplami i triggerami, żywy bas, saksofon. Dużą jednak wagę przywiązuje do pewnej automatyzacji i wymyślenia tego, w jaki sposób wspomóc się sprzętem i komputerami, które mamy. Chcę połączyć nasze efekty, w tym te używane na wokalu Magdy, z sesją w Abletonie Live, aby parametry tych efektów były zaprogramowane i zmieniane przez system w trakcie trwania piosenek. Chodzi mi o to, aby jak najmniej dołożyć na froncie, aby zabrzmieć płytowo, to jest mój cel na obecny moment, a próby wskazują na to, że da się to zrobić sprawnie. Sam etap pracy nad materiałem, czyli przetransferowanie go na żywe granie, to też bardzo specyficzna w tym wypadku praca, ponieważ każdy laptop na scenie i każde urządzenie potrafi być kapryśne. Krok po kroku testujemy, co może się wydarzyć i chcemy, aby to wszystko wydarzyło się jeszcze na sali prób. Wtedy nauczymy się dobrze radzić z problemami, które możemy napotkać lub zapobiec im na czas.

Czy w takim graniu z laptopami jest miejsce na improwizacje, na zabawę z aranżami?
Jak najbardziej. Chcemy zachować rodzaj otwartej formy, ale z precyzyjnymi punktami, które są według nas, w naszych piosenkach ważne. Przygotowując się do pierwszych występów, dbamy o to, aby było dla nas dużo pola do grania, a nie tylko do odgrywania.

Rozmawiał: Andrzej Skowroński, Muzyka i Technologia
Zdjęcia: Archiwum Wieża Studio, www.facebook.com/wiezastudio/