Na łamach naszego Magazynu wielokrotnie gościli ludzie bardzo silnie związani z oświetleniem estradowym, jego projektowaniem i realizacją. O swojej pracy opowiadali już właściciele firm, technicy i light designerzy, nie często zdarzało się jednak rozmawiać z tak wszechstronnym człowiekiem, jakim jest Grzegorz Barszczewski. Pierwsze kroki związane z estradą stawiał jako muzyk, grając w Orkiestrze Dętej Kopalni Siarki Siarkopol w Tarnobrzegu oraz jako członek Akademickiego Chóru Organum i Chóru Polskiego Radia. Jak sam przyznaje, gdy tylko zobaczył, jak wygląda praca realizatora oświetlenia scenicznego, od razu wiedział, że tylko to chce robić w życiu. W sierpniu tego roku minie piętnaście lat, od kiedy Grzegorz zasiadł po raz pierwszy za konsoletą oświetleniową. Wraz z niewątpliwym rozwojem techniki scenicznej i sprzętu oświetleniowego Jolo stał się jednym z najlepszych realizatorów w Polsce, potrafiących stworzyć niezwykłą oprawę i wielkie widowisko z zaledwie kilku punktów świetlnych…  

Na łamach naszego Magazynu wielokrotnie gościli ludzie bardzo silnie związani z oświetleniem estradowym, jego projektowaniem i realizacją. O swojej pracy opowiadali już właściciele firm, technicy i light designerzy, nie często zdarzało się jednak rozmawiać z tak wszechstronnym człowiekiem, jakim jest Grzegorz Barszczewski. Pierwsze kroki związane z estradą stawiał jako muzyk, grając w Orkiestrze Dętej Kopalni Siarki Siarkopol w Tarnobrzegu oraz jako członek Akademickiego Chóru Organum i Chóru Polskiego Radia. Jak sam przyznaje, gdy tylko zobaczył, jak wygląda praca realizatora oświetlenia scenicznego, od razu wiedział, że tylko to chce robić w życiu. W sierpniu tego roku minie piętnaście lat, od kiedy Grzegorz zasiadł po raz pierwszy za konsoletą oświetleniową. Wraz z niewątpliwym rozwojem techniki scenicznej i sprzętu oświetleniowego Jolo stał się jednym z najlepszych realizatorów w Polsce, potrafiących stworzyć niezwykłą oprawę i wielkie widowisko z zaledwie kilku punktów świetlnych…     Grzegorza Barszczewskiego po raz pierwszy spotkałem przy okazji realizacji widowiska „Bernstein on Broadway” w ramach piątej edycji Festiwalu Sacrum Profanum. Pamiętam, że samo programowanie show (stworzonego przy pomocy konsolety Compulite Spark 4D) zajęło 42 godziny! Zrobiło piorunujące wrażenie na wszystkich gościach koncertu. Po tym wydarzeniu miałem przyjemność spotykania się z Grzegorzem i obserwowania efektów jego pracy w zasadzie przy każdej większej realizacji w Krakowie i nie tylko. Jego przygoda ze sprzętem oświetleniowym rozpoczęła się w listopadzie 1994 roku od pracy w firmie Marka Fajkiela obecnie znanej jako Quattro Light & Stage Company. Na początku roku 1995 Barszczewski ruszył w swoją pierwszą trasę koncertową, była to „Róża” zespołu Maanam. Nie był wtedy jednak jeszcze realizatorem, lecz technikiem. Przełomem okazał się sierpień tego samego roku, kiedy to w prawdzie jeszcze pod kontrolą Marka Fajkiela, ale jednak w dużej mierze samodzielnie Jolo zrealizował koncert PCK w poznańskiej Arenie. W latach 1996-1998 Grzegorz Barszczewski stał się już nie technikiem, ale realizatorem (z ramienia firmy Quattro) zespołu Maanam. Przez kolejne lata współpracował również z takimi zespołami i artystami jak: Budka Suflera, KULT (na organizowanej nieprzerwanie od 1999 roku Pomarańczowej Trasie), KNŻ, BAJM, Grażyną Brodzińską i wieloma innymi. Ciekawostką może być również praca w charakterze realizatora przy „Nieszporach Ludźmierskich” Jana Kantego Pawluśkiewicza, w których w trakcie prawykonania w 1992 roku Grzegorz śpiewał w Chórze. Dzisiaj Grzegorz, zawiadując własną firmą LuxArtDesign i niezmiennie od 15 lat współpracując jako realizator z firmą Quattro Light & Stage Company Marka Fajkiela, jest jednym z bardziej zabieganych i zapracowanych realizatorów w Polsce, tworzących widowiska świetlne przy wielu różnych widowiskach na terenie całego kraju. Bardzo bogaty bagaż doświadczeń i dalsze, zaskakujące często koncepcyjne rozwiązania oświetleniowe prezentowane przez tego krakowskiego realizatora stały się doskonałym pretekstem do spotkania i porozmawiania o pracy i realizacjach wczoraj i dziś. Łukasz Kornafel, MiT: Niecodziennym doświadczeniem jak na człowieka związanego z oświetleniem jest Twoje wykształcenie muzyczne. Czy możesz nam przybliżyć ten temat? Grzegorz Barszczewski, LuxArtDesign: W mojej rodzinie nigdy nie było żadnych tradycji muzycznych, natomiast mnie praktycznie od przedszkola ciągnęło w tym kierunku. Edukację muzyczną rozpocząłem, będąc w czwartej klasie szkoły podstawowej, udało mi się zrobić piątą i szóstą klasę szkoły muzycznej w jednym roku, dzięki czemu zakończyłem w tym samym czasie i szkołę podstawową, i muzyczną. W trakcie nauki gry na akordeonie, równocześnie uczyłem się również grać na klarnecie, dzięki czemu grałem w orkiestrze górniczej kopalni siarki w Tarnobrzegu. Dalej dostałem się do szkoły muzycznej II stopnia w Krakowie na ulicy Basztowej do klasy fagotu, gdzie dodatkowym instrumentem obowiązkowym był już fortepian. Oprócz tego w trzeciej klasie tej szkoły rozpocząłem również naukę śpiewu. Każdy uczeń od drugiej klasy szkoły średniej ma obowiązek uczęszczania na zajęcia orkiestry albo chóru. Biorąc pod uwagę, że w zazwyczaj w orkiestrze są dwa fagoty, a starsi koledzy zajęli już miejsca w orkiestrze, pozostał mi chór. Jednak dosadnie i stanowczo temu się sprzeciwiłem. Przez pierwsze pół roku nie poszedłem ani razu na zajęcia i oczywiście na zakończenie pierwszego semestru w drugiej klasie dostałem pałę. W drugim semestrze musiałem już iść na zajęcia. Akurat tak się złożyło, że bardzo znany w Krakowie i na Świecie profesor Bogusław Grzybek próbował wtedy z chórem Magnificat Jana Sebastiana Bacha. Stało się tak, że połknąłem chór w całości, a w zasadzie chór połknął mnie, bo oprócz tego, że uczestniczyłem w obowiązkowych zajęciach chóru szkolnego, zacząłem śpiewać również w założonym dwadzieścia lat wcześniej przez profesora Grzybka Akademickim Chórze Organum i śpiewałem tam przez cztery lata. Dalej losy tak się potoczyły, że ukończyłem szkołę muzyczną przed czasem. Na rzecz światła już wtedy? Nie. Gdy przerwałem edukację muzyczną, zacząłem pracę w Chórze Polskiego Radia i Telewizji (obecnie znanego jako Chór Polskiego Radia) jako członek chóru – zawód wykonywany: Artysta Chóru. Tam śpiewałem przez 1,5 roku. Był luty 1994 roku, wyjechałem na około cztery miesiące do pracy jako zawodowy muzyk… do pracy na budowie. Wróciłem z Francji i nie miałem w zasadzie żadnych planów, co chciałbym robić. Nadszedł listopad i trafiłem do Marka Fajkiela na dobrą sprawę z kolejnego bardzo błahego powodu, czyli braku kasy. Przyszedłem do firmy oświetleniowej, nie mając zupełnie pojęcia o niczym, tak jak to mogło być, kiedy muzyk trafił do firmy oświetleniowej. Wiedziałem coś o prawie Ohma, ale zupełnie nie wiedziałem, o co w nim chodzi. W końcu listopada tego samego roku Marek zabrał mnie niejako na próbę na dwie imprezy, które łącznie z montażem i zwijką trwały około tygodnia. Najpierw pojechaliśmy na Torwar i robiliśmy tam Koncert DISCO POLO w ramach imprezy Andrzejkowej, a dwa dni później prezentację Fiata Cinquecento Sporting w Hotelu Forum w Warszawie. To były moje pierwsze imprezy, które zrobiłem, pracując u Marka Fajkiela jako tarant. Muszę powiedzieć , że gdy tylko zobaczyłem to całe oświetlenie pracujące na koncercie po raz pierwszy, praktycznie wiedziałem, że jestem sprzedany całkowicie i że nie chcę robić nic innego. Po tej imprezie nastał miesiąc przerwy. Stwierdziłem, że jest to koniec mojej kariery jako oświetleniowca w ogóle… Miałem wrażenie, że się nie nadaję, że Marek nie da mi szansy… Pamiętasz, jakie urządzenia Cię wówczas tak zachwyciły? Urządzenia? [śmiech] To były lampy PAR64 z filtrami w ilości około 120 czy 140 sztuk. Dodatkowo biorąc pod uwagę, że była to dyskoteka, na której górowała muzyka disco polo, wspomagaliśmy się produktami firmy DiscoTech. Były to efekty typu Sunrise, Tunnel, Fire Ball, a nawet jakieś stroboskopy. Jaki stół zawiadywał wtedy całością? Była to Alfa firmy Agat, czyli bardzo poważny mikser jak na ówczesne czasy. Nadal uważam, że jest to bardzo dobry mikser do świecenia światła konwencjonalnego na przykład na koncertach rockowych, gdzie trzeba „pomrugać” ACL-ami, blindersami, parami, albo jako dodatkowe pole ręczne. Jakie było kolejne zadanie, jakie otrzymałeś w firmie Marka Fajkiela? I tak okazało się, że jednak Marek Fajkiel zdecydował się mnie zatrudnić, a kolejne zadanie? Zamiatałem magazyn. I to dosłownie! Było to w styczniu 1995 roku, czyli po tych imprezach, na które zostałem zabrany do ciągnięcia kabli i tarania case'ów. Dzięki pracy w magazynie dowiedziałem się jednak, co to jest prawo Ohma, co to są ampery i volty i czym się różnią, nauczyłem się lutować kable, zakładać wtyki, gniazda, itp. Marek współpracował wtedy z zespołem Maanam a świecił Paweł Sygnet do dziś współpracujący z firmą Quattro. Jeszcze na jesieni 1994 roku zaczęła się promocyjna trasa płyty „Róża”, w marcu 1995 roku trasa jeszcze trwała i dzięki temu mogłem na nią pojechać. Możesz sobie wyobrazić jak bardzo to przeżywałem – MAANAM, KORA i gdzieś tam przy scenie…… ja. A tu totalny pech i wielki żal – na przedostatnim koncercie tej części trasy złamałem nogę, co wykluczyło mnie na miesiąc z pracy. Ciężko wspominać tutaj wszystkie koncerty, przy których pracowałem jako technik, było ich setki. W lipcu tego samego roku wyjechaliśmy również na cały miesiąc do pracy nad morze. Praca ta polegała na tym, że „siedzieliśmy“ przez dwa tygodnie na reaktywacji Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, później mieliśmy tydzień wolnego, więc Marek wykupił nam chałupę, w której „odpoczywaliśmy po ciężkiej pracy“, a następnie odbywała się słynna (dla mnie) Fama w Świnoujściu, którą Marek Fajkiel robił w zasadzie od zawsze. Po tej Famie pojechaliśmy do Zielonej Góry na koncert, gdzie po raz pierwszy siadłem za mikserem. Wtedy zainstalowanymi urządzeniami na tej imprezie były skanery Martin RoboScan 1220XR, którymi sterowałem przy pomocy stołu Agat Alfa. Było to bardzo znaczące, gdyż po raz pierwszy siadłem za konsoletą! Wprawdzie pilnował mnie Marek, gdyż były to czasy, kiedy świecił jeszcze czasami osobiście, i zajął się sterowaniem światłem konwencjonalnym, którego jednak kierunki ja sam ustawiłem. Pierwszym koncertem, który zrealizowałem od początku do końca, wyznaczyłem miejsca, gdzie mają wisieć lampy i sam je zaświeciłem osobiście, był koncert Stachurskiego w Zielonej Górze w czasie Winobrania. Używałem tam PAR-ów, stroboskopów i efektów firmy DiscoTech. Dodatkowo warto powiedzieć, że całość świeciłem, siedząc przy scenie, gdyż wtedy generalnie mało kto uważał, że na FOH-u jest potrzebne miejsce dla oświetleniowca. Czy patrząc na drogą Twojej kariery, uważasz, że teraz młodym ludziom łatwiej jest nauczyć się fachu? Uważam, że tamte lata miały jednak jakiś czar. Praca była zupełnie inna. Teraz wszystko polega na tym, że technik urządzenia wiesza, okablowuje i nic więcej go nie interesuje. Wtedy technik musiał dane urządzenie, czyli de facto lampę, powiesić, zasilić, założyć filtr i później jeszcze ustawić kierunek tej lampy. Cały czas technik działał w kooperacji z realizatorem i w zasadzie do samego koncertu brał udział w tworzeniu oprawy wizualnej. W tych czasach mistrzem w ustawianiu pozycji był Marek „Krokodyl” Jaśko… Tak, Krokodyl robił wtedy nieprawdopodobne rzeczy, jeżeli chodzi o ustawianie PAR-ów z ziemi. Chodziło o to, aby lampy ustawić tak, że jak most wyjedzie do góry, kierunki mają być takie, jakie chce realizator. Oczywiście jeżeli PAR-y są nie pogięte itd. Ustawiał on kąty na dwa, na trzy palce względem wysokości mostu – był w tym mistrzem świata. W ogóle Krokodyl był świetnym realizatorem i, jak sądzę, nic się w tej kwestii nie zmieniło, chociaż już dawno nie widziałem Jego produkcji. Wróćmy do Twojej pracy. Jaki był największy koncert, który przez te wszystkie lata pracy zaświeciłeś? Sądzę, że jeszcze go nie zagrałem, jeszcze go nie było… Przez te wszystkie lata zacząłem się rozwijać, zaczęły się trasy z Maanamem, od dziesięciu lat (w sumie jedenaście Tras Pomarańczowych) z zespołem Kult itp. W tym czasie współpracowałem również przez pięć lat z zespołem Budka Suflera, którego byłem jednak realizatorem z ramienia firmy Quattro. Analogicznie sytuacja wygląda z zespołem Bajm? W tym wypadku jest inaczej. Tutaj jestem zatrudniany przez zespół Bajm jako realizator światła. Sprzęt dają różne firmy, generalnie ta firma, która ma najbliżej do miejsca koncertu, aby zminimalizować koszty transportu. Powiedz o pierwszym dużym koncercie, jaki zaświeciłeś. Był to koncert z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej w roku 2004 w Gliwicach. Wtedy też było to wydarzenie, które pchnęło mnie w innym kierunku niż tylko praca w firmie oświetleniowej, czyli bardziej ku samodzielnemu działaniu. Wtedy wykonywaliśmy kantatę sceniczną Karla Orfa – Carmina Burana. Zaraz po tym koncercie zacząłem współpracę z Krakowskim Biurem Festiwalowym – zostałem zauważony przez ówczesnego z-cę dyrektora Sebastiana Godulę i kierownika Konrada Kopra. Praktycznie oni spowodowali, że pani dyrektor Agnieszka Gilarska mi zaufała. Pierwszą imprezą, którą zrobiłem dla nich, był koncert w Nowej Hucie w Alei Róż z okazji Święta Miasta. Pamiętasz najdziwniejszy projekt, który realizowałeś? Był to mój pierwszy kontakt z zespołem KULT, kiedy to nagrywaliśmy film na barce z muzyką zespołu z płyty TATA 2. Wnosiliśmy tylko we dwóch na Barkę masę sprzętu, okazało się również, że agregat, który wtedy tam był, nie wytrzymywał, nie użyliśmy połowy sprzętu. Drugą rzeczą, która mnie zaskoczyła, były produkcje w Kopalni w Wieliczce gdzie dzisiaj jest to „normalne“ miejsce dla koncertów. Pamiętam natomiast bardzo dziwny koncert pod względem sprzętu. Najdziwniejszy mój koncert zrobiłem na stole Agat Alfa, które nie miał wtedy jeszcze softu pozwalającego na obsługiwanie 255 kanałów, a ja zrobiłem koncert, który zaświeciłem 48 PAR-ami i 18 skanerami, z których każdy zajmował 11 kanałów. Ja jednak przypisałem im te same adresy, poodwracałem panoramy i całość działała. Kiedy pojawił się „Jolo” jako firma? Pierwsza firma – GOBO – istniała bardzo długo, bo od 1999 roku. Nazwę firmy wymyśliła moja żona i jej geneza to wcale nie gobo w urządzeniu, ale to moje inicjały jakby z dużymi kropkami między literami. Obecnie jest to nazwa LuxArtDesign, którą wymyślili moi przyjaciele, za co im bardzo dziękuję, bo nazwa jest trafiona idealnie. Jak rozumiem, jest to firma projektowo realizacyjna? Tak, pierwsze moje projekty powstawały na kartce papieru, za pomocą kresek, kółek, kwadracików, później pojawił się Stardraw. Wysiwyg pojawił się natomiast całkiem niedawno. Najpierw wersja R10, aż do R22. Stardraw pozwalał tylko na stworzenie rzutu płaskiego, gdy chciałem zatem komuś pokazać, jak będzie wyglądała scena z przodu czy z boku, musiałem po prostu rysować to ujęcie. Czy w kwestii marzeń jest jakiś artysta światowy, którego koncert chciałbyś zaświecić? Są w zasadzie dwa zespoły: Nightwish i Within Temptation. Jeżeli chodzi natomiast o przeszłość, przez długi czas moim marzeniem było świecenie na koncertach zespołu BAJM. Na jakich stołach świeciłeś przez wszystkie lata swojej pracy? Wszystko zaczęło się od wspominanej tutaj już wiele razy konstrukcji Agat Alfa, później był to stół Pulsar Masterpiece, następnie Compulite Animator i Spark 4D. Po tej konstrukcji był już Flying Pig Systems Wholehog III. Ile czasu zajęło Ci poznanie funkcji i obsługi konsolety Wholehog III? Myślę, że wszystkich funkcji nadal nie poznałem (śmiech). Po mniej więcej pół roku doszedłem do takiego etapu, że „Świnia” przestała mi przeszkadzać, a stała się świetnym narzędziem pracy. Stale odkrywam jednak coraz to nowe rzeczy. Muszę powiedzieć, że od samego początku, kiedy stawiałem pierwsze kroki na tym stole, zawsze chętnie na wszelkie moje pytania dotyczące tej konsolety odpowiadał Jacek „Jaca” Chojczak. Czy uważasz, że w Polsce miałaby rację bytu podobna szkoła realizacji oświetlenia scenicznego, jak te znane z Zachodu? Oczywiście, że tak. Wiem, że swego czasu były plany zorganizowania takiej szkoły i uważam, że wszystkim pomogłoby takie miejsce, dając szansę młodym ludziom. Niestety mam również wrażenie, że brakuje takich pasjonatów jak dawniej, chłopaków, którzy szli do pracy na kilkanaście godzin i przez cały ten czas byli zaaferowani sprzętem i technologią. Od początku Twojej pracy nieczęsto dało się spotkać Ciebie w telewizji… W zasadzie niewiele. Jeżeli już, to jako operator konsolety. Częściej trafiałem na koncerty niż do telewizji. Wyjątkiem stał się jednak program „Jaka to melodia?” ukraińskiej telewizji TRK który realizowałem. Łącznie nagraliśmy ponad czterysta piosenek i około stu odcinków. Realizowałem również oświetlenie na potrzeby programu telewizji Polsat pt. „Gra Wstępna”. Zawsze chciałem się nauczyć pracy w telewizji i często podglądałem telewizyjnych realizatorów oświetlenia. Naczęściej Zbigniewa Feliksiaka czy też Andrzeja Czeranowskiego, który poświęcił mi najwięcej czasu abym mógł się czegoś nauczyć. To właśnie On pokazał mi światłomierz, Wysiwyg, itp. W kwestii realizatorów światła najbardziej cenię sobie Adama Tyszkę i Artura Szymana. Uważam zresztą, że Artur dokonał prawdziwego przełomu w świetle telewizyjnym, przyczyniając się do podniesienia rangi oświetlenia w telewizji. Jak wygląda Twoja praca dzisiaj? Czy zawsze są to skrupulatnie przygotowane projekty i realizacje, czy czasami zdarza się tak, że trzeba po prostu wziąć stół i zaświecić sztukę? Na szczęście bardzo rzadko ale tak się zdarza. Ja już na poziomie tworzenia plota oświetleniowego wiem, co będzie robić dana lampa. Muszę przyznać, że nie lubię świecić imprez, do których plot robił ktoś inny. Późniejsze domyślanie się, co ktoś inny miał na myśli, jest – delikatnie mówiąc – trudne. Zatem więcej teraz projektujesz czy realizujesz? Jest to zazwyczaj połączone, bardzo rzadko zdarzają się sytuacje, że tworzę projekt, który obsługuje ktoś inny. Czy uważasz, że wykształcenie muzyczne pomaga Ci w pracy oświetleniowca? Kiedyś nie obywało się bez wielu żartów pod moim adresem związanych z moim wykształceniem. Przychodziłem na miejsce imprezy i słyszałem: „O artysta przyszedł do Pracy, tutaj trzeba kable ciągnąć, a nie być artystą”. Dla mnie artyści, bez względu na to, czy są to malarze, instrumentaliści, rzeźbiarze czy wokaliści, są ludźmi obdarzonymi wyjątkowym darem. Generalnie uważam, że każda działalność artystyczna może pomagać w pracy – niezależnie od tego, jaka byłaby to praca. Oświetleniowcowi natomiast, zwłaszcza w sytuacjach gdy gra się koncert „na żywca” i nie ma czasu zaprogramować niektórych rzeczy, pomaga wyczuć pewne zwroty w muzyce, która w pewnym stopniu jest przewidywalna. Przede wszystkim w muzyce prostej. Najbardziej lubię świecić muzykę klasyczną, orkiestrową muzykę współczesną połączoną z rockiem czy elektroniką, bo szczególnie ważne jest tutaj, aby nie przesadzić. Również lubię realizować oświetlenie na koncertach rockowych, więc generalnie nie ma tutaj reguły. Wydarzeniami, których nie lubię świecić, są programy telewizyjne typu kabarety. Nie przepadam również specjalnie za realizowaniem oświetlenia teatralnego, gdzie mamy do czynienia z dziesiątkami lamp typu Profile, PC itd. Dziękuję za rozmowę.