Fred Foster – dyrektor generalny Electronic Theatre Controls, laureat nagrody Tony'ego Gotteliera podczas PLASA Show 2010.

  Fred Foster – dyrektor generalny Electronic Theatre Controls, laureat nagrody Tony'ego Gotteliera podczas PLASA Show 2010.   Łukasz Zygarlicki, MiT: Główny powód, dla którego się spotykamy, to nagroda, którą Pan otrzymał, a której w imieniu własnym i całej Redakcji gratuluję. Jest Pan laureatem nagrody Gotteliera – jak się Pan z tym czuje i co dla Pana ten fakt oznacza? Fred Foster, ETC: Dziękuję. Nagroda znaczy dla mnie wiele i to na wielu płaszczyznach. Tony Gottelier był moim dobrym przyjacielem, szanowałem go także jako zawodowca, tym bardziej otrzymanie nagrody Jego imienia jest dużym zaszczytem. To nagroda za innowacyjność. I w tym miejscu muszę się podzielić chwałą płynącą z faktu jej otrzymania z ludźmi rozwijającymi nasze produkty przez te wszystkie lata. 35 lat temu, kiedy zakładaliśmy firmę, byłem mocno zaangażowany w rozwój produktów. Rozpoczynaliśmy jako firma produkująca kontrolery – konsolety, potem przejęliśmy firmę produkującą dimmery i wtedy oferowaliśmy kompleksowy system oświetlenia, wkrótce doszedł też Source Four. Obecnie wkraczamy na rynek riggerski w Ameryce Północnej. W każdej z tych dziedzin sami robiliśmy większość opracowań, ewentualnie wspólnie z blisko związanymi grupami inżynieryjnymi. Osobiście nie jestem już tak mocno z związany tymi działaniami, bo szczerze mówiąc odszedłem od świecenia wiele lat temu, a jest wiele osób, które są bliżej tematu i związanych z nim wyzwań. Ciągle jednak pozostaję zaangażowany w ogólny kierunek rozwoju produktów, rynków, na które wkraczamy, oraz znacząco we wzornictwo przemysłowe produktów – w to, jak nasze urządzenia wyglądają fizycznie. To naprawdę miłe, że moja działalność została zauważona i doceniona. Cofnijmy się do początków firmy ETC. Miał Pan prosty pomysł: „czemu nie stworzyć urządzenia, skoro jestem w stanie to zrobić?”. Czy to hasło z biegiem pozostaje wciąż aktualne? Jeśli mamy dobry pomysł – zróbmy to? Obecnie spędzamy więcej czasu na planowaniu, opracowywaniu strategii niż w początkach firmy. Szczerze: początkowo byliśmy czwórką dzieciaków z college'u mających po 18–19 lat. To były początki skomputeryzowanych konsolet oświetleniowych kosztujących 150 tysięcy dolarów w 1975 roku. Stwierdziliśmy „możemy to zrobić za pięć tysięcy dolarów”, bo wtedy na rynek wszedł pierwszy mikroprocesor Intel 8080. Zaangażowaliśmy się w to i upłynął rok, zanim się nam udało tego dokonać. Byliśmy wtedy tak małą firmą, że jeśli coś by się nie udało, jeśli nasze wysiłki by zawiodły, wróciłbym do szkoły i znalazł nieodpowiednią dla mnie pracę. Ale udało się i powolutku rośliśmy w siłę. Przez pierwsze piętnaście lat byliśmy niewielką firmą – na koniec tego okresu wciąż zatrudnialiśmy tylko dwudziestu pracowników. Czy bycie innowacyjnym jest więc bardzo ryzykowne? Nie warto z tym przesadzać, bo zbyt wiele się ryzykuje? Pewnie, że jest ryzykowne. My też opracowaliśmy sporo produktów, które nie odniosły większego sukcesu. Poszczęściło się nam, że wyszliśmy naprzeciw, rozwijaliśmy nowe technologie, ale nie tylko kwestia rozwoju technologii doprowadziła do sukcesu ETC. Wierzę, że najbardziej niesamowitą sprawą są ludzie pracujący dla tej firmy. Obecnie jest nas łącznie około siedmiuset osób. Myślę, że najsilniejszą strategią biznesową, jaką mamy, jest znajdowanie i utrzymywanie najlepszych osób w branży, co oznacza najlepszych programistów, najlepszych inżynierów, najlepszych sprzedawców, najlepszych serwisantów, najlepszych rzemieślników. Wierzę, że to, na czym się koncentrujemy, przynosi wymierne skutki w postaci najlepszych produktów. Definicją najlepszej osoby będzie ktoś, dla którego jego praca jest wielką pasją. Tak, ale jeśli w fabryce pracuje siedemset osób, nie każda z nich ma okazję wykazać się innowacyjnością czy zaangażowaniem. Tylko niewielka ilość z nich pracuje nad badaniami i rozwojem produktów. To prawda, ale są też inne miejsca, gdzie można wykazać się innowacyjnością. Nie chodzi jedynie o rozwój techniki. Innowacyjne może być na przykład stworzenie nowego sposobu produkcji. Jednym z moich rzeczywistych zajęć w Stanach okazało się oprowadzanie wycieczek zaproszonych osób po naszej fabryce. To dla mnie interesujący proces, bo uczę się więcej o różnorodności rzeczy, które robimy. Podczas jednej z takich prezentacji, zwiedzając jeden z zakątków fabryki, powiedziałem: „A to… b y ł o miejsce, gdzie produkowaliśmy Source Four, poszukajmy, gdzie robi się je teraz, bo w ciągu ostatniego tygodnia przeorganizowaliśmy sposób produkcji, by zwiększyć jego wydajność”. To też innowacyjność. Jednym z pół działalności, gdzie także możemy pochwalić się innowacyjnością, jest nasz program treningowy – szkolenie użytkowników z korzystania z naszego sprzętu. To stało się naprawdę ważne, odkąd wprowadziliśmy linię kontrolerów EOS, różniących się od poprzednich produktów. Musieliśmy przeszkolić zastępy handlowców, serwis wewnętrzny, dealerów i oczywiście szkolić ich nowych użytkowników. Jak ma się do tego innowacyjność? To uczenie się, jak zrobić interesujące i użyteczne filmy szkoleniowe. Następnie – jak je przygotować, aby dawało się je łatwo tłumaczyć na wszystkie języki krajów, w których sprzedajemy nasze produkty. Innowacyjność to zwykle nowe, jaśniejsze światło, nowsza konsoleta czy inny rodzaj dimmera – tak z pewnością jest i to jest rzecz, którą zajmuje się R&D, ale my stale rozwijamy każdy aspekt działalności. Czy sądzi Pan więc, że to jednak innowacyjność jest najlepszą drogą do zarabiania przez firmę pieniędzy? Sądzę, że musisz się nią wykazywać. Myślę, że to jest branża wymagająca zmian, postępu. Jest w niej wiele łebskich osób, light designerów i użytkowników, którzy zawsze będą poszukiwać czegoś lepszego. Przecież zawsze można poczekać, aż nowe rozwiązanie gdzieś się pojawi, zaadoptować je do potrzeb rynku, wizerunku firmy i w ten sposób sprzedawać. Czy to nie jest łatwiejsza i pewniejsza droga? Naszą strategią zawsze było odkrywanie czegoś, co jest nowe i unikalne. Na przykład oświetlenie LED-owe, które w ostatnich latach stało się bardzo popularne – źródło światła, które stało się wystarczająco jasne, aby go używać. Nie weszliśmy w LED-y, aby na przykład zrobić washa RGB, kiedy wszyscy to robili. Światło, jakie można było w ten sposób uzyskać, nie było zbyt przekonujące. Prosty system RGB nie zawiera wymaganych składowych widma i przez to nie daje przyjemnego światła. Nie weszliśmy więc w ten rynek, dopóki nie opracowaliśmy systemu Selador używającego siedmiu kolorów diod w urządzeniu zapewniających lepsze pokrycie widma i zapewniających światło dobrej jakości, dobrze wyglądające na odcieniach skóry, naprawdę nieźle radzące sobie jako światło dekoracyjne i scenograficzne. Czekaliśmy na odkrycie czegoś nowego, właściwie to ten pomysł został do nas przyniesiony, ale była to innowacja, w którą chcieliśmy wejść. Source Four, który wprowadziliśmy osiemnaście lat temu, był prawdziwą innowacją. Wtedy tradycyjny profil czy spot miał 1000, 1200 czy 2500 W. I naprawdę nic właściwie się nie zmieniło w tej materii od lat trzydziestych, kiedy zaprojektowano i zastosowano odbłyśnik eliptyczny. W tym przypadku grupa ludzi pracująca nad tym tematem wiedziała, że nie zrobią lepszego spota, nie mając lepszej lampy. Właściwie wynaleźli, opracowali i wdrożyli nowy rodzaj lampy z bardziej kompaktowym włóknem, a następnie całą oprawę. Kiedy przyszli zaprezentować swoje opracowanie, mieliśmy porównanie tysiącwatowej lampy typu spot najlepszej w swojej klasie i nowej konstrukcji z lampą 575 W świecącej o 40 procent jaśniej. Wtedy powiedziałem „Aha… To jest unikat!”. Nigdy wcześniej nie produkowaliśmy reflektorów. Trzeba było podjąć ryzyko licencjonowania tej technologii, dołożenia niemal miliona dolarów w narzędzia do produkcji na większą skalę. Ostatecznie Source Four stał się produktem niewiarygodnie zmieniającym rynek, a my zmieniliśmy się z firmy nie produkującej reflektorów w sprzedającą ich ćwierć miliona rocznie. To dlatego, że produkt był naprawdę innowacyjny. Wprowadziliśmy też wiele jego wariantów. Wracając do tematu: naprawdę staramy się nie wypuszczać produktów z metką „my też to mamy”. W pewnych przypadkach musimy tak zrobić, by wypełnić ofertę linii produktów, ale naprawdę opieramy się pędowi „zróbmy to dokładnie tak samo”. Wolimy przeznaczyć nasze pieniądze i wysiłek na badania, próbując osiągnąć coś spektakularnego i innowacyjnego. Chciałem zapytać o teatr. Skąd u Pana taka pasja właśnie do tej działki techniki oświetleniowej? W wieku czternastu lat, w szkole zacząłem pracować za kulisami – nigdy nie planowałem bycia aktorem, ale uwielbiałem oświetlenie i w końcu zostałem projektantem światła. A może jednak chciał Pan zostać aktorem? Nie, nie chciałem. Na scenie byłem beznadziejny. Chciałem pracować przy produkcji, być raczej poza sceną. Światło było czymś, co naprawdę mnie chwyciło. Zdecydowałem się zostać light designerem – pod tym kątem wybrałem uczelnię i szybko się przekonałem, że nie jestem rewelacyjnym projektantem. Nie byłem w tym wystarczająco dobry, by odnieść większy sukces. Odkryłem, że to była poniekąd wina zbyt słabego postrzegania i wyczucia barw. Mogę zanudzić na śmierć, opowiadając o nauce o świetle i kolorze, ale nie umiem dobrać koszuli do spodni, aby dobrze pasowały. Spotykałem też osoby, które były prawdziwymi artystami – były lepsze w tym, co robiły, niż ja mógłbym kiedykolwiek zostać i wtedy zdecydowałem pójść w stronę technologii. Ale wciąż pasjonuje mnie teatr. Myślę, że to też pomaga firmie – wielu z nas rozpoczynało w teatrach, telewizji czy w trasach koncertowych – rozumiemy potrzeby rynku i znaczenie niezawodności takiego sprzętu. Mając swoich serwisantów na miejscu, możemy działać niezwykle szybko, jeśli zajdzie taka potrzeba. Prawdopodobnie byliśmy pierwszą firmą, w każdym razie pierwszą na rynku północno-amerykańskim, zapewniającą całodobowa obsługę siedem dni w tygodniu przez cały rok. Początkowo był to mój numer domowy, więc moja żona i ja byliśmy bardzo szczęśliwi, kiedy już mogliśmy zatrudnić technika i wyposażyć go w pager. Obecnie jest to szeroka i złożona sieć obsługi rozsiana po całym świecie, zapewniająca oddzwonienie w ciągu kwadransa od zgłoszenia problemu o każdej porze, dowolnego dnia roku, wliczając święta. To wymaga zaangażowania małej armii świetnie wyszkolonych techników, którzy mogą świadczyć pomoc dla każdej linii naszych produktów w środku nocy. I znów: rozszerzyliśmy tę ilość ludzi poza naszych pracowników, aby móc obsłużyć te trzydzieści tysięcy miejsc rocznie, gdzie stosuje się nasz sprzęt: teatry, kościoły, restauracje, trasy, studia telewizyjne. Musieliśmy więc poszerzyć ofertę serwisową. I to jest właśnie innowacyjność i zapewne także jeden z powodów naszego sukcesu i wzrostu. Co z warsztatami dla użytkowników końcowych? Prowadzicie programy szkoleniowe? Tak. Ciągle to jeszcze budujemy, ale mamy centra treningowe w każdym z międzynarodowych oddziałów i w głównej siedzibie w Wisconsin. W Hollywood, Orlando, Nowym Jorku, Hongkongu, Rzymie, Londynie, Holzkirchen czy w Holandii mamy miejsca demonstracyjno-treningowe dla zajęć grupowych, prowadzimy też szkolenia indywidualne. Zawsze zapewniamy szkolenie z obsługi systemu po jego nabyciu, mamy również program objazdowy – wysyłamy wtedy w jedno miejsce kilka stołów wraz z trenerami i organizujemy otwarte kursy i prezentacje. Inna rzecz, na którą kładziemy nacisk, to pomoc w rozwoju i wprowadzanie nowych światłych ludzi do naszej branży. Współpracujemy ściśle ze szkołami i uniwersytetami, które uczą świecenia; mają laboratoria ze sprzętem oświetleniowym, który uczniowie mogą wykorzystywać. Często zaopatrujemy takie pracownie w sprzęt podemonstracyjny – wówczas młodzi ludzie mają szansę na kontakt z bieżącą technologią. Przez ostatnie dwanaście lat podczas targów LDI (jednej z największych tego typu imprez) przyprowadzamy ze sobą po sześciu uczniów szkół wyższych na konferencję, pokrywamy wszystkie ich wydatki i nie mamy co do nich żadnych oczekiwań poza jednym: w sobotni wieczór urządzamy małe przyjęcie, na które zapraszamy wielu profesjonalistów – w sumie może czterdzieści osób z branży, ludzi często dla nas nie pracujących, a nawet naszych konkurentów i mamy tam taką regułę: nie mogą oni rozmawiać z innym zawodowcem, dopóki w takiej rozmowie nie uczestniczy jeden ze studentów – stwarza to tym młodym ludziom możliwość poznania bardzo ważnych osób, nauczenia się czegoś od nich i zdobycia wartościowych kontaktów, a także daje tym profesjonalistom możliwość podzielenia się swoją mądrością z niedoświadczonym następnym pokoleniem. Zwykle zabieraliśmy ze sobą pięciu uczniów ze Stanów, ale ostatnio wybieramy też szóstego spoza USA – z Wielkiej Brytanii, Niemiec, w tym roku jest to student z Hongkongu. To świetna okazja dla studentów, jak i dla ludzi z branży. Cztery–pięć z osób na naszym stoisku na tych targach [PLASA 2010 – red.], to byli uczniowie, którzy obecnie prowadzą dla nas szkolenia i demonstracje. Sam jestem w ten program dość mocno zaangażowany, bo sądzę, że ma dużą wartość dla branży. Czasem, kiedy ich słucham, jestem nieco przerażony tym, jak są na bieżąco z produktami – obecnie wiedzą często dużo więcej ode mnie. Ale to jest świetne uczucie. Czas na dość standardowe pytanie do przedstawiciela marki. Czym potencjalny klient powinien się kierować przy wyborze sprzętu i dlaczego miałby wybrać akurat Wasze rozwiązania? Co takiego szczególnego jest w produktach ETC, że warto je wybrać spośród innych? Pierwsze pytania przy wyborze sprzętu, na które klient musi sobie odpowiedzieć, brzmią: jaki chce osiągnąć cel, jaki problem ma rozwiązać. Może to prowadzić do odnalezienia właściwych środków: odpowiedniego rodzaju świateł, dimmerów i sterowania. Na poziomie technicznym powinni wybrać najlepsze produkty, jakie są w stanie to dla nich zrobić. Możliwe, że nie produkujemy wszystkich z tych elementów; nie robimy na przykład ruchomych świateł dużej mocy opartych o lampy wyładowcze. Pierwszym kryterium jest zatem spektrum potrzebnych urządzeń, ale należy także zwracać uwagę na inne czynniki. Jeśli kupujesz system, zaletą będzie otrzymanie go od jednego dostawcy – będzie wtedy lepiej zintegrowany i serwisowany. Moim zdaniem powinno się zwracać ogromną uwagę na wsparcie po zakupie. Czasami lepiej powiedzieć: w tym systemie nie mam dokładnie wszystkiego tak, jak bym sobie wymarzył, lecz mam wystarczająco wiele, by wykonać swoją pracę, ale za to otrzymuję najlepszy serwis i wsparcie. Jeśli chodzi o kontrolery, które są bezustannie ulepszane, należy spojrzeć na historię firmy, kolejne wersje oprogramowania i to, czy są one płatne czy darmowe. ETC nie pobiera opłat za uaktualnienia oprogramowania, a ciągle w nie inwestujemy. Mamy zespół około dziesięciu programistów, inżynierów i projektantów pracujących nieustannie nad linią EOS – minęły cztery lata, zanim ją zaprezentowaliśmy, teraz mijają kolejne cztery kolejne lata od momentu prezentacji i planujemy ją rozwijać przez prawdopodobnie kolejne dziesięć lat. To może być ważny powód dla kupna konsolet ETC czy innych – wiesz, że kupujesz je wystarczająco wcześnie w ich cyklu rozwoju i że będą rozwijane w przyszłości. To chyba najważniejsze rzeczy, na które należy zwrócić uwagę przy planowaniu zakupów, tzn. czy wybrane urządzenia spełniają nasze założenia w momencie podejmowania decyzji i czy mają potencjał do rozwoju wraz z rozwojem technologii, a także inna bardzo ważna kwestia: obsługa serwisowa. Myślę, że z wymienionymi rzeczami ETC radzi sobie całkiem nieźle. Chciałbym na koniec poprosić Pana o kilka zdań bezpośrednio do użytkowników, light designerów, ludzi z branży. Czy jest coś, na co warto zwrócić ich uwagę, patrząc przez pryzmat Pana doświadczenia? W tej branży kładziemy duży nacisk na detale w świetle – spędzamy nad nimi sporo czasu. Ważny jest dla nas dokładny kolor, dokładny czas cue, jak najbardziej złożone przejścia, malowanie światłem pięknych obrazów i tworzenie narzędzi do robienia tego wszystkiego. Czasami myślę sobie, że spędzamy nad tym zbyt wiele czasu, bo gdy taka przeciętna osoba przyjdzie obejrzeć spektakl, nie doceni tych właśnie rzeczy. Myślę jednak, że warto pozostać skupionym i skoncentrowanym. Chciałbym tu zacytować słynną amerykańską light designerkę Jennifer Tipton (choć to nie jest może dokładny cytat): „Dziewięćdziesiąt procent ogółu publiczności nie zauważy oświetlenia spektaklu, ale sto procent z nich będzie nim poruszonych”. Ważnym jest, aby pamiętać, że o wszystkie te drobiazgi (o które wydaje nam się, że za bardzo dbamy) powinniśmy się właśnie troszczyć, bo choć publiczność może nie rozpoznać albo nie zauważyć jakiegoś elementu oświetlenia, będzie ono miało istotny wpływ na ich emocje podczas oglądania przedstawienia. To jest sztuka, którą wspieramy, z tego powodu tworzone są nowe narzędzia i dlatego właśnie light designerzy zależą tak mocno od innowacji – powinni to stale robić, nie przestawać prosić nas o wykonywanie rzeczy niemożliwych, a my powinniśmy dostarczać im nowych i lepszych urządzeń. Słowa Jennifer Tipton są takimi, które będę pamiętał zawsze i które utrzymują moją motywację do zmierzania ku innowacyjności. Dziękuję bardzo za rozmowę. Dziękuję.