Lubię te chwile, kiedy odkrywam kolejnych pasjonatów w branży. To moment, kiedy rzeczywiście orientuję się, iż kojarzę dany podmiot gospodarczy z działań na rynku, ale nie do końca wiem, kto się za nim kryje. Po krótkiej rozmowie szybko okazuje się, że jest to postać lub grupa osób, które pomimo kilkudziesięcioletniego doświadczenia nie zatraciły pasji i nadal robią to, co kochają. Z tym większą przyjemnością chciałbym dziś przybliżyć krakowskie Studio Techniki Oświetleniowej, czyli firmę STO Broszkiewicz. Nasze zaproszenie przyjął założyciel firmy, Sławomir Broszkiewicz.
Paweł Murlik, „Muzyka i Technologia”: Mam poczucie, że dość mało mówi się o różnych podmiotach gospodarczych związanych z szeroko pojętą techniką estradową czy też z produkcją urządzeń scenicznych. A przecież mamy się czym pochwalić prawda? No i właśnie w tym miejscu zmierzam do sedna: wyczytałem, że początki firmy STO sięgają lat dziewięćdziesiątych?
Sławek Broszkiewicz, STO: Na początku rozpocząłem pracę jako oświetleniowiec-elektryk w studenckim klubie Rotunda. Rzeczywiście wykonywałem tam pracę zarówno elektryczne, jak i oświetleniowe. Ta współpraca trwała dość długo, bo kilkanaście lat, czyli właściwie do końca istnienia Rotundy. To był czas, kiedy człowiek uczył się świecić na próbach i konkretnych wydarzeniach. W tym okresie rozwijała się mocno technika sceniczna, w tym sprzęt estradowy. Dzięki temu moja firma mogła rozwijać się bardzo powoli, ewolucyjnie. Na początku w pojedynkę, później z kolejnymi osobami. To był taki rozwój bardzo… naturalny. Można powiedzieć, że jako rzemieślnik rozwijałem swój zakład rzemieślniczy, mając jedną, dwie, potem kilka osób do pomocy. W późniejszym czasie przedsięwzięcia, których się podejmowaliśmy, były coraz większe, ale cały proces był nadal bardzo naturalny.
Mówisz o takim liniowym, spokojnym i naturalnym rozwoju. A czy pamiętasz moment, kiedy dało się odczuć w branży taki wyraźny przeskok technologiczny? Wspomniałeś o klubie Rotunda. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że w tamtym czasie był on wyposażony głównie w konwencjonalne urządzenia. Kiedy taka sytuacja zaczęła się zmieniać? Jak oceniasz rozwój z perspektywy właściwie trzech dekad? Z jakim poziomem sentymentu wspominasz te minione lata? Na czym w tamtym czasie pracowaliście? Pamiętasz sterowniki oświetlenia z tamtych lat?
Bardzo dawno temu zaczynaliśmy praktycznie od samych dimmerów (nie było urządzeń automatycznych). Urządzenia automatyczne czy półautomatyczne zaczęły pojawiać się nieco później. Mieliśmy już do dyspozycji sterowniki z możliwością zapisywania nastawów w pamięci. Pamiętam, że jedne z pierwszych dostarczała do klubu firma ZUT. Same urządzenia często były budowane chałupniczo, ponieważ te z Zachodu były bardzo drogie. To zazwyczaj były proste konstrukcje wyposażone np. w silniki z lusterkami (typu Flower). Dopiero po jakimś czasie zaczęły pojawiać się na rynku pierwsze skanery. Dla mnie osobiście cały rozwój odbywał się dosyć płynnie. Nie mogę powiedzieć, że w którymś momencie nastąpił jakiś istotny skok technologiczny. Natomiast, jeśli teraz z perspektywy czasu porównamy to, czym dysponowaliśmy 10, 20 lub 30 lat temu, to rzeczywiście mamy do czynienia z ogromną rewolucją.
A kiedy tak naprawdę zacząłeś myśleć poważnie o firmie? Czy pamiętasz takie pierwsze, poważne zakupy sprzętu?
To też wynik naturalnego rozwoju. Pracując w Rotundzie i jednocześnie podejmując zlecenia zewnętrzne, trzeba było je jakoś rozliczyć. Na początku to były umowy zlecenia, ale dla wszystkich korzystniejsze było rozwiązanie w postaci wystawionego przeze mnie rachunku. Tu powstała właśnie konieczność założenia działalności gospodarczej – stworzenia firmy. Pracując w ten sposób, każdorazowo trzeba było sprzęt wypożyczać. Dlatego szybko pojawiła się konieczność zakupów. Pamiętam, że któraś z instytucji likwidowała lokal z wyposażeniem oświetleniowym i nagłośnieniowym. Urządzenia te były na tyle przestarzałe, że zastanawiali się, czy je sprzedać, czy po prostu zezłomować. Skontaktowałem się z nimi i odkupiłem zestaw oświetlenia oraz malutki set nagłośnieniowy. To był moment, kiedy mogłem już samodzielnie pracować na zewnątrz. Zatem tak jak wspomniałem – na początku były to umowy, ale szybko pojawiła się konieczność założenia firmy. Cały czas prowadzę tę samą działalność. To jedna i ta sama firma, choć ja osobiście wolę określenie zakład rzemieślniczy, gdzie ludzie robią różne rzeczy i to często bardzo nietypowe. Domeną STO jest tworzenie tych działań najlepiej, jak potrafimy.
Analizując historię Twoich zleceń, to można śmiało powiedzieć, że masz na koncie kilka tysięcy zrealizowanych wydarzeń. Ale czy tylko w zakresie techniki oświetleniowej? Nie korciło Cię, aby ta działalność obejmowała większy zakres usług?
Chciałem skupić się na rzeczach, które potrafię zrobić osobiście. Dlatego właśnie oświetlenie, ale i też konstrukcje, podesty i sceny. Sam rejon Krakowa to właściwie zagłębie firm nagłośnieniowych. Jest ich tutaj dużo i są one na naprawdę wysokim poziomie. Nie było zatem najmniejszej potrzeby, aby zajmować się i tą dziedziną. Mogę to podsumować tak: pomagamy realizować technikę w danym zakresie najlepiej, jak się da, dostarczając odpowiednie urządzenia i elementy.
A co z multimediami?
Kiedy multimedia zaczęły pojawiać się na rynku, powstało też i dużo firm działających w tym zakresie. Wygodniej było rozwijać konsekwentnie tę technikę, którą się dotychczas zajmowaliśmy i korzystać z pomocy firm zajmujących się multimediami, które są wokół nas. Wyznaję taką zasadę: jeśli realizowałbym kompleksowo jakieś przedsięwzięcie, to musiałbym określony budżet podzielić na cztery czy pięć części. Skupiając się na swojej profesji, dzielę zarówno środki finansowe, jak i zaangażowanie maksymalnie na dwie części (dwa sektory działań – przyp. aut.). Taka polityka ma zupełnie inne przełożenie również w kontekście rozwoju firmy.
Postanowiłem zinwentaryzować Twój magazyn. Tych urządzeń oświetleniowych jest dość sporo, ale zainteresował mnie dość pokaźny zestaw np. Martin Quantum Profile. Skupmy się zatem na Martinie.
Zaczęło się od Martin Mac 250. Potem przyszedł czas na Mac 300, a następnie Mac 500 – tych urządzeń już nie mamy w magazynie. Później zakupiliśmy Mac 700 w wersji wash. Tu muszę powiedzieć, że te głowice zostawiliśmy. Dlaczego? Dla mnie Martin Mac700 wash jest urządzeniem nieśmiertelnym. Choć muszę przyznać, że od jakiegoś czasu, spełniając warunki riderowe, a co za tym idzie, dostarczając na koncerty naszą nowszą bazę technologiczną, nie używamy ich zbyt często. Dodam tylko, że w którymś momencie przyszedł czas na Martina w wersji Quantum. Firmy rentalowe ewoluują razem z ewolucją producenta…
Skoro idziemy torem Martina, to należałoby wspomnieć też o wisience na torcie: dysponujecie również ERA 800?
Tak. Mam taką zasadę, że jeśli coś kupuję, to muszę się w pierwszej kolejności zapoznać z danym urządzeniem i przekonać do niego. Zatem testowaliśmy te oprawy przed zakupem. Decyzję podejmowaliśmy dość długo – ten proces trwał około roku. Finalnie, kiedy pojawił się korzystny dla nas „impuls” ze strony Martina, zakupiliśmy je.
Zapewne Martin to nie jedyna marka, którą macie w ofercie?
Nie umniejszając Martinowi, chciałbym wspomnieć czeską firmę ROBE, naszego sąsiada. Cały czas, od początkowych urządzeń z logo ROBE budował się nasz park maszynowy. Zakupiłem jedne z pierwszych w Polsce Robe ColorSpot 700E AT, które dopiero w poprzednim roku zmieniły właściciela. Na bieżąco uzupełnialiśmy nowości o Robe Pointe, Robin 800 LED wash, Spiider. Oczywiście od niedawna, żeby spełnić patriotyczny obowiązek, mamy też w magazynie lampy firmy Portman Lights.
Co właściwie dla Ciebie jako przedsiębiorcy jest kryterium wyboru przy zakupie nowych urządzeń? Wybierasz modele, które często pojawiają się w riderach? Czy też zrobiłeś rzetelny research rynku, porównałeś parametry oraz stosunek np. jakości do ceny? Co jest dla Ciebie najważniejsze?
My nie podejmujemy decyzji tak samo, jak ma to miejsce w dużych firmach. Nie mamy też setek różnych urządzeń, które możemy wypożyczać. W przypadku małych i średnich firm musimy trochę wyważyć, wypośrodkować – takie jest moje zdanie. Zakupy zazwyczaj są realizowane pod kątem mody… Pod kątem tego, co wybierają realizatorzy. Jednak osobiście uważam, że często urządzenie, które znajduje się „na szczycie” ridera, nie jest najbardziej optymalne dla danej realizacji. Oczywiście są urządzenia, które mają doskonałą optykę, ale my musimy brać też pod uwagę bezawaryjność. Często przy nowościach, z którymi mamy do czynienia, trudno prognozować, jak będą się one zachowywać po setkach godzin pracy czy po kilku latach. Zatem możliwości i optyka urządzenia to jest jedno, a długotrwałe użytkowanie to zupełnie inna sprawa. Rynek jest tak skonstruowany, że każdy realizator może dobrać sobie dokładnie to, czego potrzebuje. Ale z drugiej strony wygląda to też tak, że nie wszystkie nowości wnoszą jakąś innowacyjność. Liczba nowości to raczej tylko marketing niż realne potrzeby rynku.
Odejdźmy na chwilę od marketingu i praw rynku, a wróćmy do rzemiosła. Czy masz za sobą taką realizację, która naprawdę zapadła Ci w pamięci? Na przykład coś, co stanowiło nie lada wyzwanie?
Z pewnością nie jest to jedna realizacja. My tak naprawdę lubimy jak zlecenia są z założenia trudne do wykonania. W związku z tym, że działamy długo na rynku, mamy do dyspozycji sporo elementów, detali i niekonwencjonalnych rozwiązań, a także konstrukcji, które ułatwiają realizacje bardzo nietypowe. Gdybyśmy spojrzeli przez pryzmat standardowej firmy… Kupimy nagłośnienie, oświetlenie, scenę i ekran LED-owy. Będziemy w stanie wykonać usługę typu Dni miasta, Dni gminy itp. Natomiast ja podchodzę zupełnie inaczej do tematu. Po prostu lubię, jak jest ciekawie, jak jest zupełnie inaczej. Lubię, jak się dzieje coś nowego i lubię się nad tym pochylić, zastanowić, porozmawiać z wszystkimi dookoła, aby zrobić to jak najlepiej. Czasami jest tak, że bazujemy na kompletnym ciekawym projekcie i jesteśmy tylko wykonawcami. Z tego też oczywiście mamy satysfakcję. Ale czasami jest zupełnie inaczej. I to nawet przy małych imprezach może być spory stopień trudności z zastosowaniem niekonwencjonalnych rozwiązań.
Czyli nie dasz się namówić na to, abyś wskazał miejsce czy osobę (light designera), które stanowią wyzwanie?
Light designer, który stanowi wyzwanie to Jolo! I Makuś! Zawsze! (śmiech) Ale wracając do tematu: nie zawsze te gigantyczne realizacje są spektakularne. Pamiętam lata temu realizację w Spodku, gdzie występował między innymi Ryszard Rynkowski i jeszcze kilka innych polskich wykonawców. Widzowie dopisali, ponieważ było około 11 tysięcy ludzi. Tam naprawdę było widać, że te 11 tysięcy widzów reaguje na to, co się dzieje na scenie. Ten zachwyt publiczności to jest najlepsze podziękowanie.
Na sam koniec zapytam, czego życzyć Tobie i całemu zespołowi? Jak wyobrażasz sobie dalszy rozwój?
Myślę, że trzeba życzyć nie tylko nam, ale i całej branży, aby się dużo działo i abyśmy szli do przodu!
Ze strony www Studia Techniki Oświetleniowej można wyczytać, iż ekipa Sławka ma na koncie pon ad 5500 zrealizowanych koncertów oraz 38 450 wypitych kaw. Życzę zatem, aby te liczby rosły w ogromnym tempie, a kolejne kawy niech zawsze będą uwieńczeniem następnej udanej realizacji.
Rozmawiał: Paweł Murlik, Muzyka i Technologia
Zdjęcia: Archiwum STO Broszkiewicz i Maciej Hofstede