Wiosną tego roku mieliśmy okazję zamienić kilka słów z jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób z branży – właścicielem legendarnej już firmy Meyer Sound, Johnem Meyerem. Johna można chyba śmiało określić mianem jednego z większych autorytetów w dziedzinie audio. Od ponad trzydziestu lat człowiek ten wraz z żoną Helen nieustannie i konsekwentnie buduje markę, którą kojarzą wszyscy mający jakikolwiek kontakt ze światem „profesjonalnego dźwięku”. Ci, którzy znają tę markę, pełni są podziwu i szacunku wobec firmy z Berkeley. Mając na względzie pozycję Meyer Sound, jej wkład w rozwój rynku i udział w budowaniu firmy jej założycieli, uznaliśmy za konieczne przytoczenie kilku wypowiedzi tak ważnej dla rynku osoby. Nie będziemy tu już pisać o historii firmy, ani przytaczać życiorysu jej właścicieli. To, co najbardziej interesujące, zawarte jest w odpowiedziach Johna Meyera na kilka postawionych przez nas pytań.

Wiosną tego roku mieliśmy okazję zamienić kilka słów z jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób z branży – właścicielem legendarnej już firmy Meyer Sound, Johnem Meyerem. Johna można chyba śmiało określić mianem jednego z większych autorytetów w dziedzinie audio. Od ponad trzydziestu lat człowiek ten wraz z żoną Helen nieustannie i konsekwentnie buduje markę, którą kojarzą wszyscy mający jakikolwiek kontakt ze światem „profesjonalnego dźwięku”. Ci, którzy znają tę markę, pełni są podziwu i szacunku wobec firmy z Berkeley. Mając na względzie pozycję Meyer Sound, jej wkład w rozwój rynku i udział w budowaniu firmy jej założycieli, uznaliśmy za konieczne przytoczenie kilku wypowiedzi tak ważnej dla rynku osoby. Nie będziemy tu już pisać o historii firmy, ani przytaczać życiorysu jej właścicieli. To, co najbardziej interesujące, zawarte jest w odpowiedziach Johna Meyera na kilka postawionych przez nas pytań.   Rozmowa miała miejsce po prezentacji unikalnego systemu instalacyjnego Constellation firmy Meyer Sound, mającego za zadanie symulację pewnych warunków akustycznych np. w sali koncertowej; jednym z jego głównych zastosowań jest stworzenie iluzji obcowania z większym bądź bardziej pogłosowym wnętrzem niż ma to miejsce w rzeczywistości. Prezentację otwierał swoim wystąpieniem właśnie nasz rozmówca, John Meyer.   Łukasz Zygarlicki, MiT: Wspominałeś w swoim wystąpieniu, że w Twoim otoczeniu, od zawsze byli ludzie zajmujący się dźwiękiem – sam oczywiście też pracowałeś na tym polu. Stanowiło to na pewno dobrą inspirację do założenia firmy, ale czym się kierowałeś w jej początkach, jakie były Twoje cele i perspektywy? Opowiedz, proszę, o założeniach, jakie przyświecały i zapewne nadal są ważne dla firmy Meyer Sound. John Meyer, Meyer Sound: Głównym celem było być bardzo precyzyjnym i prawdziwym w tym co robimy, patrząc z perspektywy inżynierskiej. Ludzie lubią widzieć i wiedzieć co kupują. Trudno powiedzieć, że coś jest aparatem fotograficznym, jeśli nie ma obiektywu – z rzeczami, które widzisz, jest łatwiej, są lepiej definiowalne. W branży audio jest trudniej, bo mamy producentów utrzymujących, że sprzedają subwoofery grające od 10 Hz. Ludzie chcący uzyskać jak najlepszy efekt w to wierzą, a potem przychodzi rozczarowanie i zawód. Kiedy założyliśmy firmę, staraliśmy się wiernie przedstawiać to, co nasz sprzęt naprawdę potrafi. Dzięki temu, że mieliśmy pewną świeżość, nie mieliśmy problemu z dalszym prowadzeniem firmy. Nasz pierwszy subwoofer schodził do 30 czy 27 Hz i argumenty w stylu „mogę kupić taki grający od 10 Hz odpieraliśmy stwierdzeniem: „powinieneś kupić ten, bo on naprawdę odtwarza 30 Hz”. Podczas naszej pierwszej prezentacji dla Grateful Dead postawiliśmy dwa stacki subwooferów. Phil (Phil Lash – basista, słynął z bardzo „niskiego” grania – dop. Red.) chyba o tym nie wiedział, bo z wrażenia zeskoczył ze sceny i potłukł się o ziemię – nigdy wcześniej nie słyszał tych 30 Hz. To było pierwsze odtworzenie tej częstotliwości – nikt wcześniej tego nie robił, a sami muzycy nie byli świadomi takiej sytuacji. Nikt inny nie zestawiał sprzętu grającego tak nisko i tak nie grał, ale oni to robili. To niesamowity dźwięk, ale kiedy ktoś gra na 50 Hz i utrzymuje, że to jest 10 Hz, ma to niszczący wpływ na rzeczywistość. Więc jedną z rzeczy, której byliśmy wierni od początku, było to, aby sprzęt ten był jak najbardziej wierny i precyzyjny z perspektywy inżynierskiej. Trudno jest firmie zmienić rzeczy, które już się stały. Innymi słowy: wielkim firmom jak np. General Motors bardzo trudno jest się zmienić, produkować rzeczy w inny sposób i uzyskać wyższą jakość. Cokolwiek rozpoczynasz, masz już to, z czym zacząłeś, i musisz to utrzymywać. Nie wolno myśleć „zacznijmy tak, a później się to poprawi”. Nie jesteś w stanie zmienić natury firmy, jeśli już raz zacząłeś. Widzieliśmy o tym, że cokolwiek zaczynamy w firmie, musi się to rozpocząć od samych podstaw – dokładnie w ten sposób, musi się odbywać według pewnych reguł, które tworzysz. Dotyczy to także tych, których zatrudniasz. My rozdzieliliśmy marketing od projektantów. Od inżynierów wymaga się szczerości, nie chcesz, żeby inżynier mówił, że coś jest czymś, czym nie jest w rzeczywistości. Oni skończyli odpowiednie szkoły, wiedzą jak traktować dane i ich się trzymać. Nie możesz im powiedzieć, że coś jest nieprawdą. Inżynierowie, których zatrudniasz, powinni czuć się dobrze z tym, co konstruują, dlatego z nimi musisz być szczery. Odkryliśmy, że to nowa szansa na dobry start. Jeśli nie będzie rynku – nie będzie firmy. Ale jeśli ludzie kupują nasze produkty, będziemy się rozwijać i rosnąć w siłę właśnie w oparciu o taki zespół. Dodam, że jako młodzieńcy (zapomnij o tym, co teraz powiem) celowaliśmy nie tyle w czystą inżynierię – nie całkiem, to było bardziej mgliste, ale w to, że to, co sami zrobimy, będzie dobre i oparte na naszej najlepszej wiedzy. To, co się naprawdę liczy, to wiara w to, co się kreuje. Spróbuj tego, popatrz na to. Wszystko, co stworzyliśmy, a zaczynaliśmy od subwooferów dla branży kinowej, małych monitorów dla statków kosmicznych, było robione, aby raczej rozwiązać pewne problemy niż dla samej sprzedaży. Zaczynaliśmy, szukając rozwiązań dla trudnych kwestii. Ludzie mają swoje wizje ulokowane gdzieś na szczytach – nie chodzi o to, co da się zrobić. Ktoś mówi: chcemy czegoś takiego jak np. MINA, którą niedawno wprowadziliśmy do sprzedaży. Wiemy, że z rynku nie przyjdzie odpowiedź, jak ją stworzyć – z rynku przyjdzie tylko potrzeba. Wiedzieliśmy, że trzeba czegoś mocnego, ale mniejszego, bardziej kompaktowego niż M1D.   Ł.Z.: Ale czy w pierwszych latach działalności mogłeś być pewien, że rynek na produkowane przez Was rzeczy naprawdę istnieje? Tego nigdy nie wiesz. Nie wiesz, jak produkty zostaną przez rynek odebrane. Wszystko, co możesz zrobić, to wykonać solidną pracę – ponosisz wtedy ryzyko, starasz się najmocniej, jak potrafisz, i dalej już jesteś bezbronny. Zaangażowanie powiększa ryzyko. To niebezpieczeństwo wpuszczania się w wąską dziedzinę. To też powód, dlaczego ludzie tego nie robią – to dość ryzykowne. Trudno jest się w coś zaangażować i usłyszeć „wiesz, może śpiewanie nie jest dokładnie tym, co powinieneś w życiu robić”.   Przemysław Waszkiewicz, MiT: Ile prototypów musieliście wykonać, żeby wpuścić na rynek np. JM-1P? JM-1P jest dobrym przykładem. Początkowo chcieliśmy stworzyć mniejszy głośnik oparty o przetwornik dwunastocalowy, ale nie chciało to „zagrać”. Sporo nad nim pracowaliśmy, ale w takich gabarytach nie działał. Dopiero opracowanie czegoś większego przyniosło oczekiwany efekt i tak zaczęliśmy rozwijać ten produkt. Chwyciło dopiero wtedy, gdy wróciliśmy do założeń i zmodyfikowaliśmy je. Większą paczkę skierowaliśmy do badań sprzedażowych. Spędziliśmy nad tym projektem ponad rok. To przydatny produkt, ale nie całkiem taki, jakim miał być w zamierzeniu, choć to ten sam pomysł na coś kompaktowego, łatwego do łączenia bez wyznaczania kątów. Coś gotowego, prostego w użyciu. Chcesz mieć 60 stopni pokrycia? Stawiasz trzy sztuki. 80 stopni? Stawiasz cztery. W tym sensie to miało być proste. Produkt ewoluował, aby stać się tym, czym jest dzisiaj. Kiedy projektowaliśmy M'elodie, prototyp ważył ponad 40 kg. Wniosek był taki, że nie możemy tego wdrożyć, jest zbyt ciężki. Musieliśmy „zrzucić” 10 kg – od tego mamy inżynierów: nikt nie mówił, że będzie to łatwe, i nie zatrudnialibyśmy ich, gdyby to było takie proste.   Ł.Z.: Ile osób w Meyer Sound pracuje nad wdrożeniami nowych produktów? Weźmy za przykład MINĘ. Grupa stanowi co najmniej dwadzieścia osób.   P.W.: Są to różne działy? Inni ludzie pracują nad wzmacniaczami, inni nad przetwornikami itd.? Tak, chodzi o różne aspekty jednej konstrukcji. Wielu ludzi zajmuje się tu różnymi rzeczami. Może więc będzie ich nawet więcej: około dwudziestu, trzydziestu osób.   Ł.Z.: A potem i tak wchodzisz Ty z decydującym głosem i mówisz, jak będzie wyglądać ostateczna wersja? Nie, to nie odbywa się w ten sposób, choć jestem naprawdę dobry w poleceniach typu „musimy zrzucić jeszcze 10 kg”. Ale kiedy myślimy, w jaki sposób to zrobić, musimy znaleźć wszelkie możliwości, zajrzeć wszędzie. Ostatnio po raz pierwszy zmniejszyliśmy cewkę, zachowując moc 40 W. Kiedy trzeba coś takiego zrobić, mówię: „to właśnie jest przyczyna, dla której tu pracujecie”. Kiedy tak bardzo zmniejszamy głośniki, musimy też skurczyć pozostałe elementy i to jest wyzwanie dla naszych inżynierów. Ale zrobiliśmy to! Zupełnie inaczej miała się rzecz z JM1, bo tam nieco zwiększyliśmy planowane gabaryty i „sprzedaż” się na to zgodziła, ale tak to jest: trzeba próbować w jedną i w drugą stronę. Trzeba spojrzeć na firmę jako trójkąt: jest marketing, mamy sprzedaż i inżynierów, którzy są naprawdę prężnie pracującą grupą w ciągłej interakcji ze światem. Rzecz, której się nauczyłem u Disneya, to słowa, że inżynieria jest lustrem, którego jasność i kontrast możemy zmienić małą gałką w środku. Kiedy wyciągniemy tę gałkę na zewnątrz, możemy wszystko nieco zmienić. Ale pierwszą rzeczą, jaką inżynierowie powinni wytłumaczyć wprowadzającym urządzenia na rynek, jest sposób działania. Oni jednak nie są tym zupełnie zainteresowani – ten dział pyta tylko, jak coś zrobić i ile to będzie kosztowało, jak to sprzedać, jak zareklamować. Tylko inżynierów obchodzi to, jak rzeczy działają – rynek o to nie dba. Często powtarzałem taką anegdotę o projektorze, jaki mieliśmy w firmie w sali projekcyjnej: nigdy nie zaglądaliśmy do niego, aż po pewnym czasie stwierdziliśmy, że mamy go wystarczająco długo, by go po prostu wymienić. Nikt w całej firmie nigdy go nie otworzył – nie było takiej potrzeby. Kogo obchodzi, co jest w środku – jakby mnie ktoś o to poprosił, to może poszedłbym i sprawdził, ale czemu miałby mnie obchodzić działający projektor w firmie?   P.W.: Tak też robione są Wasze produkty – wszystko jest w jednym pudełku, łącznie ze wzmacniaczem i korekcją… Warto zwrócić uwagę, że nie produkowaliśmy konstrukcji aktywnych od samego początku. Ludzie kochają swoje wzmacniacze i sprzęt tego typu. Przełomem dla nas było spotkanie z użytkownikami, kiedy okazało się, że ludzie używają zbyt dużych albo niewystarczających wzmacniaczy, podają za dużo albo zbyt mało mocy, podłączają zbyt wiele głośników do jednego wzmacniacza. Było nam bardzo ciężko się z tym pogodzić, więc zdecydowaliśmy się zasilić całość. Stało się to bardziej jednością – podłączasz i nie martwisz się o nic. Zrobiliśmy to, mimo że liczyliśmy się z dużym sprzeciwem branży, gdzie wiadomo, że ludzie wolą mieć wzmacniacze i głośniki osobno. Pierwszym pytaniem było więc „dlaczego?”. Zatrudniliśmy nawet dużą firmę, zlecając badania całego rynku, by dojść do tego, czemu użytkownicy nie lubią głośników aktywnych. Wydaliśmy wiele pieniędzy, po czym przedstawiciele tej firmy przyszli do nas i zakomunikowali „Ludzie nie lubią głośników aktywnych”. My im na to: „To wiedzieliśmy, ale waszym zadaniem miało być odkrycie przyczyny!”.   Ł.Z.: Może przyczyną było podniesienie ceny? Nie do końca. Ludzie lubią widzieć, co się dzieje w ich systemie. To powód, dla którego wdrożyliśmy cały system zdalnego monitorowania RMS rozwiązujący problem dostępu do danych o urządzeniach. Aktywne nie znaczy bardziej zawodne. Głośniki i tak są wieszane, przetworniki i tak już tam wiszą, a to one prawdopodobnie wcześniej ulegną uszkodzeniu. Zawieszenie „leci” i tak zawsze szybciej niż cokolwiek innego w konstrukcji. Ze zdalnym monitoringiem ludzie są spokojni co do tego, jak sprzęt pracuje. Dlatego jesteśmy pionierami na polu konstrukcji aktywnych z monitoringiem. Nie ma potrzeby doglądania wzmacniaczy na scenie. Musieliśmy rozwiązać tę kwestię, bo jeśli istnieje przyczyna problemu, należy znaleźć rozwiązanie.   Ł.Z.: Oferujecie sprzęt gotowy do podłączenia i pracy, a jednocześnie prowadzicie program szkoleniowy i treningowy w skali, w jakiej nie robią tego inne firmy. Skąd takie podejście? Spójrz na taką sprawę: tu w Europie macie fajne małe busy do dowożenia ludzi, w Stanach mamy tylko brzydkie małe autobusy wyglądające jak ciężarówki. Sprowadziłbym kilka tych małych busów Mercedesa, ale co ja z nimi zrobię, jak się zepsują? To musi za sobą pociągać obsługę serwisową, wkład w technologię, aby ludzie czuli, że ktoś się nimi opiekuje. I to jest powód.   Ł.Z.: Ale to jest ciągle ten sam zakres wiedzy odnośnie akustyki, z jakiego korzystają też inne firmy, więc i ich użytkownicy. P.W.: Na przykład z MappOnLine korzystają chętnie też posiadacze innych systemów. Ł.Z.: Czemu więc jesteście tak otwarci? Im więcej ludzi otrzymuje wiedzę, im większej ilości ludzi ją oferujesz, tym bardziej są oni skłonni do Ciebie zadzwonić, łatwiej nawiązać znajomość. Od początku do końca na tym polu chodzi o nawiązanie znajomości. Rozrywka, cała branża to wszystko znajomości, relacje międzyludzkie. Technologia je buduje. Jeśli technika zawodzi, to niszczy te relacje. Innymi słowy, jeśli sprzedasz coś ludziom i będą mieli z tym problem, ucierpią na tym relacje, a klienci zaczną rozglądać się za innymi rozwiązaniami. Ludzie, z którymi pracujemy, to efekt wzmacniania relacji. Seminaria budują i wzmacniają te znajomości. To też powód, dlaczego ludzie kupują sprzęt uznanych marek, a nie takich, o których nigdy wcześniej nie słyszeli. Jeśli robisz coś na serio, to chcesz wyeliminować ryzyko, choć to więcej kosztuje. Firmy wzmacniają relacje poprzez produkowany sprzęt, szkolenia – cokolwiek robią, jest to wzmacnianie zaufania. Ostatecznie do tego się to sprowadza. Musisz pozyskać zaufanie w to, że cokolwiek robisz, robisz to, aby ich show się udało. Są wdzięczni, że kupują Twój sprzęt i że go używają, bo ostatecznie to się liczy.   P.W.: A co spowodowało, że sami produkujecie przetworniki? Istnieje przecież kilka dobrych firm na rynku produkujących głośniki. Produkujemy też sprzęt na statki. W tym wypadku absolutnie krytyczną kwestią jest to, czy klej i inne rzeczy są wodoodporne. Tego podwykonawcy nam już nie powiedzą, nie zagwarantują. A wejście na ten rynek kosztowało nas fortunę. Łatwiej nam prowadzić sprzedaż czegoś, co gwarantujemy. Kiedy bierzesz się za statki wycieczkowe, nawet jeśli naprawisz sprzęt, ludzie są wściekli. To tak samo, jak kiedy Twój samochód się psuje: nie obchodzi Cię, że naprawią go za darmo – po pewnym czasie się wściekasz. Nie można patrzeć na rzeczy z takiej perspektywy. Kupujemy przedmioty, które mają dla nas pracować. To tak jak z wprowadzeniem samochodów japońskich na rynek amerykański. Na początku było ich niewiele, ale były niezawodne. Japońskie auto jeździ latami, a mój się psuje co tydzień – to jest powód, aby przyjrzeć się kwestii. Jeśli naprawiam ciągle Harleya, a Honda cały czas jeździ, to właśnie niezawodność jest kluczem popularności tej marki – nic innego. My, ludzie, jesteśmy dość prości – jeśli rzecz sprawia Ci zbyt wiele kłopotów, po pewnym czasie myślisz, że firmie zupełnie nie zależy. Jeśli psują się kolejne modele, czujesz, że firma nie dba o klienta. To coś, co zrobiło General Motors w naszym kraju – nigdy się nie odcięli, nie zauważyli, że np. Honda nigdy nie spaprała tej kwestii. Więc dziś GM zbankrutował.   P.W.: Kiedy więc w paczce zepsuje się napęd głośnika, to nie producent głośników jest winien tylko firma nagłośnieniowa, której to się przydarzyło? Tak, zawsze najbardziej winną jest osoba najbliżej. Jeśli zlecasz komuś jakąś pracę, to on staje się odpowiedzialny, on jest oskarżany o złe wykonanie zlecenia. Osoba ta z kolei może winić firmę, której sprzętu używa. Jeśli ktoś kupuje sprzęt, z którym ma problemy, ktoś inny będzie widział w tym jego winę. Taka sytuacja wpływa też na relacje między ludźmi. Każdy, kogo zatrudniasz, musi dbać o to, co robi. To nie jest kwestia, ile pieniędzy na tym robimy – choć to też część biznesowa, kwestia przystępnej ceny. Ludzie, którzy dla Ciebie pracują, muszą dbać o to, czego oczekuje klient. Takich ludzi zatrudniamy od samego początku. Zaangażowanych. Nie chcemy, aby klienci stali się przedmiotami. Wielką lekcją, której się wszyscy uczymy, jest: nie chcesz, aby klient stał się przedmiotem. Przedmiotem to znaczy: „mogę Cię oszukać, bo mnie to nie obchodzi, nie dbam o Ciebie”, „jesteś ofiarą i masz, na co zasłużyłeś”. Musisz się upewnić, że Twój klient nie jest traktowany przedmiotowo.   P.W.: Zakładaliście firmę przeszło trzydzieści lat temu. A gdybyś miał założyć firmę teraz? Rynek jest już nieco inny. Mówiłeś wcześniej, w trakcie prezentacji, że przed założeniem firmy byłeś na przedstawieniu i brzmiało ono nie najlepiej, co miało też wpływ na założenie Meyer Sound. Dziś mamy sporo dobrego sprzętu, rynek wygląda inaczej. Jak dziś byś się do tego zabrał i czy w ogóle próbowałbyś to robić? Myślę, że odbywałoby się to podobnie. Wciąż przyglądam się stanowi rzeczy. Kiedy spoglądamy na odbiór dźwięków czy na cokolwiek innego, to chodzi o podejście – podejście do rozwiązywania trudności, które przydarzają się ludziom. Gdybym miał sprzedawać telefony, pewnie pomyślałbym o tym, jak sprawić, aby dobrze brzmiały. Pytanie brzmi: co właściwie chcemy zrobić? Czy będziemy liczyć, ile ich sprzedamy, czy raczej jak urządzić serwis, jak właściwie ludzie się komunikują – co próbujemy zrobić? Nie sądzę, że ludzie od komórek próbują odkryć, jak właściwie się komunikujemy. Myślę, że gubią się w ciągłym szacowaniu, ile telefonów mogą sprzedać. To jest ich cel – ile uda się z tego wyciągnąć. Firma Apple, pojawiając się na rynku, wprowadziła interesującą i odmienną technologię. Sprzęt był przyjazny użytkownikowi, zabawny, interaktywny. Produkty okrzyknięte były wizjonerskimi, a były bardzo proste. Ostatnio iPhone zredefiniował pojecie komórki. To dlatego, że Ci ludzie przykładają wagę do tego, jakie są przedmioty, które produkują, a nie tylko ile na nich zarobią.   Ł.Z.: Kończąc naszą rozmowę, chciałby prosić o kilka słów bezpośrednio do naszych czytelników – ludzi, którzy są związani z branżą audio. Czy jest coś, na co powinni zwracać szczególną uwagę? Przede wszystkim na uczenie się od innych ludzi z rynku. Im więcej wiesz na temat działalności, w którą chcesz wejść, od ludzi pracujących na tym polu, tym większe masz na to szanse. Nie chcesz odkrywać rzeczy zupełnie sam na tyle, na ile jesteś w stanie. Im więcej rozmawiasz z ludźmi, tym większe masz szanse powodzenia. To tak jak z gotowaniem. Cała nauka, szkoły kucharskie są po to, aby się nauczyć, jak to robić i czego ludzie od Ciebie oczekują. Ucz się od kolegów. Jednym z powodów, dla których prowadzimy seminaria, jest fakt, że jesteśmy społecznością audio (co jest jedną z rzeczy, które mnie naprawdę obchodzą) – wszyscy ludzie z tej społeczności nas reprezentują. To nie my i tamci ludzie – jesteśmy jedną małą grupą „audio”. Tam jest „wideo”, tam „foto”. Im lepszą pracę będziemy wykonywać jako społeczność audio, tym lepiej będziemy postrzegani. Chodzi o to, jak wszyscy wykonujemy pracę. To nie jest kwestia pracy z Meyerem czy z inną firmą – to wszystko to „audio”. Przytoczę przykład: „Avatar” bardzo głośny film, a czy jest tam choć wzmianka o technologii? Ani słowa. A przecież Dolby czy RealD uczestniczyły w tym sukcesie. Kiedy jestem w kinie, nie obchodzi mnie projektor tylko film. Audio z zewnątrz jest jak projektor dla 3D – nie ma znaczenia! Ludzie dźwięku powinni więc wykonywać dobrą robotę. Chodzi o dobrą robotę grupy, bo tak jesteśmy postrzegani. Jeśli komuś nie podobało się show, znajdźmy przyczynę, sprawdźmy, co mu się nie podobało – to jest ważne. Niekoniecznie trzeba wciągać w to sprzęt: „mam lepszy sprzęt niż on, więc robię lepsze sztuki”. Spróbujmy znaleźć przyczynę. A może to jednak była kwestia sprzętu? Kup lepszy albo znajdź inną przyczynę. Dla grupy najważniejsze jest znalezienie przyczyny: czemu ludzie coś lubią, a czemu nie – to się liczy, bo jest to powód, dla którego wrócą. Jeśli im się nie podobało – już nie wrócą.   Dziękujemy za rozmowę. Dziękuję bardzo.