Rozmowa z realizatorem i reżyserem światła teatralnego, współprowadzącym warsztaty projektowania oświetlenia teatralnego w ramach tegorocznej edycji Festiwalu Nowej Scenografii i Forum Fotografii Teatralnej.

Rozmowa z realizatorem i reżyserem światła teatralnego, współprowadzącym warsztaty projektowania oświetlenia teatralnego w ramach tegorocznej edycji Festiwalu Nowej Scenografii i Forum Fotografii Teatralnej.  Tomasz Porembski, realizator i reżyser światła teatralnego. fot. Aleksander Joachimiak Paweł Murlik: Jak się zaczęła twoja droga zawodowa związana z oświetleniem scenicznym?Tomasz Porembski: Oświetlenie teatralne wywarło na mnie wpływ już w latach przedszkolnych. Moja mama zabierała nas z bratem do teatru (w którym obecnie pracuję) na różnego rodzaju przedstawienia. Mój brat siedział spokojnie, a ja wierciłem się i odwracałem, aby zobaczyć, skąd pada światło na scenę. Podobno interesowało mnie to bardziej niż akcja na scenie.A tak poważnie – wszystko rozpoczęło się jeszcze w szkole średniej, gdzie działało koło teatralne, w którym zajmowałem się szeroko pojmowanym dźwiękiem. Nagrywałem efekty dźwiękowe i podkłady muzyczne do spektakli, jeszcze na taśmie magnetofonowej. Pracowałem również jako realizator dźwięku podczas wszystkich uroczystości szkolnych. Praca „oprawcy” muzycznego i realizatora dźwięku nie do końca pozwalała mi się wyżyć artystycznie. Monotonia pracy dźwiękowca zaczęła mnie nużyć. Oczywiście wszystkie spektakle i uroczystości szkolne odbywały się w auli szkolnej przy świetlówkach. O reflektorach można było tylko pomarzyć. Przełomem było powstanie drugiej sceny w szkole. Ze względu na jej kameralny charakter postanowiłem zmajstrować reflektory z regulacją natężenia. Do budowy swoich reflektorów użyłem puszek po kawie. Wyglądem przypominały dzisiejsze PAR-y, jedynie żarówka była normalna, na gwint E27, ale za to fotograficzna. Reflektory były podłączone przez misterny układ przełączników, który umożliwiał programowanie. Regulacja natężenia była zrealizowana za pomocą domowego ściemniacza tyrystorowego. Muszę przyznać, że efekt przerósł moje oczekiwania.Zawodowo zacząłem zajmować się oświetleniem jako pracownik Młodzieżowego Domu Kultury w Rybniku w 1985 r. Do tej placówki zakupiłem pierwsze reflektory i pulpit sterowniczy. Jeżeli chodzi o naukę zawodu, to miałem możliwość uczestnictwa w kursach i pokazach sprzętu oświetleniowego organizowanych przez Polskie Centrum OISTAT i Teatr Wielki w Warszawie – jedyne źródło wiedzy w tamtym czasie. Tam też poznałem wielu kolegów z branży z innych miast, których odwiedzałem w ich placówkach. Mogłem wówczas poznać różne warunki i sposoby pracy.W 1991 rozpocząłem pracę w Teatrze Ziemi Rybnickiej. Impresaryjny charakter działalności teatru dawał mi w tamtych czasach możliwość poznania wielu reżyserów, scenografów i techników, z których wiedzy i doświadczenia czerpałem najwięcej. W 1992 postanowiłem założyć prywatną firmę zajmującą się oświetleniem scenicznym.Podstawowym celem firmy jest pomoc techniczna w różnego rodzaju działaniach artystycznych. Wyspecjalizowałem się w obsłudze festiwali teatralnych i adaptacji różnych przestrzeni, najczęściej postindustrialnych, na potrzeby konkretnych wydarzeń artystycznych. Z czasem zająłem się sytuacją odwrotną, czyli adaptacją spektakli teatralnych do konkretnej przestrzeni architektonicznej. Przez dwadzieścia trzy lata działalności współpracuję z wieloma teatrami zawodowymi i amatorskimi z całej Polski. Prowadzący warsztaty Paweł Murlik i Tomasz Porembski. fot. Aleksander Joachimiak Miałeś jakiegoś mentora?Myślę, że nie mogę wymienić jednego konkretnego nauczyciela. Nie chciałbym nikogo pominąć. Na moje rozumienie roli oświetlenia scenicznego miało wpływ wiele osób, z którymi pracowałem, oraz przestrzeni i wydarzeń artystycznych, w których brałem udział. Na pewno będę pamiętał pana Jerzego Bojara i jego współpracowników z kursów w Teatrze Wielkim – to były moje początki. Drugą osobą, która pozwoliła mi inaczej spojrzeć na zagadnienia oświetlenia scenicznego, jest pani dr hab. Anetta Pasternak, profesor Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Wielogodzinne próby i dyskusje prowadziły do realizacji różnego rodzaju działań artystycznych. Praca na tej uczelni pozwoliła mi zrozumieć potęgę możliwości ruchomych głowic i skanerów. Dodatkowe atrybuty, jakim są zdalna zmiana położenia wiązki światła i ruch wywołany obrotem masek gobo, dają potężne narzędzie w rękach realizatora, stanowiąc nowy dynamiczny środek wyrazu artystycznego.Jeżeli chodzi o przestrzeń, która nie pozostała mi obojętna, w mojej działalności artystycznej, to nie mogę nie wspomnieć o ruinach Teatru Miejskiego w Gliwicach. Jest to miejsce realizacji wielu moich pomysłów oświetleniowych w trakcie ostatnich dwudziestu lat. A corocznie odbywający się festiwal Gliwickie Spotkania Teatralne pozwolił mi poznać wiele znakomitości polskiego teatru.Praca z wieloma teatrami kontynuowana jest też po zakończeniu festiwalu. Przykładem jest Teatr Witkacego z Zakopanego, z którym współpracuje od wielu lat. Wspomagałem ich realizacje w wielu miejscach w Polsce. Innym przykładem współpracy jest Teatr im. H. Modrzejewskiej z Legnicy, który po spotkaniu w Gliwicach zaproponował mi realizację swoich legnickich festiwali.Wydarzeniem mającym wpływ na moje rozumienie roli światła w teatrze było spotkanie z Maxem Kellerem w Teatrze Roma w Warszawie. Autor „Fascynującego światła” przedstawił kulisy powstawania swoich realizacji zamieszczonych w książce. Fotografie przedstawiały własnoręcznie wykonane urządzenia oświetleniowe i sposoby dochodzenia do konkretnych efektów artystycznych. Jesteś w stanie określić liczbę spektakli, które zrealizowałeś? Może choć w dziesiątkach?To trudne. Myślę, że kilkadziesiąt rocznie. Różny jest stopień mojej ingerencji w gotowy spektakl. Czasami realizuję wszystko od nowa, innym razem ograniczam się do współrealizacji, a nieraz tylko wynajmuję sprzęt potrzebny do wykonania danego wydarzenia artystycznego. Najbardziej lubię festiwale, bo dają możliwość realizacji dużej liczby działań artystycznych w krótkim czasie.Zakończyłem właśnie kolejną edycję Festiwalu Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu. To już piętnaście lat współpracy z zabrzańskim Teatrem Nowym. Zrealizowałem w tym roku sześć spektakli w przestrzeniach zabytkowej kopalni. W moim kalendarzu jest jeszcze kilka innych corocznie obsługiwanych przeze mnie festiwali. Niektóre ze względu na kłopoty finansowe umierają, inne się odradzają. Pojawiają się też projekty jednorazowe – spektakle wyjazdowe wielu teatrów zawodowych i amatorskich.Do spektakli trzeba jeszcze doliczyć spektakle realizowane w moim rodzinnym mieście i moim macierzystym teatrze. Czy zawodowo czujesz się bardziej realizatorem czy light designerem?Jako realizator muszę poskromić swoje zapędy reżyserskie, natomiast w pracy reżysera światła trudno mi przestać myśleć o tym, jak to fizycznie będzie zapisane w konsolecie oświetleniowej, i czy to, co wymyśliłem, jest wykonalne przy użyciu posiadanego sprzętu. Jako reżyser jestem pełen szacunku i wyrozumienia dla realizatorów, jednak czasami brakuje mi słów, aby przekazać im swoją artystyczną intencję. Trudno mi oddzielić w sobie obie te funkcje. Wielokrotnie sam realizuję to, co wymyślam – wówczas ma problemów z komunikacją. Jak wolisz pracować? Czy twórcy często korzystają z twoich pomysłów?Ważny jest dla mnie kontakt ze wszystkimi twórcami spektaklu. Lubię otrzymywać wcześniej projekty scenografii i sugestie reżysera dotyczące spektaklu. Niejednokrotnie założenia wstępne legną w gruzach w procesie prób. Trudno… taki jest proces twórczy. Pomocne dla mnie są też nagrania z prób. Możliwości, jakie daje nagranie, pozwalają mi lepiej rozmieścić urządzenia i przemyśleć wcześniej różne rozwiązania. Oczywiście nie zawsze jest tak dobrze. Jeżeli prześledzi się cykl technologiczny w teatrze, to praca nad światłem jest spychana na sam koniec. Zbliżający się termin premiery i walka z czasem wprowadzają nerwową atmosferę. Podstawowym problemem w naszym zawodzie jest brak czasu. Czy zdarza się, że dają ci wolną rękę i pracujesz bardziej jako reżyser światła?Tak. I to lubię najbardziej. Myślę, że dla finalnego efektu to też jest najlepsze rozwiązanie. Oczywiście najważniejsze jest moje dogłębne zrozumienie intencji reżysera i całkowita jej akceptacja. Całkowita władza nad światłem pozwala mi rozważnie gospodarować zasobami sprzętowymi. Łatwiej też jest podczas realizacji przedstawienia. Praktycznie nie korzystam ze scenariusza. Nie muszę się niczego uczyć, bo wszystko, co widać na scenie, pochodzi z mojego wnętrza i jest odzwierciedleniem moich uczuć. Czy czujesz się realizatorem stricte teatralnym? Jeśli tak, to jaki typ teatru najbardziej odpowiada ci zawodowo?Raczej czuję się realizatorem teatralnym. Realizuję rozmaite typy teatru. Oczywiście lubię te formy, w których światło może bardziej zaistnieć, jak teatr plastyczny czy teatru ruchu. Czasami realizuję koncerty estradowe – im też staram się narzucić reżim spektaklu teatralnego.Dla mnie oświetlenie musi być przemyślane do końca i spójne w swojej formie. Czasami jest to trudne przy realizacji wydarzeń estradowych, bo nie zawsze mamy kompletne informacje o charakterze prezentowanych utworów muzycznych. Zwłaszcza przy tak zwanej realizacji z marszu, kiedy charakter utworu poznajemy dopiero po pierwszych taktach muzyki. Zajmujesz się też elektroniką, zatem jak oceniasz rozwój technologiczny oświetlenia na scenie? Jest to powielanie starych pomysłów w nowym opakowaniu czy od czasu do czasu dostrzegasz jakąś twórczą myśl?Jeśli prześledzimy historię urządzeń oświetleniowych, to zauważymy duże podobieństwo do współcześnie używanych opraw. Zmieniają się tylko źródła świata, od lamp olejowych, poprzez łuk elektryczny, żarówkę, lampę metalohalogenową, po diodę LED. Zmienia się układ optyczny i rodzaje soczewek. Odbłyśnik różni się kształtem, materiałem i technologią wykonania. Oczywiście poznanie nowych materiałów i użycie nowych technologii pozwala zrewolucjonizować wymienione elementy składowe urządzenia. Ale idea zostaje ta sama. Ukierunkowaną wiązkę światła o znanych parametrach należy skierować w wybranym kierunku w określonym czasie w celu osiągnięcia zamierzonego efektu wizualnego. Na straży tego wszystkiego stoją prawa fizyki, które nie podlegają żadnym zmianom, modom i trendom artystycznym. Grupa warsztatowa projektowania oświetlenia teatralnego w ramach FNS i FTT 2015. fot. Aleksander Joachimiak W jaką stronę zmierza oświetlenie sceniczne? Czy za dziesięć lat będziemy mieli na scenie tylko LED-y?Jeżeli chodzi o oprawy oświetleniowe, to przy pełnej automatyzacji, która wkroczyła już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, nastąpi dalsze zmniejszenie wagi przy zwiększeniu możliwości i sprawności świetlnej. Zaobserwujemy dalszy rozwój sposobów sterowania. Już teraz widzimy powolny schyłek protokołu DMX.Systemy bezprzewodowe staną się codziennością. Wraz ze wzrostem sprawności energetycznej systemy zasilania akumulatorowego lub inny sposób przekazywania energii pozbawią urządzenia niewygodnych kabli. Można tak fantazjować długo.Czy za dziesięć lat będą tylko oprawy z diodami LED? Trudno powiedzieć. Ja i tak z sentymentem patrzę na żarówkę. Czy uważasz, że warsztaty, które prowadziliśmy, są potrzebne? Tak, bardzo potrzebne. Nie tylko dla ludzi z branży oświetleniowej. Reżyserzy, scenografowie i choreografowie poznali historię i możliwości „starych” oraz współczesnych urządzeń oświetleniowych. Wiedzę tę mogą owocnie wykorzystać w swoich nowych działaniach artystycznych. Poznali również metodykę pracy, co pozwoli im bardziej zrozumieć i docenić reżyserów oraz realizatorów światła.Oświetleniowcom warsztaty pomogły odświeżyć i usystematyzować zdobytą wcześniej wiedzę. Pozwoliły również zastanowić się nad niektórymi ograniczeniami nowych produktów. Przykładem jest problem oddawania barw przez oprawy LED, co przy prostych oprawach nie wygląda dobrze. Czy przy oprawach halogenowych ktoś zaprzątał sobie tym głowę? Chyba nie.Nawet ludziom niezwiązanym z pracą na scenie warsztaty pokazały urok tej profesji, która do dzisiaj nie doczekała się uznania w klasyfikacji zawodów polskich.