Kim jest Mario Di Cola?Jeszcze kilka miesięcy temu nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie, nieco później byłem przekonany, że to solidnie wykształcony specjalista zajmujący się strojeniem systemów. Częściowo jest to prawdą, ale głównym zajęciem mojego rozmówcy jest projektowanie szerokiego spektrum urządzeń nagłośnieniowych. Możemy Maria nazwać niezależnym konsultantem i to będzie całkiem niezłe określenie. Możemy go też nazwać konstruktorem, projektantem, czy stroicielem systemów. To przemiły Włoch około czterdziestki; nieco gadatliwy, ale skromny i szczęśliwy człowiek z wielką pasją.
Kim jest Mario Di Cola? Jeszcze kilka miesięcy temu nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie, nieco później byłem przekonany, że to solidnie wykształcony specjalista zajmujący się strojeniem systemów. Częściowo jest to prawdą, ale głównym zajęciem mojego rozmówcy jest projektowanie szerokiego spektrum urządzeń nagłośnieniowych. Możemy Maria nazwać niezależnym konsultantem i to będzie całkiem niezłe określenie. Możemy go też nazwać konstruktorem, projektantem, czy stroicielem systemów. To przemiły Włoch około czterdziestki; nieco gadatliwy, ale skromny i szczęśliwy człowiek z wielką pasją. Jego działalność miał okazję docenić każdy, kto słyszał efekty pracy, jaką Mario włożył w tuning systemu firmy Gigant Sound. Kto uczestniczył w bełchatowskim seminarium Pol Audio, miał okazję wysłuchać wykładu Maria o zwrotnicach głośnikowych. A jeśli ktoś, będąc na frankfurckich targach Prolight + Sound, posłuchał niepozornego wizualnie systemu K-array w otoczeniu zestawów o większym potencjale, ten także wie, na co stać tego człowieka. To wykształcony i doświadczony badacz z solidnymi akademickimi podstawami o bardzo wrażliwym słuchu i skutecznych metodach pracy. Zajmuje się projektowaniem urządzeń dla wielu uznanych marek, pracując jako niezależny ekspert i projektant. Jakie to marki – tego Mario bezpośrednio nie chciał nam zdradzić, zasłaniając się tajemnicą handlową. Delikatnie wspomnę tylko, że podczas naszej rozmowy korzystaliśmy z gościnności dwóch znanych włoskich firm, gdyż cała rozmowa miała miejsce podczas tegorocznych targów Prolight + Sound. Łukasz Zygarlicki, MiT: Mario, zanim zaczniemy rozmawiać na konkretne tematy, chciałbym, abyś powiedział Czytelnikom, czym się zajmujesz. Mario Di Cola: Obecnie jestem niezależnym konsultantem i zwykle pracuję tak jakby na stanowisku starszego konstruktora. Zaczynałem od elektroniki, uczyłem się elektroniki i akustyki, ale moją pierwszą pasją była muzyka. Zaczynałem się nią zajmować, mając sześć lat, kiedy uczyłem się muzyki, i robiłem to przez kolejne lata. Dopiero mając kilkanaście lat, gdy grałem w założonym z kolegami zespole, zająłem się projektowaniem sprzętu, którego potrzebowaliśmy. Przez wiele lat uczyłem się gry na instrumentach klasycznych, ale mając piętnaście lat oczywiście grałem na basie. Nie mieliśmy pieniędzy, więc trzeba było samemu zrobić sobie nagłośnienie. To były strasznie złe urządzenia, ale dla mnie bardzo dobry początek. To był początek mojej pasji i mojego hobby. Obecnie mogę powiedzieć, że nigdy w swoim życiu nie pracowałem. Ciągle traktuję swoje zajęcia jako hobby, a ludzie mi za to płacą. Za słuchanie muzyki, w największym uproszeniu. To powód, dla którego tak lubię to, co robię – bo opiera się to na słuchaniu muzyki. Mogę to robić, kiedy tylko chcę. A czy oprócz słuchania sam jeszcze grywasz? Nie, skończyłem z graniem po wyjeździe na studia. Przeprowadziłem się z małego miasteczka do Milanu i wtedy zobaczyłem, że tam jest mnóstwo osób, które grają lepiej ode mnie. Ale zdałem sobie też sprawę, że jest niewiele osób, którym zależy na dobrym brzmieniu sprzętu. Poszedłem więc w tym kierunku – tu czułem się pewniej, no i – jak mówiłem – uwielbiam spędzać czas na słuchaniu muzyki. To dla mnie ważniejsze niż jedzenie. Jak zacząłeś robić to, co robisz dzisiaj? Pracowałeś w jakiejś firmie zajmującej się sprzętem? Jeszcze na studiach zacząłem pracę w firmie nagłośnieniowej, gdzie pozwalano mi projektować początkowo mniejsze głośniki czy monitory. Później robiłem coraz większe konstrukcje, poznawałem ludzi z branży, a ci czasem potrzebowali jakiegoś projektu – to działało w ten sposób. A ja uwielbiam pracować nad czymś, co później gra. Nigdy jednak nie chciałem pracować na stałe dla określonej firmy – nie brałem pod uwagę takich ofert pracy. Dlaczego? Odkryłem, że będąc niezależnym, mogę zebrać dużo więcej doświadczenia, powiększać je i to w różnych dziedzinach. Oprócz projektowania nagłośnienia, byłem realizatorem dźwięku i to przez wiele lat, dla wielu włoskich artystów; jeździłem z nimi w trasy – byłem też w Polsce, na festiwalu w Sopocie [Toto Cotugno, Sopot Festival 2000 – dop. ŁZ]. Chciałem popracować z różnymi systemami, być świadomym różnych aspektów pracy – nie tylko samych systemów, ale także ludzi, którzy ich używają, ludzi, którzy za nie płacą. Obecnie doradzam wielu firmom robiących różne rzeczy. Jestem konsultantem w firmie produkującej wzmacniacze, innej opracowującej oprogramowanie, kolejnej zajmującej się systemami pomiarowymi, firmie produkującej głośniki, jak i takiej wytwarzającej same przetworniki. To są także instytucje, jak na przykład ta obsługująca Arena Di Verona, gdzie odbywa się słynny festiwal operowy i gdzie z K-array opracowywałem system nagłośnienia; poza tym bardzo lubię operę. Nie jestem tylko człowiekiem techniki, w jakiejś części jestem też muzykiem. To był wymagający projekt, bo organizator chciał uzyskać naturalny śpiew operowy bez słyszalnego nagłośnienia, aby sprawiał wrażenie, jakby nagłośnienie nie istniało. Przygotowaliśmy więc bardzo zaawansowany system, generujący głównie odbicia, dający wrażenie większej głośności, zrozumiałości, ale nie wnoszący wrażenia większego wzmocnienia. Jak widzisz, klienci bywają bardzo różni. Właśnie to trzyma mnie przy życiu i pozwala budować dalsze oświadczenie, wzmacnia moje zaangażowanie. Dlatego nie traktuję tego jako pracę. Czy kiedy słuchasz jakiegoś systemu, nie masz wrażenia, że sam mógłbyś to zrobić jeszcze lepiej, że mógłbyś coś tam poprawić? Pewnie, że mam często takie wrażenie i to nie tylko kiedy słucham produktów innych firm – mam to samo, kiedy słucham swoich konstrukcji! Zawsze wydaje mi się, że coś jeszcze mogę poprawić. Z tego też powodu nie chcę startować z własną firmą produkcyjną – chcę móc skupić się na muzyce i dźwięku. Inaczej skupiałbym się na sobie, na firmie. Dlatego też założyłem firmę doradczą. Ludzie wiedzą, że z nimi nie konkuruję, że łatwo się ze mną współpracuje. Potrafię współpracować nawet z trzema firmami produkującymi nagłośnienie, ale żadna z nich nie wie, co robię dla innej. Może rozpoznają już gotowy produkt, kiedy wejdzie na rynek, ale nie wcześniej. Zależy mi na strzeżeniu takiej tajemnicy, jestem trochę jak prawnik – prawnik nie mówi innym, co zamierza zrobić dla swojego klienta. Kiedy robisz coś, co lubisz, to czyni twoje życie przyjemniejszym. Ja nigdy nie czekam na weekend i chcę, żeby tak zostało. Pieniądze też nie specjalnie mnie nie interesują, nie dbam o to. Może właśnie powinieneś? Może tak powinno robić się biznes? Pewnie, że tak. Przecież nikt mi nie zabrania zarabiania pieniędzy. Mam współpracowników, muszę ich opłacić itd. Ale ciągle nie myślę o nich zbyt dużo. Kiedy pojawia się nowy klient, zajmuję się produktem i to mnie pochłania, zostawiam tę stronę biznesową. Zawsze i tak kończę z myślą: „mogłem to zrobić lepiej”. Kiedy ludzie pytają mnie, jaki system lubię najbardziej, to odpowiadam, że nie wiem. Nie lubię żadnego z nich, nawet tych moich – dlatego ciągle mam nad czym pracować. Jak wygląda taka współpraca z firmą? Dostarczasz gotowe rozwiązania? Tak, projektuję urządzenia w całości, nieważne jakiego rodzaju jest to urządzenie. Wiele firm z tego korzysta, ale nie zaznaczają później, że to urządzenia zaprojektowane poza firmą. Tutaj [dla przypomnienia: rozmowa ma miejsce na targach Prolight + Sound – dop. ŁZ] też mamy wiele produktów zaprojektowanych przeze mnie. Czyli Twoja domena to nie tylko doradztwo i strojenie, ale także projektowanie całościowych rozwiązań? Wręcz przeciwnie. To właśnie projektowanie urządzeń jest moim głównym zajęciem. Ale bardzo mało osób o tym wie, bo większość takich umów jest objęta tajemnicą. Ludzie kojarzą mnie ze strojeniem systemów, bo tego nie ukrywam, to widać, nie mam z tym problemu, kiedy ktoś mnie zaprasza. Ale to tylko niewielka część mojej działalności, większość to jednak projektowanie. Większość z rzeczy, którymi się zajmuje, jest poufna. Jak wybierasz firmy, dla których pracujesz? Do tej pory nie zdarzyło się, żebym sam szukał pracy. Z wyjątkiem pierwszej firmy w Milanie, gdzie zacząłem pracować jeszcze na studiach. Zwykle ktoś komuś mnie poleca i tak to działa. Zapewne pojawiają się też inne firmy podobnego rodzaju oferujące Ci współpracę. Jak wybierasz spośród nich swoich klientów? To proste. Kiedyś jedna firma, dla której akurat pracowałem, zaproponowała mi podpisanie umowy na wyłączność. Dobrze płacili, wszystko było w porządku. Mogłem współpracować z innymi producentami, ale nie z firmami tego samego rodzaju, produkującymi podobne rzeczy. I poczułem się w pewnym momencie zbyt ograniczony, chciałem dzielić się też innymi pomysłami z innymi. Postanowiłem więc nie odnawiać takiej umowy i od wtedy już każdą rozmowę zaczynałem od warunku braku wyłączności. Jeśli firma się na to zgadzała, robiliśmy interes, jeśli nie – było to jedynie przyjemne spotkanie na kawie. Nawet za duże pieniądze nie byłbym czymś takim zainteresowany. Miałem przeczucie, że bycie niezależnym jest dobrą sprawą i kiedy mogłem sobie już pozwolić na bezwarunkową niezależność, przekonałem się, że to naprawdę jest dla mnie dobre. Nie chcę więc robić kroku wstecz. Kiedy podejmujesz w życiu ważną decyzję, opierając się jedynie na korzyściach finansowych, to z czasem zaczniesz mieć problem z zarabianiem dalej tych pieniędzy. Jeśli nie kochasz tego, co robisz, to trudno także jest zrobić z tego dobry interes. Jesteś coraz bardziej zmęczony i zestresowany. Mario przyjął model pracy niezależnego konsultanta, zakładając własną firmę, którą określa mianem laboratorium. Jest otwarty na propozycje firm, które specyfikują zgrubnie urządzenie, którego finalnego projektu oczekują od Maria. Firma nie ponosi początkowo ani kosztów, ani większej odpowiedzialności za takie zamówienie. Kiedy projekt jest gotowy, prezentowany jest im produkt wykonany zgodnie ze specyfikacją. Taki pokaz objęty jest klauzulą poufności, tak aby po wyjściu z laboratorium nie mogli sami odtworzyć w swojej firmie tego, co obejrzeli. Jeśli dochodzi do współpracy, dopiero na tym etapie rozpoczynają się negocjacje – także finansowe. Jeśli produkt nie znajdzie aprobaty producenta, Mario traktuje takie doświadczenie jako lekcję, czego rynek od niego oczekuje i co w swoich projektach powinien zmienić czy po prostu brać pod uwagę. Każdy kontakt z producentem jest więc ostatecznie doświadczeniem pozytywnym. Nieco inaczej jest w przypadku współpracy z firmami realizującymi usługi. Jako że Maria poznałem właśnie jako (kilkudniowego) konsultanta u Jerzego Taborowskiego w jego firmie Gigant Sound, tej kwestii dotyczyło moje kolejne pytanie. Oprócz pracy dla producentów współpracujesz też z firmami nagłośnieniowymi. Mam wielu takich klientów. W przypadku Jurka [Jerzego Taborowskiego – dop. ŁZ] poznaliśmy się dzięki Powersoftowi, który zatrudnił mnie do wdrożenia presetów do konkretnego systemu. Powersoft zaproponował mi to zadanie, bo wiedzieli tam, że mam bezpośrednie doświadczenie z zarządzaniem pewnymi systemami swoich klientów. Wiedziałem, o co chodzi. To wyszło mi na dobre, bo Jurek to miły facet, z którym przyjemnie spędza się czas na rozmowach dotyczących nie tylko zagadnień akustycznych. To uśmiechnięty człowiek pamiętający także stare, dobre czasy. Tego rodzaju współpraca trafia mi się dość często. Współpracuję na przykład też z dużą firmą argentyńską – mają tam dużego VerTeca, przygotowałem dla nich presety, a także zaprojektowałem subwoofery. W 2002 roku nastąpiło tam załamanie rynku – firmy nie miały w zasadzie pieniędzy, aby cokolwiek kupić. Pomogłem im więc zaprojektować prosty system specjalnie dla nich. Ktoś może powiedzieć, że może i mam wiedzę, ale nie jestem mądry. W sensie, że powinienem bardziej skupić się na kwestiach biznesowych i robieniu pieniędzy. To brzmi trochę tak, jakby każdy mógł poprosić Cię o pomoc, a Ty – nie dość, że nie odmówisz, to jeszcze na tym nie zarobisz. To nie jest tak, że każdy może się odezwać: „Mario, wpadnij do mnie w niedzielę, to popracujemy nad moim projektem”. Dla mnie każdy projekt to biznes. Zatrudniam ludzi, którzy pracują u mnie nad projektami – to musi się jakoś bilansować. Jestem otwarty na różne propozycje, nie tylko największych producentów. Jeśli mogę z satysfakcją dla kogoś popracować, chętnie to zrobię. Nie lubię martwić się o wypłacalność moich klientów, więc staram się pracować dla tych, o których wiem, że kwestie finansowe nie stanowią dla nich problemu. Mario, wiem też, że duże firmy, które opracowują własne firmowe rozwiązania, delikatnie mówiąc, nie są zachwycone Twoją pracą, kiedy uzyskujesz świetne brzmienie ich systemów na sprzęcie, którego dana firma oficjalnie nie wspiera. To trochę absurdalna sytuacja, bo pracując dla firm usługowych, nie wiadomo, czy pracujesz na korzyść, czy niekorzyść producentów, nad których sprzętem pracujesz. To pierwsze odczucie i oczywiście może być słuszne. Ludzie w strukturach takich firm często określają mnie np. „pain in the ass” – jak to mówią w Stanach. Wierzę jednak, że co mądrzejsi z nich rozumieją, że jeśli system zabrzmi dobrze, ludzie nie zapamiętają Maria, tylko na przykład JBL-a. A to dla nich bardzo dobre. Oto przykład: mój klient w Argentynie nie był zadowolony ze sprzętu, jaki miał, zaproponowałem im pracę z presetami i to zadziałało. Ostatecznie więc używają tego systemu, nie sprzedali go. Nie powiem, co chcieli w zamian kupić, ale chcieli nabyć inny system. Nie dbam o to, czy firma coś kupi, czy sprzeda, ale ostatecznie na mojej ingerencji firma zyskała. Moje motto brzmi: po prostu staraj się robić rzeczy lepszymi i ludzie będą z tego zadowoleni. Tu muszę przyznać, że praca z JBL-em wynika z mojego przywiązania do tej marki. Bardzo lubię te systemy. Od bardzo dawna pracuję, korzystając z komponentów JBL-a, moje pierwsze konstrukcje z nich korzystały. Kocham tę markę, lubię troszczyć się o jej brzmienie. Dla mnie to też powód do dumy. Słyszałem, że ktoś tam był z tego powodu lekko wkurzony. Dla mnie to niezrozumiałe. Wierzyłem, że robię to na ich korzyść. Kiedy dowiedziałem się, że moja działalność powoduje mieszane uczucia, stwierdziłem, że Ci ludzie nie rozumieją mojej pracy. Robię to, bo ich kocham, a oni tego nie rozumieją. Czy masz jakieś swoje ulubione systemy? Wspomniałeś, że lubisz markę JBL, rozmawialiśmy też o tym już wcześniej. Posłużę się analogią samochodową: istnieją takie legendarne modele, które szczególnie chętnie poddaje się tuningowi – czy masz tak samo ze sprzętem nagłośnieniowym? Nie można powiedzieć, że mam ulubione systemy. O cokolwiek klient poprosi – jeśli można tam coś zrobić – dla mnie jest to w porządku i do zrobienia. Jeśli firma kupuje jakiś sprzęt, to zapewne dobrze przemyślała taką decyzję. Dla mnie istotnym jest, aby skoncentrować się na odpowiednim produkcie, nie na odpowiedniej firmie. Pracując jako realizator, wiele się nauczyłem. Przed koncertem na przygotowanie systemu masz godzinę, później muzycy są już znudzeni, muszą pójść na obiad itd. Wtedy nie jest istotne, jaka marka nagłośnienia akurat wisi, jeśli nagłośnienie jest właściwe, jest dobrze. Czasem gorzej brzmiące systemy są większym wyzwaniem, są ciekawsze. Z drugiej strony nie ma sensu walczyć na siłę, jeśli nie ma takiej potrzeby. Miałem taką sytuację, kiedy nie mogłem zbyt wiele zrobić. Istnieją systemy bardziej i mniej podatne na modyfikacje, niektóre są kompletnie zamknięte i niewiele można tam zdziałać. Chciałem tu wspomnieć o systemie niespecjalnie znanej marki, której tu nie wymienię, gdzie próbowałem poprawić brzmienie za pomocą DSP. Po całej nocy spędzonej na pracy, o siódmej rano poddałem się. Tego systemu po prostu nie da się poprawić. Nie chcę za to pieniędzy, tego nie da się zrobić – takie sytuacje też się zdarzają. Cokolwiek robiłem, nie brzmiało to lepiej. Jak głęboko sięgają Twoje modyfikacje? Co konkretnie robisz z przygotowywanymi przez siebie systemami? To zależy, jak głęboko mogę w taki system ingerować. Często będzie to kwestia wytłumienia obudów, małe różnice w zwrotnicy, jeśli jest pasywna, czy inna cewka w subwooferze. Kiedy nie mogę ingerować w konstrukcję, muszę oczywiście pracować tylko z przetwarzaniem sygnału. A to zupełnie i całkowicie polega już na słuchaniu – czyli jest tym, co lubię robić najbardziej. To nie jest rzecz bezwzględna, bo oczywiście moje strojenie dopasowane jest do moich preferencji – komuś może podobać się co innego. Kiedy robię coś, co mi się podoba, często podoba się to też wielu innym osobom, ale to nie musi być wcale ogólna zależność. Co z obiektywnymi metodami pomiaru? Istnieją, ale dla mnie na przykład systemy pomiarowe nie są wyznacznikiem. Oczywiście używam także takich systemów, ale to tylko narzędzie, nie dążę do tego, żeby się zgadzało na przyrządzie – ostatecznie decyduje słuch. Używam też oprogramowania symulacyjnego, ale większość rzeczy robiona jest na słuch. Moje laboratorium przystosowane jest głównie do słuchania. Z drugiej strony systemu liniowego tam przecież nie powiesisz… Dwa, trzy moduły – bez problemu. Mam do tego przygotowany wyciąg, to da się zrobić. A to już dobry punkt wyjścia. Resztę odsłuchów wykonujemy na zewnątrz, bo tam też mamy na to miejsce. Nie mogę przesadzać z głośnością, bo mamy sąsiadów, ale zasadniczo to nie jest problem. Wróćmy do kwestii strojenia systemów: każdy ma dostęp do ustawień punktów podziału, kombinowania z equalizacją – co więc robią źle? Użyłeś właściwych słów – wielu ludzi nie wie, co tak naprawdę robią, więc kombinują filtrami, z podziałami. To są rzeczy szeroko dostępne, ruszasz potencjometrem i coś się zmienia – to daje Ci poczucie, że nie musisz wiedzieć nic o tym, co naprawdę robisz. Nie stoi za tym żadna wiedza. Sam na początku tak robiłem – kręciłem, aż wydawało mi się, że jest dobrze. W końcu doszedłem do wniosku, że to nie jest właściwa droga, jeśli naprawdę chcę poprawić brzmienie systemu. Bo poprawić oznacza uzyskać efekt lepszy niż ludzie, którzy ten system zaprojektowali. A ci z kolei prawdopodobnie zrobili coś więcej przy projektowaniu systemu niż tylko kolejne próby, stała za tym konkretna wiedza. Klienci obecnie wierzą, że są w stanie poprawić brzmienie tylko za pomocą dołączonego oprogramowania. Ludzie wiedzą, jak załączyć filtr 24 dB na oktawę czy 18 dB na oktawę, ale niewielu z nich wie, czemu należy wybrać właśnie taki filtr. A właśnie na tym polega różnica. Możesz powiedzieć coś więcej o tej różnicy? Pewnie. Przez wiele lat studiowałem książki, opracowania i publikacje AES-owe z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych o technikach podziału pasma i różnych sposobach robienia tego. Istnieje nieskończenie wiele możliwości podziału pasma, można to robić na różne sposoby. Przygotowałem dwa opracowania AES-owe na temat filtrów zwrotnic o liniowej fazie. Weźmy prosty przykład – układ dwudrożny: driver i woofer, dodajesz opóźnienie na woofer, wstawiasz zwrotnicę 24 dB na oktawę i jako efekt dostajesz sumowanie sygnałów. Taką prostą rzecz jest w stanie wykonać każdy, ale istnieją jeszcze inne techniki, w których można to zrobić – bardziej skomplikowane, z wyrównaniem fazowym, z prawdziwym wyrównaniem czasowym. Mało osób wie, że kiedy wstawią zwrotnicę, część sygnału będzie opóźniona; nie dlatego, że wstawili linię opóźniającą, ale przez sam filtr. Opóźnienie dla filtru górnoprzepustowego dodaje się poza pasmem użytecznym, więc otrzymamy opóźnienie jedynie dla woofera i będzie on już przesunięty w czasie. W sumie to się doda, ale nie będzie już spójne w czasie. Jeśli ma zachować spójność, trzeba wziąć pod uwagę wiele innych czynników. Trzeba dobrze znać pojęcie fazy, wiedzieć, co się naprawdę dzieje. Możliwości jest tak wiele, że jeśli nie wiesz, w którą stronę zmierzasz, w zasadzie nie powinieneś tego robić zawodowo. Nie można przecież spędzić nieskończonej ilości czasu nad jednym systemem – nikt za to nie zapłaci. Nie sądzisz, że obecnie ludzie są często zbici z tropu ogromnymi możliwościami, jakie daje im sprzęt? Tak, niestety, ma to miejsce. Często obserwuję realizatorów pracujących na stołach cyfrowych używających wszystkiego, co mają pod ręką, kompresorów w każdym kanale – głównie dlatego, że one tam są. A przecież często, jeśli muzycy są dobrzy, w zasadzie wystarczy tylko podnieść suwak, nawet korekcji nie trzeba używać. Czasem wydaje mi się więc, że to firmy produkujące coraz bardziej skomplikowany sprzęt przekonują nas, że tego właśnie potrzebujemy. Czasem też miałem pokusę użycia zbyt wielu rzeczy, obecnie jest to szczególnie łatwe w przypadku pracy za stołami cyfrowymi, ale w ten sposób łatwo stracić kontrolę nad tym, co się robi. Ważne, aby konsoleta miała potencjał, a przy tym odpowiedni interfejs, który da Ci poczucie pewności, że masz sytuację pod kontrolą. Mam takie pytanie. Wiemy obecnie, jak buduje się systemy, co znajduje się w środku, jak potrafią one zagrać. Czy nie sądzisz, że więcej niż połowa ceny, którą potem płacimy za te rzeczy, to płacenie za markę? Że płacisz za ich wysiłki skierowane ku temu, żebyś ten produkt kupił? I czy to jest wobec nas, klientów, w porządku? Trzeba pamiętać przy tym, że za ceną stoi mnóstwo różnych rzeczy. Warto zapłacić za system, mający swoją reputację, który ostatecznie pozwoli Ci też lepiej zarobić. Ta dobra opinia nie powstaje znikąd, często jest budowana przez ludzi, którzy na tym sprzęcie pracują. Do tego dochodzą koszty wsparcia technicznego i inne. Nie zawsze lepiej brzmiący system będzie droższy, ale ważna jest firma, która taki system wypuszcza. Czy nie jest tak, że wszystkie firmy obecnie wkładają do swoich systemów te same głośniki, więc de facto nie ma między nimi wielkich różnic? To nie całkiem jest tak. Przypuśćmy, że robimy pizzę – ty robisz swoją i ja robię swoją, ale robimy je z tej samej mąki. Kto powiedział, że otrzymamy taki sam efekt? Mąka jest ta sama, ale inaczej robimy całą resztę. Finalnie produkty różnią się też ceną. Firma musi być w stanie przekonać klienta, że jej produkty są warte określonej ceny, ale to nie jest złe zjawisko. Na cenę składa się wiele czynników, a dobry sprzęt porządnej firmy wart jest wysokiej ceny. Na koniec zostawiłem pytanie o Twoją anonimowość. Nie chciałbyś w pewnym momencie wyjść z cienia? Nie myślałeś na przykład o tym, żeby produkty przez Ciebie projektowane były sygnowane Twoim nazwiskiem i aby w ten sposób trochę ich sławy spłynęło na Ciebie? Jak słynni projektanci samochodów? Może w przyszłości, jeśli jakaś firma zechce to zrobić. Nie jestem aż tak popularny, tak sławny, żeby ktoś mógł się poczuć dumny z powodu umieszczenia mojego nazwiska na swoim sprzęcie. To raczej się szybko nie zdarzy. Życzę Ci więc, żeby ludzie jak najbardziej doceniali Twoją pracę. I dziękuję za rozmowę. Dziękuję bardzo. Pozdrowienia dla czytelników!