Znana w kręgach muzyki poważnej i klasycznej
Bardzo prężnie rozwijającym się w zasadzie we wszystkich branżach biznesu trendem jest ukierunkowywanie się na daną gałąź rynku i budowanie zaplecza technicznego i osobowego odpowiadającemu sektorowi, w który celuje dana firma. Czy przekłada się to na naszą branżę? Zdecydowanie tak! O ile w przypadku firm oświetleniowych czy wynajmujących multimedia taka specjalizacja nie jest aż tak bardzo widoczna, a możliwości realizacyjne są uzależnione tak naprawdę w głównej mierze od liczby sprzętu, to w przypadku nagłośnienia nie tylko liczba, ale także jakość i rodzaj systemów, mikrofonów czy konsolet na których pracuje firma, a także sprawność kadry wyszkolonej i wyspecjalizowanej w kierunku pracy z muzyką poważną i klasyczną może predestynować firmę do miana przedsiębiorstwa spełniającego wymagania czy to orkiestr, chórów, filharmonii i oper, czy to zespołów rockowych, popowych lub produkcji telewizyjnych. Zapraszamy Państwa do poznania bliżej krakowskiej firmy FS Audio, najbardziej znanej właśnie w kręgach muzyki poważnej i klasycznej. Wystarczy tylko spojrzeć na listę imprez obsługiwanych w przeciągu prawie trzydziestoletniej historii firmy FS Audio, aby zauważyć, że zdecydowana część z nich była realizacjami obracającymi się w kręgu kultury wysokiej. Warto tu wspomnieć o udziale, często w ramach kilku lub kilkunastu kolejnych edycji, w takich przedsięwzięciach jak: Europejski Festiwal im. Jana Kiepury, Festiwal Kultury Żydowskiej, Międzynarodowy Festiwal Folkloru Ziem Górskich, Festiwal Teatrów Ulicznych, Krakowskie Zaduszki Jazzowe, Międzynarodowy Konkurs „Jazz Juniors”, Festiwal Muzyki Tradycyjnej „Rozstaje”, Festiwal Sacrum Profanum czy koncertach: Nieszpory Ludźmierskie, Życie, kolejnych edycji, w takich przedsięwzięciach jak: miłość, śmierć, Ogrody Jozafata, Harfy Papuszy napisanych przez Jana Kantego Pawluśkiewicza, oratoriach Piotra Rubika i Bartka Gliniaka, przedstawieniach teatralnych i operowych. Krakowska ekipa miała okazję współpracować także z Berlińczykami, Sinfonią Varsovią, Sinfoniettą Cracovia, Capellą Cracoviensis czy słynną Orkiestrą Glena Millera, a także z filharmoniami: Narodową, Krakowską, Świętokrzyską, Dolnośląską, Zabrzańską i innymi. Oprócz tego, w archiwach firmy FS Audio znaleźć można także takie realizacje jak: Inwazja Mocy RMF FM, koncerty sylwestrowe na krakowskim rynku, koncerty finałowe WOŚP czy realizacje koncertów plejady polskich i zagranicznych artystów reprezentujących muzykę rozrywkową. Dzisiaj FS Audio to świetnie uzbrojona firma, sztab pracujących na stałe profesjonalistów i dwa nazwiska stojące za jej sukcesami: Suberlak i Fryc. Marek Suberlak zajmuje się na co dzień realizacją obsługiwanych przez firmę koncertów, strojeniem systemów, doborem sprzętu i jego konfiguracją, zaś Maciej Fryc, syn założyciela i wieloletniego współwłaściciela Janusza Fryca – pozyskiwaniem klientów, kierowaniem pracami ekip oraz pracą w trakcie samych koncertów.Niedawno udało mi się z panami spotkać i porozmawiać o tym, jak wyglądał rozwój firmy od początku jej istnienia i jaki wpływ na ewolucję sprzętową, technologiczną i osobową miały realizowane na przestrzeni lat projekty. Łukasz Kornafel, MiT: Jak doszło do tego, że ponad dwadzieścia pięć lat temu marek Suberlak i Janusz Fryc stworzyli markę funkcjonującą do dzisiaj pod nazwą FS audio?Marek Suberlak, FS Audio: Tak naprawdę było nas trzech i wszystko zaczęło się jeszcze wcześniej. Był to rok 1981 albo 1982. Znalazłem się w miejscu, które nazywało się „Klub pod Przewiązką”. Byłem tam w zastępstwie kolegi, który akurat musiał gdzieś wyjechać. Był on realizatorem dźwięku w zespole Laboratorium. Ja, zupełnie nie wiedząc, co mnie czeka, stawiłem się na określoną godzinę. Znany powszechnie w branży Jurek Oliwa pokazał mi: „Tu jest góra, tu jest dół, to ja już lecę. Pa!” i wyszedł. A było to już po jakiejś próbie?Marek Suberlak: To w zasadzie było w trakcie. Pokazał mi, co i jak, trwało to może piętnaście minut, wyszedł na papierosa i przepadł. A tu zespół Laboratorium, wtedy bardzo na topie. Byłem zmiażdżony. W tamtym czasie „Przewiązka” była jednym z czołowych klubów w Krakowie, na poziomie chociażby „Klubu pod Jaszczurami”. Nie wiem jak, ale udało mi się jakoś zrobić tę sztukę. Starałem się niczego nie dotykać, żeby nic nie zepsuć. Artyści jednak byli bardzo zadowoleni z efektu i gratulowali mi tego, co zrobiłem. I tak zaczęła się moja przygoda. Nie miałeś wcześniej żadnego kontaktu ani z realizacją, ani ze sprzętem…?Marek Suberlak: Tak. Po tym wydarzeniu, kilka dni później, zadzwonił jeden z kolegów z Laboratorium, abym pojechał z zespołem w trasę, ponieważ kolega Jurek z jakiś względów nie mógł z nimi jechać. Mnie się podobało – proszę bardzo, pojechałem z nimi, przypadliśmy sobie do gustu. W toku przekształcania się sympatycznej współpracy w firmę pojawił się jeszcze jeden kolega…Marek Suberlak: Tak. W pewnym momencie pojawił się Wojtek Krawczyk, który pracuje z Anną Treter do dziś. I to z nim właśnie ja i Janusz Fryc zaczęliśmy współpracę. Już po kilku tygodniach otrzymaliśmy propozycję od Janusza Grzywacza, abyśmy kupili od niego jego wymarzony, najlepszy zestaw, który w tamtym czasie miał. Jedna i druga rodzina zajrzała więc do skarpet, banków i tak dalej i kupiliśmy dwa głośniki, konsoletę Peavey MK2 i dwa mikrofony, w tym jeden polski! Głośniki marki…Marek Suberlak: JBL! Oczywiście w paczce, drewnianej, customowej… Później kupiliśmy do tego tzw. hihracze, supergórki, tonsilowskie głośniki GDWT itd. Wtedy to był standard, tzn. taki sprzęt to mieli najwięksi goście! Dzidek Polkowski, który miał wtedy największą firmę nagłośnieniową albo jedną z największych, miał i dwanaście takich głośników, był gigantem! Myśmy mieli trzy na stronę… W tamtym czasie zarówno pan, jak i Janusz Fryc realizowaliście czynnie koncerty?Marek Suberlak: Nie. Janusz zajmował się raczej pozyskiwaniem klientów, koordynacją całości, przygotowywaniem ofert – generalnie bardziej managementem niż stroną techniczną. Przyszedł do nas kilka lat później. W 1989 roku odszedł od nas Wojtek i od tamtego czasu ciągnęliśmy z Januszem firmę we dwójkę. Wciąż były to czasy rozwoju firmy… marek Suberlak: Tak, licznych inwestycji. Najpierw robiliśmy różnorakie obudowy, wklejane głośniki, robione, rzeźbione, sprowadzaliśmy głośniki. Jechałem na dwa miesiące do Niemiec, przywoziłem jeden głośnik i jeden mikrofon. Po czym przyjeżdżał „szalony” realizator jakiegoś zespołu i wywalał nam te wszystkie głośniki na jednym posiedzeniu… Tego wszystkiego było mało, było przeciążone, przeładowane i takie były efekty. Wraz z ewoluującym sprzętem zmianom podlegały także umiejętności samej realizacji.Marek Suberlak: Tak. To była cały czas jazda na całego. Gdy do firmy przyszedł Janusz Fryc, odbudował mocno firmę zarówno finansowo, jak i organizacyjnie. Wprowadził nowe, świeże rzeczy. Wykonaliśmy wówczas taki skok, który pozwolił nam dociągnąć poziomu do firm, które w tym czasie już funkcjonowały i dawały sobie radę na rynku. Twój ojciec był już osobą z branży, gdy wchodził w szeregi firmy FS Audio?Maciek Fryc, FS Audio: Wcześniej pracował w Polskim Stowarzyszeniu Jazzowym, a jeszcze wcześniej w Rotundzie, był związany z branżą rozrywkową jako taką, mniej z branżą nagłośnieniową, ale miał coś, co teraz nazywa się bazą kontaktów czy też bazą klientów. Ojciec realizował jako producent festiwale piosenki studenckiej, festiwale jazzowe i po pewnym czasie stwierdził: po co pożyczać sprzęt na potrzeby przygotowywanych przez siebie imprez, po co komuś płacić, skoro można stanąć na drugiej nodze i robić swoje – robiąc produkcję, wynajmować również nagłośnienie. Czy te znajomości, które wniósł do firmy Janusz Fryc, przełożyły się na rodzaj muzyki, którą realizowaliście?Marek Suberlak: Tak. Na początku był to tylko i wyłącznie jazz. Robiliśmy wszystkie wydarzenia jazzowe mające miejsce w Krakowie, w Rotundzie, w „Jaszczurach” itd. To było to środowisko. Ponieważ firm w Polsce nie było wiele, wybór był prosty. Jeszcze wtedy można było porozumieć się między firmami i dogadać się, kto co robi. Teraz, niestety, rynkowe prawa są bezlitosne i porozumienie się czy współpraca nie są możliwe… Wtedy wszystko zaczynało żyć – dalej wiele lat ciężkiej pracy, aby dokupić kolejny głośnik, statyw mikrofon… Rozumiem, że było tak do pewnego momentu, a później wymieniliście nagromadzony sprzęt na inny, nowszy?Marek Suberlak: Nie, nigdy tak się nie dzieje. Niestety, jesteśmy zbyt biednym społeczeństwem. Nowe systemy zawsze pojawiały się wymiennie, na styku. Kiedy stary system wciąż jeszcze grał tzw. sztuki klasy B, to w odpowiedzi na zapotrzebowanie rynku i na skutek wielu karkołomnych kroków, wyrzeczeń i różnych szalonych posunięć, których nikt by się dzisiaj nie podjął, braliśmy nowy system, nową konsoletę czy inny nowy element. To wszystko to były tak naprawdę kroki pasjonatów dźwięku i sprzętu a nie managerów – zdrowo myślących i chłodno kalkulujących. Tak naprawdę po trzydziestu latach w branży mogę śmiało powiedzieć, że ze zdrowym rozsądkiem to to nie miało nic wspólnego. Jaki był zatem pierwszy system już nie robiony i składany, ale firmowy?Marek Suberlak: To było Apogee. Kupiliśmy duży i mały Apogee. Jak zapadła decyzja, aby kupić sprzęt marki niekojarzącej się raczej z systemami PA, ale bardziej ze sprzętem studyjnym i nagraniowym?Marek Suberlak: Apogee było systemem klasyfikującym się zdecydowanie do miana Spizenklasse. Polska, jako rynek raczej biedny, nie miała lokalnego dystrybutora, a wypożyczalnie nie miały środków, aby kupić tak drogi system. My, korzystając z rozległych znajomości, kupiliśmy używany system w Niemczech. Oczywiście był już dosyć mocno eksploatowany. Gdy do nas przyjechał, musieliśmy troszkę popracować nad tym, aby doprowadzić go do dobrego stanu. Z tego, co wiem jednak, te system do tej pory działa, niektóre jego elementy wciąż pracują zagranicą, a ekipy posługujące się nim chwalą go sobie. Może prócz faktu, że jest wielkości dużego TIR-a… Czy posiadany przez was system Apogee był zestawem wystarczającym podczas najbardziej rozbudowanego koncertu na stadionie?Marek Suberlak: Tak, to był największy system. Mieliśmy po dwanaście sztuk na stronę, ale każdy tych elementów był ogromny, każdy ważył 120 kg i odznaczał się dużą mocą. Tak się zresztą dawniej budowało głośniki. Biorąc pod uwagę, że najczęściej takie przetworniki były mało sprawne, pakowało się po prostu ogromne membrany. Na przykład w takich kolumnach 3X3 systemu Apogee były dwa głośniki piętnastocalowe, jeden dwucalowy i jeden jednocalowy – supergórka. Fakt, te paczki grały pięknie, tyle że do 40 m, do stacka… Dalej trzeba było dostawiać delay. W cywilizowanych krajach dostawiało się linię, aby sięgnąć kolejnych 40 m, u nas jednak oczywiście nie było na to środków. Stąd powstał pomysł dokupienia mniejszego systemu Apogee, aby przeciągnąć w tej samej jakości dźwięk o kolejny obszar. Trzeba przyznać, że jakość dźwięku była naprawdę wysoka. I chwilę później pojawiła się liniówka…Marek Suberlak: Pamiętam na jedną z imprez na krakowskich Błoniach. Przywieziono pierwszy system liniowy JBL-a. Wszyscy przychodzili oglądać ten sprzęt i słuchać, jak to gra i jak to jest możliwe, że niewielki głośnik sięga tak daleko, że może zagrać na 100 m. Był to pierwszy handlowy system amerykańskiego producenta. Oczywiście pierwsze liniowe systemy JBL-a były już wcześniej, ale był to pierwszy Ver-Tec przekazany do sprzedaży, którego elementy pracują zresztą do dzisiaj w wielu firmach w Polsce. Trzeba przyznać, że to był przełom. Na takim systemie grał wtedy Eric Clapton i wielu innych światowych artystów. Wtedy też nie było zresztą niczego innego. Wszystkie systemy, takie jak np. V-DOSC, mimo że konstrukcyjnie starsze od VerTeca, to jednak na rynku pojawiły się później. Wystarczyło wszystko szybko przekalkulować. Po co stawiać jedną wieżę, drugą wieżę, trzecią wieżę – to przecież kupa pieniędzy – wystarczy po prostu kupić paczki, które grają właśnie przynajmniej na 100 m. Zatem ledwie skończyliśmy płacić za jeden wydatek (a może nawet nie skończyliśmy), już mieliśmy nowe piękne granie. Kupiliśmy KF730. To było oczywiste, że kupicie EAW?Marek Suberlak: Kierowaliśmy się dosyć przyziemnymi przyczynami. EAW w końcu lat dziewięćdziesiątych był najbardziej profesjonalną i najmocniej rozwiniętą firmą. A czemu nie Vertec?Marek Suberlak: Kolejność była taka, że najpierw ukazał się największy VerTec 4889. Jeden taki element kosztował mniej więcej tyle co dwie i pół paczki KF730. Poza tym, ze względów lokalnych i bliskości dystrybutora EAW, który jest w Krakowie, było nam łatwiej kupić system właśnie tej marki. Zakup okazał się bardzo dobrym posunięciem. Zagraliśmy na tym systemie niezliczoną ilość sztuk. Awaryjność tej konstrukcji jest bardzo niska. Jeżeli coś się działo, to na nasze własne życzenie. Zakup EAW wymusił również wymianę osprzętu.Marek Suberlak: Tak, razem z systemem kupiliśmy również zestaw końcówek mocy marki Lab. gruppen. Były to najlepsze końcówki w tamtym okresie. Wcześniej kupowaliśmy jeszcze wzmacniacze marki Crest. Później jednak, z nowym systemem (ponieważ to był jeden leasing), powiedzieliśmy: do takich paczek muszą być nowe końcówki. I te końcówki działają bezawaryjnie do dzisiaj. Nigdy nic się w nich nie zepsuło, po latach widać, że to były dobre inwestycje. Czy był to czas, Maćku, kiedy ty stawiałeś w firmie pierwsze kroki?Maciek Fryc, FS Audio: Ja w firmie pojawiłem się bardzo wcześnie. Na początku jeździłem i przyglądałem się, co się dzieje. Czynnie natomiast gdzieś w okresie studiów. Kiedy miałem wolne i chciałem dorobić, to pracowałem od czasu do czasu. To był czas mniej więcej czas pracy z systemem Apogee. Czy pomimo tego, że rozpoczynałeś pracę w firmie ojca, przeszedłeś przez ścieżkę kariery?Maciek Fryc: Tak, kariery od zera do bohatera. [śmiech] W Polsce nie ma, niestety, innej możliwości nauczenia się sprzętu i technik, jak właśnie pójście do firmy, oglądanie i czynnie uczestniczenie w realizacjach. A swoją pasję poparłeś studiami związanymi z realizacją dźwięku?Maciek Fryc: Studiowałem ekonomię… marek Suberlak: Czyli bardzo związane z realizacją dźwięku i z branżą! Zdarzało ci się w przeszłości lub może teraz tak bywa, że realizujesz koncerty?Maciek Fryc: Chciałbym skupić się raczej na pozyskiwaniu kontaktów, dodatkowo nad kierowaniem ekipą. Jeżeli chodzi o samą stronę techniczną, bardziej interesuje mnie strojenie systemów niż sama realizacja. I zdarza ci się przygotowywać, stroić systemy?Maciek Fryc: W przypadku małych zdarzeń bywa. W mniejszych konfiguracjach. Jeżeli chodzi o duże przedsięwzięcia, to Marek jest najbardziej godną osobą do tych prac. W toku ciągłych zmian wspomniany wcześniej Peavey zapewne także przestał być konsoletą odpowiadającą wymaganiom rynku i artystów?Marek Suberlak: O tak! Wspomniana konsoleta miała szesnaście wlotów i dwa tory aux! Pamiętam, jak w tych czasach jeden tutaj z krakowskich kolegów przywiózł konsoletę na czterech auxach – wszyscy oglądali i to była ogólna sensacja! Po długiej historii z konsoletą Peavey przeszliśmy przez etap stołów Soundcraft Spirit, które były później w każdym domu kultury, musieliśmy więc uciekać i przesiąść się piętro wyżej. Zdecydowaliśmy się przejść na prawdziwe Soundcrafty, czyli nie „by Soundcraft”, ale Soundcraft. Jakoś trzymaliśmy się tej marki. Dużą rolę, jak sądzę, w rozwoju firmy FS Audio odegrały projekty Piotra Rubika i Zbyszka Książka, z którym byliście przez długi czas związani.Marek Suberlak: Tak. Koncerty Piotra Rubika robiliśmy od samego początku, od pierwszego koncertu, który odbył się w Kielcach w Kadzielni, aż do 2007 roku. Koncerty te na początku graliśmy na Apogee, dopiero później pojawiło się kompaktowanie sprzętu i zachwyt nową technologią. Oprócz zabiegów czysto biznesowych, przemawiał przez nas wciąż jednak fanatyzm, także w kwestii rozwoju sprzętu… Bardzo ważnym elementem tych produkcji było omikrofonowanie. Postawiliśmy pójść w tym kierunku. Rozbudowaliśmy posiadane przez nas konstrukcje, działając jednak właśnie w kierunku pracy bardziej ze składami symfonicznymi niż rozrywkowymi. W pewnym sensie wpłynęło to na nasze dalsze losy. Praca z projektami Rubika wpłynęła więc najmocniej chyba właśnie na zestaw mikrofonów pracujących w firmie. Przed tymi realizacjami zdarzało się wam robić tak duże składy?Marek Suberlak: Tak. Robiliśmy na przykład Nieszpory Ludźmierskie od dziewięćdziesiątego któregoś roku. Pamiętam, że na pierwsze Nieszpory pożyczaliśmy ileś tam mikrofonów z całego Krakowa. To były głównie konstrukcje po sto dolarów. Usłyszeliśmy jednak po pewnym czasie, że gdzieś tam jest taki pożyczony neumann i jego użycie daje wielką różnicę. Pojawił się zatem pierwszy, drugi… i wciąż budujemy bazę mikrofonów. To jest tak naprawdę neverending story… W tym pojawiły się również te najbardziej pierwszoligowe konstrukcje.Marek Suberlak: Tak. Bezwzględnie – głównie Neumann. Mieliśmy dużo projektów i dużo pracy przy takich właśnie rozbudowanych składach, wyposażyliśmy się również w mikrofony kontaktowe, przypinane marki Audio Technika, a teraz DPA. Pierwsze mikrofony, które kupowaliśmy, to były standardowe „szurasy” [Shure – dop. red.]. Później częściowo eksperymentowaliśmy, na przykład przypinając jakieś tam mikrofony do kontrabasów, żeby nie było feedbacku. Później lepszy, jeszcze lepszy. Standardem wokalowym stał się dla nas mikrofon KMS105. Będący zresztą uważanym za jeden z najlepszych mikrofonów na świecie. Rzadko zdarza się taka sytuacja, żeby ten mikrofon nie pasował mi do jakiegoś wokalu. Oczywiście, zdarzają się sytuacje, kiedy nie mogę użyć tej konstrukcji. Mikrofon ten jest bardzo jasny, ale przez to, że jest jasny, łatwo miksuje się na tym sprzęcie, łatwo produkuje, realizuje. Łatwiej robi się realizację na takim mikrofonie niż na mikrofonie ciemnym. Tutaj mamy co obciąć, lepiej jest obcinać niż dokładać to, czego nie ma. Wejście w świat Digidesigna i Protoolsa także wymusiła współpraca z produkcjami Piotra Rubika?Marek Suberlak: Tak. Ponieważ zaistniała potrzeba nagrania jednego, drugiego, trzeciego koncertu. Odwiedziliśmy więc kolejny bank i kupiliśmy system umożliwiający wejście stu dwudziestoma ośmioma śladami do ProToolsa, aby móc przeprowadzać takie rejestracje. Zdarzały się takie sytuacje, że mieliśmy zapchane już wszystkie ślady i nie było gdzie ani jednego mikrofoniku wetknąć. Robiliśmy koncert z Bartkiem Gliniakiem w Kalwarii Zebrzydowskiej. Była to sztuka telewizyjna, gdzie trzeba było zarejestrować wielośladowo dźwięk. Przyjechał Tadziu Mieczkowski z Warszawy i nadzorował całe nagranie. Nie było wozu dźwiękowego i rejestracja odbywała się na FOH-u. Tadeusz siedział koło mnie na stołku, wpatrzony w monitor, i czuwał, Z racji tego, że jest perfekcjonistą i zna ten system bardzo dobrze, czuwał, aby wszystko było tak jak należy. System był obciążony do bólu. Pojawiła się nawet taka sytuacja, że na konsolecie monitorowej chciano dopiąć kolejne procesory, kolejne pogłosy, a my już nie mieliśmy mocy przerobowej, nie było mocy, żeby oddać. Samo dziewięćdziesiąt sześć wejść jest już bardzo obciążające. Jeśli chodzi zatem o procesory, musieliśmy zredukować liczbę pogłosów do dwóch. Na rynku jest przynajmniej kilka systemów, które nadają się do tego, aby zagrać pięknie i wyrafinowanym dźwiękiem, a wy wybraliście nieco mniej popularną markę – d&b audiotechnik.Marek Suberlak: Oczywiście przed wyborem tego konkretnego systemu słuchaliśmy wielu innych konkurencyjnych produktów. Przyznam, że bardzo lubiłem konstrukcje firmy Meyer Sound i przeszedłem przez wiele produktów tej marki, również przed systemami liniowymi, na przykład wiele koncertów P. Rubika zagrałem na zestawach tubowych MSL, później na Milo i bardzo dobrze to wspominam – to naprawdę bardzo dobre paczki. Dlaczego więc d&b? Kiedyś zagraliśmy z przyczyn logistycznych sztukę na paczkach Q1, które były dostawione jako delay do zestawów Apogee, jakich używaliśmy w tym czasie. Nasze paczki o ogromnych wymiarach i dużym ciężarze grały na 30–40 m, a na 70 m grały właśnie te Q1, „omiatając” w zasadzie całą górę amfiteatralnej widowni, a rzecz działa się w kieleckiej Kadzielni. Trzeba przyznać, że d&b audiotechnik to paczki tak zestrojone, że trzeba naprawdę bardzo dużych umiejętności, żeby zepsuć dźwięk. Trzeba po prostu robić naprawdę rzeczy irracjonalne. Te systemy wiszą zresztą w najlepszych i najsławniejszych salach operowych i filharmonicznych świata: w Sidney, we Frankfurcie, w La Scali i wielu innych. Systemy wiszą w tych miejscach przede wszystkim dlatego, że są bardzo muzyczne i niezwykle plastyczne. Właśnie, z palety d&b audiotechnik nie wybraliście wspomnianego wcześniej systemu Q1, ale rozwiązanie mniejsze konstrukcyjnie.Marek Suberlak: Tak. Q1 jest słabszym mocowo odpowiednikiem KF730. Tak więc, posiadając właśnie ten zestaw EAW, byłoby bezsensem powielać go w produkcie innej marki. Brakowało nam jednak systemu, z którym można by było wejść do jakiegoś eleganckiego miejsca, by nie wieszać go czy stawiać jak typowy system industrialny, którym jeśli chodzi o wygląd, jest zdecydowanie KF730. Nasz system T-10 – w związku z tymi właśnie zastosowaniami, do których go używamy – jest bardzo pieczołowicie zamknięty w case’ach. Chuchamy i dmuchamy na niego, żeby nie pojawiła się na nim żadna ryska i żeby wciąż wyglądał świeżo i równie nienagannie grał. Co więcej, jest to zdecydowanie najczęściej używany przez nas system. Gra nieporównywalnie więcej niż system średni czy extra large. Czy można powiedzieć, że taki stan rzeczy wynika jednak z ukierunkowania waszej firmy na muzykę poważną, kameralną, jazz, generalnie lżejsze gatunki?Maciek Fryc: Jesteśmy w stanie zrobić każdy koncert: czy to jazz, czy pop, czy klasykę. Taki stan rzeczy wynika z tego, że jesteśmy zdecydowanie mniej znani w środowisku rockowym niż w środowisku właśnie symfonicznym. Większość zespołów symfonicznych, kameralnych, orkiestr, filharmonii kojarzy naszą firmę. Sprzęt to nie wszystko. Przynajmniej połowa sukcesu, a według niektórych nawet więcej, to ekipa.Maciek Fryc: Wciąż uczestniczymy w różnorodnych szkoleniach, spotkaniach branżowych, gdzie możemy spotkać się z nowymi technikami, technologiami czy istotnymi modyfikacjami. Przed tygodniem koledzy wrócili ze szkolenia Digidesign. Tym razem prowadził je jeden z najbardziej znanych na świecie realizatorów live, a także doradca firmy Avid – właśnie w zakresie konsolet przeznaczonych do pracy na żywo, żal więc byłoby nie skorzystać z takiej okazji do nauki. Jeśli chodzi o samą ekipę, w realizowanych przez nas projektach uczestniczy stała ekipa oraz część realizatorów i techników dochodzących. Staramy się wspierać naszych pracowników zarówno przez dużą liczbę produkcji, jak również ciągłe szkolenia. Ta ekipa powstała w ogniu walki, wyklarowała się na przestrzeni lat. Były również takie sytuacje, że realizatorzy pracujący z nami czy wychowani przez nas zostali przejęci przez zespoły i stali się realizatorami jeżdżącymi na stałe w trasy. Waszym zdaniem ważniejsze jest wykształcenie czy doświadczenie?Marek Suberlak: Moim zdaniem zdecydowanie doświadczenie. W żadnej szkole nie da się nauczyć pewnych rzeczy, które są potrzebne w życiu stagemana, technika czy realizatora dźwięku. Trzeba swoje wykręcić, nauczyć się sposobu słuchania i wielu rzeczy, których nie da się nauczyć z książek. Doświadczony realizator sam wie, co ma robić. Są oczywiście ludzie, którzy bardzo szybko chłoną wiedzę, są i tacy, którym troszeczkę czasu to zajmuje. Inna sprawa jest taka, że każda aparatura ma swoje szczególne właściwości i charakterystyczne cechy, których po prostu trzeba się nauczyć. Nawet najbardziej doświadczony człowiek, który stanie wobec zupełnie nowej aparatury i zupełnie nowego systemu, z którym nigdy wcześniej nie było mu dane pracować – wiadomo, że nie da rady. To jest właśnie trochę kiepskie w naszej branży, że gdy kogoś się nauczy pracy, wychowa, pozna sprzęt i technologię, na której pracuje się w danej firmie, przychodzi inna firma, daje parę złotych więcej i ta osoba do niej przechodzi. Niestety, tak to jest, tak wyglądają prawa rynku… Dziękuję za rozmowę. tekst:Łukasz KornafelMuzyka i Technologiazdjęcia:FS Audio