Leopard to najmniejszy system w najnowszej rodzinie produktów (nazwanej Leo), do której należą już Lion i Leo-M. Spotkanie poprowadzone było przez Jose Gaudina – inżyniera wsparcia technicznego Meyer Sound.

Leopard to najmniejszy system w najnowszej rodzinie produktów (nazwanej Leo), do której należą już Lion i Leo-M.   Co ciekawe, nie jest to głośnik skonstruowany na bazie tych samych komponentów co starsi bracia, zainstalowanych w mniejszej obudowie, ale zupełnie nowy projekt bazujący na najnowszych opracowaniach Meyer Sound. Dzięki temu Leopard określany jest na dzień dzisiejszy najlepiej brzmiącym systemem marki z Berkeley. Udało się też znacząco zwiększyć współczynnik wielkości (i ciężaru) do ciśnienia akustycznego generowanego przez głośnik, dzięki czemu Leopard wyróżnia się dynamiką niespotykaną w tej wielkości konstrukcjach. Jest to kompaktowy system dwudrożny (trzycalowy driver wysokotonowy osadzony pomiędzy dwoma dziewięciocalowymi przetwornikami średnio-niskotonowymi) o niewielkich wymiarach zewnętrznych i masie 34 kg (moduł), wspierany w dolnym zakresie nowym subwooferem o nazwie 900LFC (którego efektywność można określić po prostu jako imponującą). Minimalna zalecana długość grona to sześć elementów, które wraz z dwoma LFC900 można zawiesić za pomocą ramy na pojedynczej półtonowej wyciągarce. Każdy moduł wyposażony jest w pięciopinowe złącze (XLR) sygnałowo-sterujące (możliwe jest oddzielenie tych funkcji na dwa złącza) oraz wejście typu podaj-dalej zasilania (z pojedynczego gniazdka 16 A możemy zasilić w ten sposób do dziesięciu leopardów lub sześciu dziewięćsetek). Co ciekawe i warte podkreślenia, system w trybie native daje możliwość podania do każdej paczki tego samego sygnału, bez żadnego dodatkowego przetwarzania – i tak spięty system… gra. Po prostu zgadza się zaraz po podaniu sygnału! Oczywiście możemy stosować bardziej wyrafinowany system sterowania, czasem jest to także wręcz konieczne, zwłaszcza jeśli fizyczne odległości pomiędzy składowymi systemu to wymuszają, ale należy docenić fakt prostoty systemu, co może sprzyjać zwłaszcza przy szybkich montażach (a niestety, specyfika naszej pracy i bezwzględne cięcia kosztów często w taką sytuację nas wpędzają). W skład systemu wchodzą także rackowy dystrybutor sygnałów (dźwięk, sterowania i zasilanie) ze zintegrowaną rozdzielnią prądową (MDM5000), procesor Galileo Callisto oraz szereg akcesoriów (wózki, pokrowce, elementy systemu podwieszania i stackowania). Więcej informacji na temat systemu można, rzecz jasna, znaleźć na stronie internetowej producenta i tam też odsyłam ciekawych pełniejszej specyfikacji technicznej prezentowanych konstrukcji.  Prezetacja Leoparda w Progresji Prezentacja zgromadziła w Warszawie przedstawicieli niemal wszystkich większych firm nagłośnieniowych – ludzi, którzy od lat tworzą i budują branżę w Polsce. Już ten fakt doskonale odzwierciedla potencjalną popularność systemu Leopard. Ogromna rozpoznawalność marki Meyer Sound w kraju, w połączeniu z atrakcyjną wielkością (i skalowalnością) Leoparda, a do tego imponującymi osiągami w kwestii jakości i dynamiki brzmienia, niemal jednoznacznie skazuje go na sukces komercyjny. Pierwszą firmą, która zakupiła ten system, jest DMS Pro z Białegostoku. Inne czekają już w kolejce. Jeśli chodzi o sam przebieg spotkania, to po części prezentacyjnej w formie ilustrowanego wprowadzenia z elementami wykładu prezentującego filozofię marki, ale też sam system i jego budowę, mogliśmy posłuchać systemu Leopard w dwóch odsłonach – jako nagłośnienia perkusji na żywo oraz nagłośnienia odtwarzającego nagrania (przygotowane przez gospodarzy, jak i utwory przyniesione przez uczestników prezentacji). Jak w przypadku każdego przyzwoitego nagłośnienia, po kilku sekundach było już wiadomo, z jakiej klasy systemem mamy do czynienia. Kolejne utwory były już tylko potwierdzeniem pierwszego wrażenia na bardziej zróżnicowanym materiale muzycznym. Na pewno na pierwszy plan wysuwała się świetna dynamika i potęga brzmienia, podparte bardzo przyzwoitą jakością w pełnym paśmie. Zadziwiająco dobrze poradziły sobie też jednostki niskotonowe, wypełniając porządnym basem niemałą (choć prawie pustą) przestrzeń sali koncertowej warszawskiej Progresji. Co równie ważne: nagłośnienie bardzo równomiernie wypełniło przestrzeń klubu. W zasadzie trudno wskazać jakąś wadę systemu – myślę, że po prostu zagrał on lepiej, niż ktokolwiek mógł oczekiwać, czym pozytywnie zaskoczył chyba wszystkich uczestników prezentacji.  Samo spotkanie poprowadzone było w części przez polskiego promotora marki – Pawła Danikiewicza z Polsoundu, a w części przez Jose Gaudina – inżyniera wsparcia technicznego Meyer Sound. Myślę, że pana Pawła nie trzeba czytelnikom MiT przedstawiać, gdyż od lat dziewięćdziesiątych czynnie uczestniczy w formowaniu krajowego rynku pro-audio, a Jose Gaudina przybliży najlepiej kilka fragmentów rozmowy, jaką udało mi się z nim przeprowadzić zaraz po warszawskim szkoleniu.   Łukasz Zygarlicki, MiT: Na początku poproszę o kilka słów na temat tego, czym się zajmujesz w firmie, a najlepiej także o historię tego, jak w ogóle do niej trafiłeś. Jose Gaudin, Meyer Sound: Moim pierwotnym zajęciem jest pilotowanie śmigłowców. Ale nie mogłem znaleźć pracy jako pilot, więc zająłem się realizacją dźwięku. W wieku czternastu lat spotkałem człowieka, który miał problem podczas koncertu w mojej rodzinnej miejscowości. Nie wiedząc nic, pomogłem mu podłączyć wszystko na scenie. W zamian zostałem zatrudniony jako techniczny zespołu, w którym grał. Akurat wydali płytę i w ciągu jednego roku zagraliśmy jakieś sto osiemdziesiąt koncertów. I tak się wszystkiego nauczyłem: przypadkiem, prosto z ulicy, robiąc koncerty w okolicznych barach, poprzez miliony pomyłek. Z czasem stykałem się z coraz większymi firmami nagłośnieniowymi, jednak nie miałem zamiaru robić tego „na poważnie”. Zdobyłem więc normalne wykształcenie i zawód (czyli właśnie pilotowanie śmigłowca), choć nie mogłem znaleźć pracy w zawodzie. Zacząłem więc nieśmiało współpracować z firmami nagłośnieniowymi. Doszło do tego, że w najgorętszym roku zrealizowałem około trzystu koncertów. Rozpocząłem też współpracę z wieloma festiwalami, m.in. z Montreux Jazz Festival. To doskonale wszystkim znana impreza, sponsorowana zresztą przez Meyer Sound. Przez lata spotykałem tam wiele osób z Meyera, pomagałem im w budowaniu i strojeniu systemów. Pięć lat temu zaproponowali mi współpracę w ramach firmy i tak wstąpiłem w jej szeregi. Pracowałem jako inżynier wsparcia technicznego. Co prawda, wtedy jeszcze takie stanowisko formalnie nie istniało, ale ja już wtedy miałem co robić. Także teraz prowadzę szkolenia, takie jak dzisiejsza prezentacja czy wczorajsze szkolenie dla chłopaków z DMS. Jestem też pośrednikiem w kontaktach użytkowników z firmą – chcemy jak najlepiej poznać i zrozumieć potrzeby klientów, żeby móc wdrażać odpowiednie rozwiązania do naszych produktów. Reagować na ich potrzeby.  A co z pilotowaniem? Ciągle jeszcze latam.  Teraz jest twoje hobby, role się odwróciły? Dokładnie tak. Kiedy moi znajomi piloci narzekają, że mają dość latania, ja – latając – narzekam na nadmiar pracy w firmie.  Przejdźmy do najważniejszego – do powodu naszego spotkania. W najnowszej rodzinie produktów mamy nowy kompaktowy system. Opowiedz, czym jest Leopard i jaka idea za nim stoi. Czy jest jakaś luka na rynku, w którą chcieliście trafić? Są dwie zasadnicze rzeczy, które należy wziąć pod uwagę. W przypadku Leo John Meyer chciał stworzyć duży, lekki, ale potężny system z wysokim współczynnikiem produkowanego SPL do wagi. Bardzo zależało mu też na liniowości przetwarzania takiego systemu w możliwie największym zakresie, nawet kiedy zaczynają już pracować limitery – tak, że nie pojawia się jeszcze kompresja, ale już nie robi się głośniej. Bardzo dużo czasu poświęcono rozwojowi tego pomysłu. Tak powstały Leo i Lion. Jednak dalej chcieliśmy stworzyć jeszcze mniejszy system. Coś, co nazywaliśmy UPA wśród systemów liniowych. John Meyer powiedział też na etapie pracy nad systemem Leopard, że im dalej uda nam się pójść z rozwojem tego systemu, tym lepiej. Jeśli jesteśmy w stanie stworzyć głośnik lepszy niż do tej pory i będzie on pasował do rodziny Leo – powinniśmy to zrobić. Przy projektowaniu Leoparda współistniały dwa podejścia: tworzenie nowych lepszych rzeczy, ale jednocześnie rozwijanie ich w ramach najnowszej rodziny produktów. Leo i Lion wymagają sporo dodatkowej infrastruktury. Nie ma aż tak wielu firm, które mogą sobie na to pozwolić. To zaawansowane i bardzo poważne systemy koncertowe dla dużych wypożyczalni. Istnieją jednak także mniejsze firmy, skromniejsze potrzeby i właśnie do nich adresowany jest Leopard.  Mniejszy system to zwykle więcej kompromisów. Nie da się zbudować systemu tak samo dobrego co system większy, bardziej złożony, ale o takiej samej jakości, prawda? Inaczej nie byłoby sensu budowania tych dużych i drogich systemów, jeśli ten sam efekt moglibyśmy osiągnąć bardziej kompaktowym narzędziem. Także za coś się jednak płaci… W przypadku Leoparda zastosowaliśmy najlepsze głośniki, jakie do tej pory wyprodukowaliśmy. Płacisz głównie za moc systemu. Leo jest dużo lżejszy i lepszy niż M3D, produkuje wyższe ciśnienie przy niższej wadze. Płacisz za duży system, kolejną jego generację, lepszą niż poprzednia. Leopard to mniejszy system, do innych zadań, ale nie można powiedzieć, że jest to system niższej jakości. Mamy do czynienia z postępem. Tu jest podobnie jak z konsoletami cyfrowymi, które piętnaście lat temu wchodziły na rynek, a dziś są już obecne wszędzie. Są wygodniejsze, tańsze, bardziej uniwersalne. Jeśli chodzi o nagłośnienie, to wielu producentów zwróciło się na przykład w kierunku wzmacniaczy cyfrowych. U nas też wszystkie wzmacniacze są cyfrowe. Dają się łatwo zastąpić: ten sam wzmacniacz mamy w Leopardzie, co w LFC-900. Można je swobodnie wymieniać, np. w przypadku awarii. W przypadku głośników XP mamy do czynienia ze wzmacniaczami z Miny, te same są stosowane w UPJ – to te same moduły. To, co się obecnie dzieje, to stosowanie cyfrowych modułów wzmacniaczy i zwiększanie mocy DSP. Jak na przykład w Anya EAW, który naprawdę robi wrażenie, kiedy poczyta się o jego możliwościach (nie miałem jednak jeszcze okazji go posłuchać). Inni producenci idą podobną drogą. Wcześniej chodziło głównie o wyciśnięcie większej mocy z przetwornika, obecnie mocno skupia się na samym przetwarzaniu sygnału.  Można sobie wyobrazić, że z postępem technologicznym zwiększa się potencjał obliczeniowy. Wiemy, że obecnie możemy zastosować więcej filtrów, korekcji, wszystkiego. Najpierw trzeba mieć co korygować – wszystko sprowadza się ostatecznie do kwestii komponentów, a dopiero w drugiej kolejności ich korekcji. Jak więc możliwe jest uzyskanie jeszcze lepszych komponentów, skoro zasadniczo od wielu lat postęp w technologii budowy przetworników elektroakustycznych jest stosunkowo niewielki. W przypadku systemu Leopard mamy nowe przetworniki zbudowane z innych, nowych materiałów. Ich elastyczność się zmieniła, jesteśmy w stanie osiągnąć obecnie większe wychylenia, co przekłada się na wzrost dynamiki. Część opracowań pochodzi z prac nad systemem Leo, ale wszystkie komponenty (jak np. głośniki) są tak naprawdę na nowo opracowane dla Leoparda, choć na przykład falowody pochodzą z prac nad systemem Leo. Mamy tu też zupełnie nowe wzmacniacze. Mechanicznie mamy więc zastosowane inne materiały, zmieniliśmy magnesy na lżejsze i mocniejsze. Do tego zastosowaliśmy podwójne cewki, co umożliwiło lepszą kontrolę przetworników. To są usprawnienia, które wdrażamy z czasem. Poprawiliśmy też wentylację obudów, opracowując nowe porty, o poprawionej aerodynamice. Jeśli chodzi o falowód – w dzisiejszych czasach mamy większą łatwość dokonywania obliczeń, łatwiej jest więc zaprojektować bardziej złożoną strukturę, wykonując przy tym olbrzymią liczbę symulacji i otrzymując bardziej przewidywalne rezultaty takiego modelowania, co jeszcze dziesięć lat temu nie było możliwe. Wszystkie te rzeczy zbliżają nas do teoretycznych granic możliwości, jakie w ogóle są osiągalne fizycznie. Leopard jest tu już bardzo blisko limitu. Jak wiadomo, powietrze ma pewną bezwładność i z tym już nic dalej nie jesteśmy w stanie zrobić. Dźwięk rozchodzi się w powietrzu, między głośnikiem a uchem znajduje się bezwładne powietrze.  Sądzisz więc, że może to być ostatni system oparty na technologiach, jakie znamy, bo dużo dalej już nie da się pójść? Czy będzie może jeszcze miejsce na kolejną rodzinę „konwencjonalnych” produktów? Obecnie trudno wyrokować, bo jeszcze piętnaście– dwadzieścia lat temu nie przypuszczaliśmy, że będziemy wszystkim sterować z poziomu ekranu, choćby własnego telefonu. Nikt wtedy o tym nie myślał. Jeśli wyjrzysz przez okno, zauważysz, że my też wisimy w powietrzu – jest ono wszędzie dookoła, a kilkaset lat temu ludzie nie mogli się spodziewać, że będą w stanie latać, podróżować w ten sposób. Czekamy więc na nowe technologie, bo wydaje nam się, że znamy już obecne limity i walka o każdy kolejny procent poprawy to ogromny wysiłek i wysoka cena za stosunkowo mały postęp. Jest wiele rzeczy, które jeszcze można zrobić, ale jeśli chodzi o sam przetwornik – wiemy, że jesteśmy tutaj już blisko granicy rzeczy osiągalnych. Te granice znaliśmy od bardzo dawna, ale w latach czterdziestych czy pięćdziesiątych było do nich jeszcze bardzo daleko, bo technologia była niedoskonała. Było sporo miejsca na poprawę. Obecnie jesteśmy na tyle blisko granicy, że każda drobna poprawa kosztuje nas już bardzo dużo. Jeśli natomiast chodzi o kwestię sygnałową, mamy tu dużo większe pole do popisu. Więcej wiemy o DSP i mamy większe moce do dyspozycji, więc postęp przesuwa się nieco w tę stronę. Próbujemy więc poprawić dźwięk za pomocą przetwarzania sygnałów.  Co równie ważne: mając porządną platformę sprzętową, można wprowadzić ją na rynek, a kolejne opracowania programowe wdrażać już na gotowym produkcie, pracującym i zarabiającym już u klienta (w postaci kolejnych aktualizacji). Między innymi. To z kolei wiąże się z kolejnymi problemami, ale zasadniczo tak. To jedna z zalet takiego stanu rzeczy.   Nowego systemu nie można jednak wprowadzać na rynek zbyt często, bo ktoś musi te systemy kupować. W przypadku poprawek programowych można sobie na takie działania pozwolić. To też nie jest tak, że zawsze czekamy odpowiednio dużo czasu, żeby wszystko było dokładnie zaplanowane marketingowo. John i Helen są wciąż właścicielami firmy i to oni decydują o nowych produktach. Kiedy John mówi, że trzeba opracować nowy system, nikt z nim nie będzie dyskutował. Oni ciągle, dzień w dzień przychodzą do pracy. Codziennie ich mijam, siedzą w swoich biurach, cały czas rozmawiamy. Zwłaszcza, że ich biura są tuż przy laboratoriach, w których pracuję.  W każdym razie nie obawiacie się w tym przypadku, że dotychczasowi klienci będą na was obrażeni, że zbyt wcześnie prowadzacie nowy produkt, kiedy oni jeszcze ciągle chcą zwrotu z inwestycji w Minę i M’elodie, a tu już trzeba wydawać kolejne pieniądze na nowszego Leoparda… Nie jestem ekspertem od spraw marketingowych i nie powinienem się tutaj autorytatywnie wypowiadać, ale moim zdaniem, jeśli widzisz, że pojawia się nowy system – jak w przypadku Leo – i firma przy takiej okazji otwarcie mówi o nowej technologii, postępie i nowych osiągnięciach technologicznych, to jeśli widzisz nową rodzinę na rynku (Leo miał premierę już pięć lat temu), to spodziewasz się takiego ruchu już od pewnego czasu. Od niedawna klienci dopytywali się wręcz, kiedy przedstawimy nowy produkt, bo nie wiedzą, czy kupować system dostępny na rynku, czy lepiej już poczekać na ten nowy. Zwłaszcza, że M’elodie ma już jakieś dziesięć lat. Myślę, że większość firm po takim czasie gotowa jest na kolejne inwestycje. Z drugiej strony mamy bardzo duże firmy, które mają wiele systemów Leo i Lion, i dla nich naturalnym ruchem jest obecnie zakup Leoparda jako uzupełnienie dla tamtych systemów. I po trzecie: są też nowe firmy, które chcą zainwestować pieniądze w sprzęt, ale Lion był dla nich zbyt drogi, także Leopard będzie dla nich bardzo dobrą propozycją.  Czy są już w firmie plany pójścia jeszcze dalej i stworzenia kolejnego, jeszcze mniejszego systemu? Nie znam planów, więc nie mogę nic powiedziećna ten temat, ale oczywiście widać, że ma to sens. Zwłaszcza jeśli spojrzysz na rodzinę M, a potem na Leo, to wydaje się, że można się spodziewać jeszcze mniejszego systemu. Ja jednak nie ustalam priorytetów w firmie, więc możliwe, że w międzyczasie spotka nas inna premiera, zwłaszcza że mamy naprawdę szerokie spektrum produktów dedykowanych na różne rynki. Także prawdopodobnie można się będzie spodziewać czwartego systemu – kolejnego w nowej rodzinie koncertowej. Nie umiem jednak powiedzieć nic na temat przewidywanego czasu takiej premiery.  Zmieniając nieco temat, zapytam o 900-LFC. Jak to możliwe, że z tak niewielkiego basu udało się uzyskać tak wysokie ciśnienie akustyczne? Bardzo wiele wysiłku włożono w opracowanie konstrukcji 1100 przy powstawaniu Leo. Przy tworzeniu 900-LFC przenieśliśmy tę technologię, dodatkowo ją poprawiając. Mamy tu nowy przetwornik niskotonowy, nowy jest też wzmacniacz, no i obudowa. Wszystko, o czym wcześniej mówiłem, wdrożyliśmy tutaj, do uzyskania lepszej kontroli nad głośnikiem i osiągnięcia większej mocy takiego przetwornika. Wszystkie te małe kroki składają się na ostateczną potęgę brzmienia.  Kończąc naszą rozmowę, zapytam po prostu: czemu firmy nagłośnieniowe miałby kupować Leoparda? Jaka jest jego przewaga nad konkurencją? Po pierwsze: bezkompromisowa jakość. Naszym celem było zbudowanie systemu brzmiącego tak dobrze, jak to możliwe. Po drugie: jest lżejszy, stosunek produkowanego SPL do wagi jest tu wysoki. Ma dużo mniejsze wymiary niż poprzednie systemy, zajmuje mniej miejsca w transporcie, ale także na scenie (dodatkowo: nie ma tu racków ze wzmacniaczami). O dynamice i jakości dźwięku już mówiłem… Do tego system jest niezawodny i długowieczny. A do tego niezależnie od wybranego systemu oferujemy wsparcie techniczne, można się do nas odzywać na bieżąco. Do tego oferujemy szereg narzędzi jak np. Compas Go. To wszystko buduje całkiem kompleksową propozycję.  Czy to oznacza, że Leopard jest trzecim najlepiej brzmiącym systemem, zaraz po Leo-m i Lion? Trzecim? Mnie brzmienie Leoparda bardziej się podoba, według mnie to on jest obecnie pierwszy. Ale to też jest OK. Bo Leo stworzony jest do innych celów, do dalekiego zasięgu. Ma też większy (czterocalowy) driver wysokotonowy. Ten tutaj jest dokładniejszy. Możemy spojrzeć z perspektywy mocy i potęgi systemu albo jakości przetwarzanego dźwięku. Tutaj nie potrzebujemy aż tyle mocy, od tego mamy inne systemy. Tu wszystkie zalety technologiczne przełożone są na jakość. Dla mnie nie jest problemem deklaracja, że ten system brzmi lepiej niż Leo, nawet jeśli jest mniejszy i mniej kosztuje.   A do tego nie ma chyba zespołu, który nie zgodzi się zagrać na Meyerze? Tak myślę. W każdym razie nigdy o takim nie słyszałem. Na koniec anegdota idealnie pasująca na ostatni akapit tej relacji. Podobno „Big Mick” Hughes po licznych kontaktach z inżynierami wsparcia Meyer Sound projektującymi systemy nagłośnienia na koncerty Metaliki stwierdził, że aby dobrze sobie radzić z projektowaniem systemu, trzeba mieć wiedzę i doświadczenie porównywalne co najmniej z pilotem śmigłowca. W obecnej sytuacji jest oczywistym, czemu Jose tak lubi powtarzać ten cytat. Z drugiej strony, to właśnie szwajcarski pilot helikoptera, a nasz rozmówca, opracował aplikację ułatwiającą życie posiadaczom systemów z Berkeley (Compas Go na tablety). Sam Leopard jest systemem gotowym do pracy zaraz po podłączeniu (dzięki wspomnianemu native mode), co wydaje się być najnowszą tendencją w Meyer Sound. Dodając do tego przytoczone wcześniej wszystkie zalety systemu oraz swoją subiektywną opinię, mam podstawy wróżyć najnowszemu systemowi Meyera spory sukces rynkowy. Czekamy więc na  kolejne polskie systemy Leopard!  Do   tekst i zdjęcia Łukasz Zygarlicki Muzyka i Technologia