Jak w każdej branży tak i w scenotechnice przechodzimy przez wiele etapów. Od wielkiej fascynacji, przez masę ciężkiej pracy i nauki, aż po zawodowstwo na najwyższym poziomie. Nie ma nic lepszego, jak zachowanie młodzieńczej fascynacji na każdym z etapów, zwłaszcza będąc już na górze tej drabinki wtajemniczenia. Właśnie z taką postawą kojarzy mi się Dominik Kwiatkowski, light designer, w którym trudy pracy z branży nie zdołały zabić miłości do tego, czym się zajmuje. Jeśli słyszeliście albo nawet braliście udział w akcji „Light the Sky” czy „Niewidzialni”, to z pewnością znacie Dominika, który był jednym z inicjatorów tych wspaniałych wydarzeń. Teraz macie okazję poznać go trochę bliżej, bo udało nam się z nim porozmawiać na wiele ciekawych tematów, a punktem wyjścia do naszej rozmowy był jubileuszowy koncert zespołu Łydka Grubasa, obchodzącego w ubiegłym roku swoje 20-lecie.

Jubileuszowy koncert zespołu Łydka Grubasa w krakowskim Klubie Studi0

Filip Wojtowicz, „Muzyka i Technologia”: Zacznijmy klasycznie, od pytania o to, jak zaczęła się Twoja przygoda z oświetleniem. Każdy o to pyta, jednak taka „podróż do przeszłości” przypomina nam, jak wiele pracy i samozaparcia wymagała wyboista droga, która zaprowadziła nas tu, gdzie jesteśmy.
Dominik Kwiatkowski:
Nie wiem, czy mój początek można uznać za coś niezwykłego, było to bardziej zrządzenie losu i czysty przypadek. Już za czasów licealnych mocno wiązałem się z branżą muzyczną, próbując coś działać w tym temacie, od grania w lokalnych zespołach (na perkusji), po organizowanie koncertów. I tak jako młody człowiek pełen werwy postanowiłem w pewnym momencie, że chciałbym zrobić coś większego i tak powstał pomysł zorganizowania trasy koncertowej dla olsztyńskiego zespołu Transsexdisco. Wraz z rozwojem zespołu i poznawaniem przeze mnie tego, jak to wszystko wygląda od środka, potrzebowaliśmy coraz większego zaplecza. Zaczęło się od dźwięku; potrzebny realizator i tak od słowa do słowa trafiłem z polecenia na Marka Ignatjuka (obecnie realizuje odsłuchy w Eneju), który zgodził się pojechać z nami za przysłowiowe piwo, no ale – przygoda! Pewnego dnia na wyjeździe, pamiętam to do dzisiaj, był to koncert w nieistniejącym już klubie Estrada w Bydgoszczy, na miejscu realizatorki był postawiony sterownik od oświetlenia, za cholerę nie pamiętam, co to było – i Marek stwierdził, że skoro i tak w trakcie trwania koncertu nie mam za wiele do roboty, to może „poklikam” w sterownik od świateł. Tak poklikałem – dosłownie poklikałem, bo nie miałem bladego pojęcia co robię, ale zajawka się zaczęła. Tak z koncertu na koncert postanowiliśmy wozić ze sobą pary LED-owe i mały sterownik DMX (z tego, co pamiętam, to wyglądało to trochę jak ADJ sceneseter-24, ale to raczej nie był ADJ). Trasa trwała, zespół się rozwijał, ja dodatkowo dla Marka zacząłem realizować gminne dożynki i inne grube imprezy, gdzie nauczyłem się podstaw – okablowania, czym jest dokładnie DMX, urządzenia ruchome, techniki scenicznej – w międzyczasie była przesiadka na light jokey’a z przejściówką USB. Myślę, że takim mocnym kamieniem milowym było zaproszenie przez zespół Strachy na Lachy zespołu Romantycy Lekkich Obyczajów (drugi zespół, w którym udziela się wokalista zespołu Transsexdisco) na support, przejeździliśmy z nimi cały sezon, naprawdę duże koncerty, które robiły na mnie ogromne wrażenie. Na tamten moment jeździł z nimi Marcin Konieczko, który, kierując się swoją uprzejmością, zaczął mnie powoli przeszkalać z obsługi ChamSysa. Później już poszło – zaczęły się zastępstwa, „babysitting” na różnych imprezach, poznawanie ludzi, firm, znajdowanie coraz większej liczby zleceń. Oczywiście to, co Ci opowiadam, to jest spójna historia, która wygląda dosyć gładko, ale tak jak wspomniałeś, droga często była wyboista – w tygodniu skupiałem się na samokształceniu, interesowałem się tym, robiłem nie tylko realizacje, ale tyrało się po 72 godziny na technice z kratami, światłem, dźwiękiem, na wspomnianych już dożynkach czy innych mniejszych imprezach z lokalnymi firmami, za przysłowiowe grosze, ale jedno wiedziałem od początku mojej drogi. Jeśli chodzi o estradę, od momentu poklikania moim głównym celem była realizacja oświetlenia.

„Zespół Łydka Grubasa jest zespołem o raczej mocnych aranżach. Od początku widziałem ten koncert dość surowo, proste kształty, nieprzekombinowany plot, ale ciekawy w swojej prostocie”.

Skoro już wiemy, jak zaczynałeś, to ciekawi mnie, skąd bierzesz inspirację do pracy? Czy są jakieś zespoły, light designerzy, których praca jest dla Ciebie wzorem? Oglądasz nagrania DVD, programy TV, chodzisz na koncerty, czy opierasz się na swojej intuicji, wyobraźni, poczuciu estetyki?
Traktuję światło jako uzupełnienie tego, co dostaję od artysty. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ czasami pomysły biorą się z logiki. Dla przykładu utwór „ZUS” zespołu Łydka Grubasa dominuje zielonym i białym, przy fragmencie, który mówi, bezpośrednio o tym, że płonie – no to czerwony i mocne przebitki. Z drugiej strony, realizując utwory o mniej dosadnym przekazie, bardziej liryczne, raczej skupiam się na swoim odbiorze – od zawsze tak mam, że dane dźwięki kojarzą mi się z kolorami i emocjami (i to jeszcze przed tym, zanim dowiedziałem się, co to realizacja światła, tak miałem), co narzuca mi od razu pomysł na gamę kolorystyczną i tempo efektów. Więc chyba tak, zdecydowanie intuicja i wyobraźnia na pierwszym miejscu. Co do czerpania pomysłów, to uważam za naturalne podpatrywanie innych, co robią i w jaki sposób – oczywiście mówię tutaj o rzetelnym przyglądaniu się i wyciąganiu własnych wniosków z pracy innych, a nie krytycznym stalkingu. Wychodząc od zasady, że uczymy się całe życie, to od kogo, jak nie od siebie nawzajem. Ja osobiście nie mam jakieś strasznej manii śledzenia tego, co robią inni, nie mam też jednego ulubionego nurtu, jeśli chodzi o tę formę artyzmu, jakim jest realizacja oświetlenia. Po prostu, jeśli coś „czuję” i pasuje mi do całokształtu, to uważam to za dobre.

Bardzo ciekawe jest to, co powiedziałeś o tym, że dźwięki kojarzą Ci się z kolorami, w takim razie, jakie predyspozycje powinien mieć „świetlik”, aby wykonywać swój zawód na przyzwoitym poziomie?
Szczerze to nie wiem, znam ludzi w tej branży, którzy robią fajne rzeczy i każdy z nich może pochwalić się odmiennymi umiejętnościami, nabytymi i tymi wrodzonymi. Każdy z nas jest inny, ale na pewno można wskazać cechy charakteru, które mogą prowadzić do pewnego rodzaju „sukcesu” i jak w każdej pracy wskazał bym tu sumienność, cierpliwość, opanowanie i komunikatywność. Praca ta wymaga dużego kontaktu z ludźmi z pełnego spektrum, jeśli chodzi o rodzaj charakteru, a my musimy dojść do pełnego zrozumienia, żeby każdy był zadowolony. Zdarzają się artyści, którzy nie mają bladego pojęcia, jaki chcą osiągnąć efekt, wtedy musimy wskazać im drogę, a są tacy, którzy od początku do końca wiedzą, czego chcą, wtedy służymy wiedzą techniczną, żeby zebrać to w całość. Tak że odpowiadając na pytanie, głównie predyspozycje do kontaktu z ludźmi, jeśli uzupełnimy to o wiedzę, którą możemy nabyć – uważam, że można wykonywać ten zawód na przyzwoitym poziomie.

Dominik Kwiatkowski i Dawid Bartnicki

Czym głównie się teraz zajmujesz, praca z zespołami, praca w firmach oświetleniowych, produkcja, projektowanie?
Od zawsze ciągnęło mnie do realizacji konkretnych rzeczy i tak póki co, głównie siedzę we współpracy z zespołami muzycznymi – dostaję materiał, który się powtarza, dzięki temu mogę co koncert coś poprawić czy udoskonalić, sprawia mi to największą frajdę. Zdarzają się sporadyczne realizacje eventów dla firm, czy jakieś projekty do stworzenia, ale nie da się ciągnąć wszystkich srok za ogon.

Ta branża ma to do siebie, że jak jesteś dobry i zostaniesz zauważony, to pojawia się coraz więcej intratnych propozycji współpracy. Mówiąc banalnie, zazwyczaj „nie da się wyżyć z jednego artysty”, więc często pracuje się z kilkoma naraz. Wtedy pojawia się temat zastępstw. Jak sobie z tym radzisz? Jak przygotowujesz swoich zastępców? Czy nie obawiasz się, że zbyt duża ilość zastępstw sprawi, że stracisz danego artystę?
Każda forma działania wiąże się z pewnego rodzaju ryzykiem, ale uważam, że jeśli dobrze wykonujesz swoją pracę z pełnym zaangażowaniem, to jesteś w stanie wypracować sobie pewną pozycję i zbudować relację, która jest obdarzona zaufaniem i szacunkiem. Jeśli chodzi o przygotowanie zastępstw to wygląda to dwojako, czasami jest tak, że całe show przygotowuję pod danego plota i wysyłam z instrukcją, a czasami polegam na ludziach, których proszę o zastępstwo, bo najzwyczajniej w świecie im ufam w kwestii realizacji. (oczywiście baza z kolejkami pod każdy zespół jest gotowa, kwestia patchu, klonowania itd.). Sam również jeżdżę na zastępstwa czasami za innych realizatorów, bo np. komuś coś wypadło ważnego, czy ma jakieś problemy i staram się robić to jak najlepiej potrafię, liczę na to, że ludzie, których wysyłam na zastępstwa mają takie samo podejście.

Cały plot, który był w Krakowie, dostarczono przy współpracy z firmą P.S. Teatr, która pomogła dobrać odpowiednie urządzenia w oparciu o projekt i dostępne na rynku produkty.

Czy ograniczasz się tylko do pracy freelancerskiej i branży oświetleniowej, czy może masz też jakiś bezpieczny backup, na wypadek lockdownów itp.?
Staram się skupiać tylko na oświetleniu, ale nie boję się dorywczych projektów jak np. montaże video czy proste strony internetowe. Patrząc, co się dzieje na świecie, chyba nie ma w dzisiejszych czasach „bezpiecznego backupu” – nie licząc zawodów medycznych i służby publicznej.

Kontynuując temat lockdownów, przewidywania były takie, że ludzie przeczekają ciężki moment, a potem wrócą do pracy ze zdwojoną siłą, jednak w wielu przypadkach okazało się, że ludzie znaleźli zupełnie inne zajęcie, jedni się przebranżowili, inni zmienili po prostu sektor branży i okazało się, że można pracować mniej, lżej, spędzać więcej czasu z rodziną, za te same lub lepsze pieniądze. Jak to wygląda z Twojej perspektywy, jakie są Twoje obserwacje i przemyślenia?
Szczerze nie dziwię się tym, którzy przebranżowili się na dobre, przy natłoku wyjazdów sam czasami myślę, czy to jest to, ale wystarczą dwa dni wolnego i zaczynają „kręcić mnie nogi”. Wszystko chyba zależy od tego, jakie kto ma priorytety, szanuję zarówno tych, dla których trzy weekendy w roku wolnego to za mało, ale również rozumiem drugą stronę, ludzi, który mają po prostu taki styl bycia. Póki co zaliczam się do tej drugiej grupy, ale jak wiemy doskonale priorytety życiowe potrafią szybko się zmienić.

LED-owe ringi w CLF Poseidon Wash XL mają wystarczającą moc, aby być aktywną częścią scenografii.

Skądinąd wiem, że byłeś zaangażowany w ciekawe projekty, jak „Light the sky” czy „Niewidzialni”, jak się w nich znalazłeś i jakie jest Twoje podejście do takich wydarzeń?
Myślę, że głównym powodem, dla których te akcje zostały zorganizowane, było, delikatnie mówiąc, podtrzymanie branży na duchu. Jeśli chodzi o „Light the sky”, uważam ją za bardzo udaną – oprócz głównego hasła, którym było podziękowanie służbie medycznej za ciężką pracę, myślę, że cała akcja też miała ukryty cel. Wspólnie z Bartkiem Kownackim na co dzień pracującym w branży (P.S. TEATR, przyp. red) i z nią mocno związanym jako nadrzędny cel stawialiśmy sobie przede wszystkim wstrzyknięcie odrobiny nadziei, rutyny pracy, której w tamtym czasie wszystkim brakowało oraz zjednoczenie środowiska. Trzeba też jasno powiedzieć, iż akcja i jej sukces pociągnął za sobą następne działania. Pamiętam, że organizując to, ciągle słyszeliśmy, że się nie da, bo środowisko jest specyficzne, nikomu się nie będzie chciało, po co to robić itd. Na koniec kilkaset firm w całej Polsce zrobiło niesamowite widowisko, co mam wrażenie dało też motywację innym osobom do walki o branże, techników i realizatorów. Wspólnie z Bartkiem daliśmy pierwszy, ale chyba mocny impuls do działania dla innych. To pochłonęło mnóstwo pracy i czasu, ale z pewnością dało masę pozytywnych emocji w ciężkim dla wszystkich czasie. „Niewidzialni” byli naturalnym następstwem wcześniejszej akcji i drugim wspólnym pomysłem Bartka i moim. To generalnie jest dość ciekawy człowiek, który mnóstwo swojego czasu włożył w to, by coś robić dla nas jako dla branży, bez uzyskiwania jakichkolwiek profitów. Zmontowaliśmy więc film, organizowaliśmy wywiady w radiu, prasie. To było w tamtym czasie, i być może nawet teraz jest, bardzo potrzebne. Jak pokazał Covid, ludzie tacy jak ja, realizatorzy, technicy, właściciele firm stawiających scenę dla ogółu ludzi, którzy, co ciekawe, w większości są odbiorcami kultury, nie istnieją, albo funkcjonują w znaczeniu pejoratywnym z nałogami na karku. Na dzień dzisiejszy z racji natłoku zajęć oraz branżowych skutków Covidu, do jakich trzeba dopisać brak wykwalifikowanych osób do pracy w branży, projekt zawiesiliśmy. Mamy ciągle kilka planów i pomysłów, do których obiecaliśmy sobie jeszcze wrócić i chyba powoli zbliża się ten moment.

Poza wspomnianym CLF Poseidon Wash XL, wśród zastosowanych urządzeń znalazły się oprawy ELATION Professional Fuze Max Spot i Fuze Max Profile, Briteq Bt Nonabeam oraz Bt Nonapixel white, ACME Lighting Stage Blinder WW2, a także charakterystyczne lampy S-Tribe rodzimej marki Portman Lights.

Przejdźmy do kwestii technicznych. Ciekawi mnie Twoje podejście do riderów oświetleniowych oraz sprzętu. Czy jesteś osobą, która pracuje na wszystkim, czy raczej masz konkretne wymagania co do urządzeń? Czy są jakieś urządzenia, które są dla Ciebie absolutnym must have i co do tego nie ma odstępstw?
Z definicji rider jest dokumentem, który określa wymagania techniczne zespołu dla zapewnienia jak najwyżej jakości występu. Ten dokument jest zawsze tematem sporów i nerwów, ponieważ mam wrażenie, że nie wszyscy rozumieją, po co on jest i w jaki sposób powinien funkcjonować. Ja jestem raczej po tej stronie barykady, gdzie rider powinien istnieć, ale być dostosowany do rynku i nie obciążać organizatora w abstrakcyjny sposób. Ze strony realizatora, przygotowuje on rider pod zespół i później pod ten rider programuje swoje show – korzystając z atrybutów urządzeń, które ma w swoich wymaganiach technicznych, każda zmiana fizyczna równa się z przeprogramowywaniem scen pod dane urządzenie i o tyle o ile urządzenia jeszcze mają podobne funkcje, to jest spoko, tak zdarzają się sytuacje, w których po prostu nie jesteś w stanie uzyskać założonego efektu na urządzeniu innym niż w riderze i wtedy pojawia się spór pod tytułem: „Czy realizator upierdliwy, czy organizator tnie”. Wtedy dochodzi z reguły do polaryzacji towarzystwa i wygląda to mniej więcej jak w polskim sejmie, tylko, że przez tydzień po parę godzin na telefonie. Trudno wtedy ocenić, kto ma rację, bo jeśli rider jest niewygórowany, to zakładałbym brak szacunku do pracy realizatora, a z drugiej strony, jeśli w riderze jest przesadnie dużo, to pytanie, czy nie zahaczamy o wspomnianą abstrakcję. Ja osobiście jestem fanem riderów, które są dostosowane do rangi zespołu, uważam, że jeśli bierzesz zespół, który kasuje kwotę X za koncert, to rider nie może kosztować 3X. U mnie obecnie jest jeden element nie do zamiany, którym jest klasyczne Robe Pointe – reszta urządzeń ma działać i spełniać swoje funkcje i są wymienialne praktycznie na wszystkie urządzenia z tej samej kategorii.

Idąc dalej tym tokiem, jak wyglądały przygotowania do zarejestrowania koncertu Łydki Grubasa i czy już wcześniej miałeś okazję świecić koncerty rejestrowane przez kamery, aby mieć odniesienie do tego, jak różni się to, co Ty widzisz od tego, co widać na ekranie telewizora?
Odpowiadając od końca, miałem do czynienia z kamerami i zdaję sobie sprawę z tego, że to co dla oka niekoniecznie dla obiektywu. Koncert DVD dla Łydki nie ukrywam, że był koncertem bardzo trudnym do przygotowania z kilku względów. Po pierwsze. krótki czas realizacji – na projekt, programowanie, scenariusz, logistykę i spięcie tego do kupy miałem trzy tygodnie i to jeszcze podczas trwającej trasy koncertowej, tak że było oranie po 18 godzin dziennie. Kolejnym wyzwaniem było stworzenie tak zwanej koncepcji hybrydowej – publika zapowiadała się na miejscu tłumnie, więc nie można było tego zaświecić „telewizyjnie”. Trzeba było zbalansować to, co do obrazka i to, co dla oka. W tym zespole ludzie, którzy są obecni na koncertach są stawiani na pierwszym miejscu i jak to mawia wieszcz „ma być wpie**ol”, bez kompromisów, za czym nie do końca przepada obiektyw. Połączenie tych dwóch wyzwań dało naprawdę ciężki orzech do zgryzienia.

Urządzenia marki Briteq doskonale uzupełniały całość mocnymi akcentami.

Jaka była ogólna koncepcja, jeśli chodzi o light design na ten koncert?
Zespół Łydka Grubasa jest zespołem o raczej mocnych aranżach. Od początku widziałem ten koncert dość surowo, proste kształty, nieprzekombinowany plot, ale ciekawy w swojej prostocie. Tym też kierowałem się przy doborze urządzeń. Praktycznie każde urządzenie użyte w plocie, oprócz swojej właściwej funkcji ma możliwości podświetlenia w formie ringu, jak CLF Poseidon Wash XL, po całości tarczy, jak użyte BriteQ Nonabeam czy Portman S-Tribe – które ładnie zamknie scenę w horyzoncie nie tylko imitacją światła żarowego na przebitki, ale też zamontowanymi paskami LED-owymi, które ładnie dopełniały scenę. Od początku również widziałem po środku niewielki ekran LED, który dopełni charakteru zespołu. Tam postawiliśmy na wizualizacje, które są raczej proste, bez wypełnienia, kształty, obrazki, postaci wykorzystywane na przestrzeni lat przez zespół – dzięki temu uzyskaliśmy taki delikatny wypełniacz merytoryczny. Tutaj prywatna dygresja – wielkie podziękowania dla Tomasza Wącirza z Brutal Candy, który przejął lwią część pracy nad wizualkami i w pocie czoła starał się spiąć do kupy wszystkie moje pomysły. Tutaj rzucę ciekawostkę, bo do stworzenia wizualizacji do utworu „Szatan w lesie” posłużyłem się sztuczną inteligencją, która w 100% wygenerowała obraz główny, na który były później nakładane różne maski.

Czy urządzeń, których używasz na co dzień na koncertach, używałeś również do tego nagrania, czy potrzebowałeś czegoś specjalnego? Czy jakieś konkretne urządzenia odegrały szczególną rolę i dlaczego?

Cały plot, który widzieliśmy w Krakowie, był dostarczony przy współpracy z firmą P.S. Teatr, która pomogła mi dobrać odpowiednie urządzenia w oparciu o projekt i dostępne na rynku produkty – tu ukłon dla wspominanego już wcześniej Bartka Kownackiego – oraz Eventlight, Zbigniew Michura. Prawda jest taka, że na co dzień nie używam tych urządzeń, bo byłaby to wspomniana wcześniej „riderowa abstrakcja” na obecne czasy – liczba urządzeń do wielkości sceny była praktycznie na limicie, a koszty produkcyjne byłyby w większości nie do udźwignięcia dla organizatorów. Przy całości nie mam jakiegoś swojego faworyta, każde urządzenie spełniło założoną funkcję. Choć, jeśli miałbym już na siłę wskazać swojego ulubieńca w tym plocie, to był to zdecydowanie CLF Poseidon Wash XL, w którym jestem po prostu zakochany, więc nie wiem, czy to nie będzie zbyt subiektywne… Oprócz funkcji wash, bardzo dużo charakteru nadały LED-owe ringi obecne naokoło głównej soczewki, które naprawdę mają wystarczającą moc, aby być aktywną częścią scenografii. Nie mogę też pominąć urządzeń marki Briteq, które wizualnie kapitalnie uzupełniały całość mocnymi akcentami.

Koncert został zarejestrowany z myślą o wydaniu DVD, wymagał więc stworzenia tak zwanej koncepcji hybrydowej, czyli połączenia klasycznego oświetlenia koncertowego z tym, co jest przyjazne dla kamery.

Czy efekt finalny spełnił Twoje oczekiwania? Oglądasz teraz nagranie i stwierdzasz, że wyszło świetnie, dokładnie tak jak chciałeś, nic byś nie poprawił? Czy wręcz odwrotnie, już masz mnóstwo pomysłów, jak można by to udoskonalić?
Prawda jest taka, że czuję niedosyt, jeśli chodzi o swoje realizacje, nawet te najlepsze, gdzie czasami mi się zdarza, że podchodzą obcy ludzie obecni na publice, podaję rękę i mówią, że świetna robota. Są to miłe gesty, ale zawsze mam w głowie rzeczy, które bym poprawił i nigdy nie jestem w pełni zadowolony. Nie inaczej mam przy tej realizacji, od jej zakończenia powtarzam sobie „gdybym miał więcej czasu”, „to można było zrobić inaczej”. Jednak biorąc to na logikę, byłem tam, robiłem to, dlaczego od razu tak nie pomyślałem? Ponieważ nie miałem jeszcze tego doświadczenia, którego z każdą realizacją przybywa, to jest taki mój motor napędowy. System jest prosty, samokrytyka, analiza i nauka, i tak wkoło, wyciągając z każdej możliwej sytuacji jak najwięcej, nieważne, czy pozytywna, czy negatywna.

Zbliżając się ku końcowi, czy ludziom, którzy dopiero zaczynają przygodę z pracą w branży, czy to w dźwięku, czy oświetleniu, polecałbyś jednak zmienić zainteresowania na standardową pracę na etacie, czy jednak mimo tego, że jest to często ciężkie i niewdzięczne zajęcie kontynuowanie tej drogi, bo daje olbrzymią satysfakcję?

Nie czuję się kompetentny do wzięcia odpowiedzialności za prowadzenie innych przez ich ścieżkę kariery czy nawet styl życia. Jednym to odpowiada, drugim nie, jeśli jesteś pewny tego, co chcesz osiągnąć, wierzysz, że możesz robić to dobrze i sprawia Ci to przyjemność, to po prostu rób to najlepiej jak potrafisz. Przy odpowiednim nakładzie sumienności efekty i satysfakcja przyjdą same, będąc swoistego rodzaju motorem napędowym. Kluczem jest niepoddawanie się przy pierwszym potknięciu, praca jak każda inna, jeśli chce się coś osiągnąć, trzeba coś poświęcić. Chociaż czasami mam zawahania, to z perspektywy czasu nie żałuję poświęconego czasu i zaangażowania w tę branżę – po prostu robię to, co lubię, mimo że nie zawsze jest kolorowo.

Rozmawiał: Filip Wojtowicz, Muzyka i Technologia
Zdjęcia: Black Wulf