W każdej dziedzinie dążenie do perfekcji wiąże się z poznawaniem wielu stron problemu. Również branża muzyczna podlega tym zasadom, preferując kreację i realizację swoich pomysłów, w oparciu o ciągłe zdobywanie doświadczeń na wielu polach. Producent muzyczny musi nie tylko czysto technicznie analizować swoją pracę, ale uruchomić kreatywność i sięgnąć do zasobów swoich pomysłów, aby spiąć świat twardych parametrów, rządzących obecnymi trendami, z artystyczną sferą i jej niepodważalną wolnością. Maciej Wasio jako uznany muzyk, lider zespołu OCN, ale też współtwórca innych składów (łącznie z ostatnim projektem Milcz oraz materiałem solowym), pracuje od lat jako producent, wspomagając swoim doświadczeniem chętne do współpracy zespoły.
Koniec 2020 roku przyniósł nawiązanie współpracy Maćka z zespołem Myslovitz, a jej efektem stała się (uwaga – spoiler!) BARDZO UDANA sesja demo, w ramach której pomysły na nowe piosenki zostały rzetelnie zarejestrowane w studio zespołu. Niemałą zasługę w tym procesie miał sprzęt udostępniony przez firmę SoundTrade, który zapewnił nie tylko wysoki komfort pracy, ale też bardzo dobry, zaskakujący nawet w wielu przypadkach Maćka Wasio, efekt końcowy.
Sesja nagraniowa odbyła się w projektowym studio zespołu
Andrzej Skowroński, „Muzyka i Technologia”: Rozmowa dotyczy Twojej działalności w zakresie produkcji muzycznej, jednak jesteś również muzykiem, autorem kompozycji i tekstów.
Maciej Wasio: Obecnie skupiam się zdecydowanie bardziej na roli producenta i pisaniu dla innych. To właściwie był naturalny proces zmiany, zwieńczony nie tylko końcem działalności zespołu OCN, ale też moją solową płytą, która na chwile obecną, być może nie na zawsze, ale na jakiś czas, zamyka klamrą moją działalność w pełni autorską. Ilość pracy dla innych artystów sprawiła, że całkowicie poświęciłem czas tej producenckiej drodze. Daje mi ona równie dużą satysfakcję.
Nie każdy producent był lub jest muzykiem. Czy doświadczenie zdobyte po stronie wykonawczej wpływa na pracę przy produkcji?
To oczywiste. Nie byłoby mnie w tej roli, gdyby nie doświadczenie zdobyte z moją grupą Ocean (później OCN) i praca z najlepszymi producentami na świecie. Nie myślę tu tylko o Vance Powellu, ale też o Marcinie Borsie i Leszku Kamińskim, którzy nie ustępują mu talentem nawet o jotę. To są moi bohaterowie, których poznałem, będąc muzykiem. Baczna obserwacja ich pracy i wieloletnia kooperacja pozwoliła mi zebrać doświadczenia również produkcyjne. W tym także naukę „psychologii pracy producenckiej” i budowania relacji z muzykami. Znam to obecnie z obu stron, a to duża wartość.
Firma Soundtrade udostępniła na potrzeby nagrań serię nowych produktów, w tym m.in. HUB4.
Być może zbliżamy się do jednego z problemów tej dualistycznej natury. Czy będąc muzykiem-autorem, można w pełni zachować dystans, produkując obcy materiał?
Nie ma co ukrywać – zawsze byłem liderem swoich zespołów. Nie siedziałem na tylnym fotel, ale jawnie wyznawałem zasadę demokracji autorytarnej. Słuchałem koncepcji, pomysłów, ale wiedziałem, że musi być w zespole osoba biorąca odpowiedzialność za kształt. Podpisać się pod nim i za niego odpowiadać. Musiałem nauczyć się pokory. Muszę pamiętać i powtarzać sobie, że na koniec pracy, efekt nie jest nasz, mimo że spełniliśmy w nim bardzo ważną rolę. To są płyty, piosenki innego autora. Takie podejście zmienia optykę.
Czy na dźwięk patrzysz parametrycznie? To znaczy, jak dużą odgrywa u Ciebie rolę aspekt naukowo-techniczny podczas pracy z dźwiękiem?
Jestem totalnym samoukiem. Mimo wielu nagranych płyt i sukcesów, jakie udało mi się odnieść na polu kompozycji, mam z teorii muzyki wiele braków. Realizacja dźwięku jest tematem wymagającym analitycznego podejścia w paru kluczowych punktach. Trzeba się nad tym pochylić i od wielu lat to robię. Moimi serialami, oglądanymi na co dzień, są tutoriale i filmy na temat produkcji i pracy studyjnej. Techniczną stronę ciągle podciągam, aby nadganiać z posiadaną bazą estetyczną do tej fizycznej. Czasy streamingowe sprawiają, że trzeba mieć wiedzę z zakresu dynamiki utworów, które dostarczamy do serwisów. Założenia i standardy też nie są stałe. Płyty referencyjne z lat 90. i obecnie uchodzące za wzorcowe lub płyty tego samego wykonawcy sprzed 20 lat i nowe to są często dwie, zupełnie inne brzmieniowo bajki, jeśli chodzi o dynamikę, głośność, proporcje. Obecnie 70% muzyki odtwarzane jest na słuchawkach do iPhone’a. Trzeba to brać pod uwagę. Stopa, cały miks, to wszystko musi się zmieścić w małym przetworniku włożonym do ucha. To jest ważna kwestia, bo te piosenki trafiają do wspólnej playlisty z produkcjami ze świata i nie mogą odbiegać czysto technicznymi parametrami.
Duża część ścieżek zarejestrowanych na sesji demo, według zapewnień Macieja Wasio, pojawi się na docelowym albumie.
Producent obiera pewną ścieżkę pracy. Gdy zaczyna Cię ciągnąć w stronę rozwiązań niekoniecznie przystępnych, niemainstreamowych, czy próbujesz z tym walczyć? Myślisz o tym, żeby piosenki były przyjazne dla radia?
Mam wyjątkowo piękne zajęcie, bo mogę w jednym roku zrobić skrajne estetycznie płyty i spełnić się na tak wielu polach, że czuję, jakby to właśnie ten fakt był największą wartością. Wychowałem się na death metalu, Depeche Mode, hip-hopie, Nine Inch Nails. Dla mnie muzyka się dzieli tylko na dobrą i złą. Poza przystępnymi projektami, robię wiele ekstremalnych rzeczy. Sam niedawno, jako muzyk, udzieliłem się w projekcie Milcz, który również jest ciężki muzycznie. Robiłem w tym czasie też płytę hip-hopową. Różnorodność wykonawców pozwala mi na zastosowanie różnego podejścia do kwestii brzmień każdego z gatunków, nad jakim pracuję.
Zespół Myslovitz. Skład, który przeszedł wiele, zapisał się w historii polskiej muzyki, ale też, mam wrażenie, wciąż wiele ma do powiedzenia, postanowił w Twoje ręce oddać produkcję nowego materiału. Jak uniknąć lub rozwiązywać pojawiające się problemy wynikające z walki osobowości?
Jest to proces. Cały czas się docieramy z zespołem. Właściwie w każdym przypadku współpracy tego typu tak właśnie jest. Jestem bardzo zadowolony, że z Myslovitz tak umiemy pracować, bo mamy w tej chwili nagrane bardzo zawodowe demo. Duża część brzmień zarejestrowanych podczas pracy nad materiałem roboczym pozostanie na docelowym albumie. Zrobiliśmy rzetelnie nagrania, które pozwalają na przemyślenie, dopracowanie proporcji. Masa roboty została wykonana w kwestii aranżacji. Brzmienia w piosenkach są dla branżowców, którzy debatują nad szczegółami. Natomiast dla mnie najważniejsze są piosenki, dobre aranże, dobre melodie. Mój absolutny guru – Vance Powell powiedział kiedyś, że nie słyszał o tym, żeby ktoś przyszedł do sklepu i oddał płytę, bo nie podoba mu się sound werbla. Dobry riff, taki jak np. „Satisfaction” Rolling Stonesów, nawet puszczony ze słabego systemu zawsze zabrzmi tak, jak należy. Z Myslovitz zrobiliśmy bardzo dobry pierwszy krok, jakim jest stworzenie dobrych piosenek z dobrymi aranżami. Po tym kroku jesteśmy właśnie na etapie rozmów, przemyśleń, dostrajania się do kierunku, w jakim należy iść dalej. Poza mną – producentem, jest w tym przypadku pięciu członków zespołu. Każdy ma coś do dodania, każdy ma uwagi, wszystkie są warte rozważenia, ale musimy ustalić jedną, pasującą nam wszystkim wersję.
Bardzo dobrej klasy perkusja wymaga odpowiedniego omikrofonowania, aby można było wydobyć z nagrań wszystkie najistotniejsze niuanse brzmieniowe.
Czyli trwa zdalna nauka z zespołem, jak obecnie klasy 4-8?
Trochę tak, ale jednak widujemy się również dość często. Pracujemy razem. Staramy się przełamać izolację, bo ciężko z technicznego punktu widzenia nagrać niektóre rzeczy na odległość. Aczkolwiek historia, szczególnie ta z ostatniego roku, również zna takie przypadki.
Praca nad demo została wsparta przez wagon sprzętu, udostępniony przez firmę SoundTrade. Przybliż, proszę, nieco tę historię.
Nie tylko sprzęt został udostępniony. Zostaliśmy wsparci przez Michała Niezbeckiego, bez którego cały proces nie poszedłby tak płynnie. W pakiecie wypożyczono nam stół, dzięki któremu mogliśmy skorzystać ze świetnych preampów Midasa, serię mikrofonów beyerdynamic. Wszystko to w połączeniu z całkiem fajnie brzmiącą salą zespołu, dało świetny efekt, który pozwolił na twórcze podejście do muzyki, bez kompromisów na tym etapie. Gitary w dużej mierze pozostaną na płycie w formie z tych nagrań. Jestem przyzwyczajony do wysokiego standardu brzmienia, z racji nagrań, których dokonuję najczęściej w uznanych studiach nagrań, jak Tall Pine, czy Nebula. Dzięki sprzętowi, które został nam udostępniony przez SoundTrade, naprawdę mogę podkreślić, że udało się zachować bardzo wysoką jakość podczas pracy.
Monitory firmy KRK stanowiły dużą pomoc, jednak to słuchawkom beyerdynamic zespół i producent zawdzięczają komfort pracy podczas nagrywania materiału.
Mikrofony beyerdynamic to był Twój wybór czy propozycja Michała Niezbeckiego?
W dużej mierze Michał zaproponował setup mikrofonów i to był strzał za strzałem, w bardzo pozytywnym znaczeniu. To była kolejna sesja, w której na przykład do tomów użyłem koncertowych mikrofonów, a mimo wszystko miałem bardzo mało roboty z ustawianiem ich i uzyskaniem efektu, na jakim mi zależało. Mikrofony tego typu są podkoloryzowane, mają swój charakter, a mimo wszystko wydobyły z zestawu perkusyjnego to, co najlepsze, to, co należało z nich wydobyć. Poza dwoma mikrofonami, które są bardzo ważnymi dla mnie narzędziami, czyli subkick firmy Salomon, pożyczony od Piotrka Mizika, oraz Shure 545 do werbla, którego używam i uwielbiam, cała reszta to beyerdynamic – m.in. TD D70 i D70 na stopce, TG D57 i D58 na tomy, podwójne wstęgi M160 jako OH (w ustawieniu recording man), a także na gitarach, gdzie dodatkowo użyliśmy TG I51. Wspomniany 545 stawiam na werbel i jest on dla mnie w tym miejscu najlepszym wyborem. Jednak tym razem dodatkowo użyłem beyerdynamic M201, który dał mi całe „ciało” instrumentu. Nie zdawałem sobie sprawy, że mogę uzyskać ten dodatkowy sound. Nie wyobrażam sobie następnych prac bez niego, łącznie z docelowymi sesjami z Myslovitz. Bardzo mnie zaskoczył mikrofon do stopy beyera, z którego wyciągnąłem sobie szpilę w okolicach 100 Hz. Bardzo fajnie uzupełnił mi subkicka i mikrofon odpowiadający za górne pasmo. Notabene, jest to moja koncepcja pracy ze stopą. Każdy z mikrofonów służy do konkretnej rzeczy. Jest mikrofon do klika, nad którym muszę mieć osobną kontrolę, inaczej go automatyzuję, w zależności od części utworu. Nie może dawać mi dołu, bo od tego jest inny przetwornik. Nie mam dzięki temu problemów fazowych. Dodatkowo, właśnie w przypadku tych nagrań, doszedł wspomniany TG D70 od beyerdynamica, tylko do tych stu Hertzów i ich okolic. Przy małych głośnikach i słuchawkach, to on właśnie zapewni dobry odbiór słuchaczom.
Skoro jesteśmy przy brzmieniu toru audio, to opowiedz, proszę, jak zapatrujesz się na kwestię studyjnego kręcenia, grzebania w materiale wtyczkami, procesorami zewnętrznymi, czy pluginami. Jesteś zwolennikiem takich rozwiązań? Czy jednak szukasz docelowego brzmienia już na samym początku, czyli w instrumencie, w użytym torze na etapie nagrywania, na etapie wykonania przez muzyka?
Bardzo lubię mieć docelowe brzmienia już na etapie wbicia śladów. Im dłużej się zajmuję produkcją, tym bardziej chcę mieć już na starcie dobry materiał. Ciężko w to uwierzyć, ale praktycznie nie używam EQ do osiągnięcia soundu, który mnie interesuje. Najwięcej czasu poświęcam na brzmienie u źródła, na dobranie i ustawienie mikrofonu i pracę z preampem, jeśli chodzi o input i output. Już tu potrzebuję mieć niemal docelowy produkt.
Maciej Wasio od dawna ma własny egzemplarz DT 1770Pro, który stanowi fundament jego odsłuchu, szczególnie w warunkach gorszej adaptacji akustycznej pomieszczenia.
Na późniejszym etapie wchodzą w grę już tylko efekty przestrzenne? Pozwalające osadzić miks?
Dużo pracuję wtyczkami. Jestem po tej stronie mocy, która wbija wszystko 100% analogowo w dobrej sali, za pomocą dobrego sprzętu. Tu nie ma kompromisu. Jeżdżę do dobrych studiów nagraniowych pół Polski, aby dobrze zebrać bębny, gitary itd. Ale kiedy wszystko wchodzi do komputera, to już z niego nie wychodzę. Nagrywam analogowo, miksuję cyfrowo. Najbardziej mnie interesują procesory dynamiki i wtyczki do saturacji. Eq traktuję właściwie do wycinania rzeczy, których muszę się pozbyć. Używam chirurgicznych narzędzi, takich jak FabFilter, Brainworx itd. A poza nimi oczywiście bardzo chętnie Pultec… Dajcie mi Pulteca, a będę w stanie zrobić płytę.
W przypadku sesji na materiał demo Myslovitz wolałeś użyć monitorów odsłuchowych, aby kontrolować efekt prac, czy zaufałeś słuchawkom?
Miałem swój zestaw słuchawkowy. Zdecydowanie preferuję dobre słuchawki, bez oszczędności, bez kompromisów, niż średnie monitory w niezaadaptowanym miejscu. Słuchawki, które się zna, podają informacje jak na dłoni, o tym, co faktycznie wchodzi i jak brzmi. Od dawna mam swoje beyerdynamic DT1770 Pro. Na początku ten model obnażył moje błędy miksów i masteringu, a później nauczyłem się na nich pracować i bardzo im ufam. Ale w przypadku monitoringu, warto wspomnieć o odsłuchach dla muzyków, których użyliśmy. To jest dopiero świetna sprawa. Przenośne systemy do miksowania odsłuchów, w tym wypadku Midas DP48, podłączone do małej konsolety, sprawiły, że miałem ogromny komfort pracy. Godzina mniej na setup, bo muzycy sami zadbali o swoje odsłuchy. Każda piosenka miała inny aranż, więc byłoby dla mnie problemem zmieniać miks w uchu muzyka, starając się wykonywać swoje działania. Ja mogłem skupić się na pracy, podczas gdy perkusista ustawiał sobie proporcje wedle swoich potrzeb.
Nagrania zarejestrowano za pomocą konsolety Midas M32, wyposażonej w kartę DANTE KT DN-32.
Muzycy również używali słuchawek beyerdynamic?
Tu mówimy o pewnym niepodważalnym standardzie. Mówimy o DT770 Pro od beyerdynamica, na którego poznanie zawsze namawiam. Pewnego rodzaju klasyk, którego warto się nauczyć. Wszędzie na świecie, w każdym studio, trafisz na ten konkretny model. Przyzwyczajenie się do niego da Ci kontrolę nad każdym instrumentem. Znając brzmienie słuchawek, które możesz spotkać wszędzie, możesz sam zapanować nad artykulacją, nad soundem i wiedzieć, co jest ok, a co musisz poprawić. Oczywiście na rynku takich standardów jest kilka, wśród słuchawek, mikrofonów, monitorów studyjnych, ale moim zdaniem każdy z nich należy opanować, poznać wady, zalety i nauczyć się z nimi pracować.
Omikrofonowanie pieca gitarowego wieloma różnymi modelami przetworników pozwala na wybór najbardziej pasującej do całości miksu barwy, a także na dowolne osadzanie ścieżek w przestrzeni.
Teraz, kiedy jesteś już po etapie nagrań demo, jaka jest dalsza droga? Weryfikacja własnych założeń, przewartościowanie wiedzy dotyczącej materiału?
Siedzieliśmy teraz długo z moim asystentem – Pawłem Kawłakiem, żeby przygotować najlepszy miks, jaki się dało, ze wszystkiego, z czego się da. Zrobiliśmy w zasadzie dwa miksy. Podjęliśmy decyzje, co należy wymienić na nagrania w pełni wyposażonym studio, ze względu na brzmienie sal w profesjonalnych obiektach, które dodatkowo wspierają brzmienia instrumentów. Ale też podjęliśmy decyzje, np. dotyczące nagranych gitar, których już podmieniać w wielu przypadkach nie trzeba, które były nagrane z myślą o pozostawieniu ich jako docelowych. Mieliśmy do gitar Royery, mikrofony beyerdynamic, Shure 545, Chandler TG, które pozwalały ulepić świetne soundy. Pracowaliśmy nad tym demo z myślą już o produkcji, a nie tylko o zarysach. Patentem, który bardzo otwiera umysły i pozwala tym bardziej świadomie przystąpić do dalszych prac i podsumować już odbytą drogę, jest przygotowanie miksów na dwa sposoby. Pierwszy, zawierający pełną gamę użytych gitarowych i klawiszowych efektów przestrzennych, delayów itd., a drugi z gitarami bez żadnych efektów. Chcieliśmy usłyszeć, jak dokładnie partie się uzupełniają i jak współpracują. Mówimy tu o składzie, w którym jest trzech gitarzystów, cała masa klawiszy, dwóch śpiewających muzyków. Ciężko zmieścić w miksie całe instrumentarium, nie mając kontroli nad aranżem. Te „suche” miksy dokładnie pokazywały rolę instrumentów. Bez efektów wyszły na jaw pewne kolizje w kompozycji, które szybko można było wychwycić i poprawić. Polecam zawsze zrobić czysty, przejrzysty aranż, który będzie skuteczny. Jeśli spełni ten warunek, to dobre brzmienie mu pomoże. Jeśli jednak nie będzie działał sam z siebie, to żadna barwa mu nie pomoże. Drugi, pełny miks, oczywiście pełni funkcję poglądową, prezentacyjną, nakreśla kierunek. Można go było również na święta puścić naszym rodzinom.
Wedle opinii Maćka Wasio system DP48 idealnie sprawdza się podczas pracy studyjnej, pozwalając muzykom na dokonywania zmian w torze odsłuchowym bez udziału realizatora.
Jako producent masz więc narysowany projekt, z którego wiele linii pomocniczych okazało się na tyle trafionych, że zostanie już do finału, a reszta precyzyjnie nakreśliła, w którą stronę można się kierować.
Tak. Nie ma co ukrywać, że dzięki Soundtrade’owi jesteśmy parę kroków do przodu. Mieliśmy bardzo duży komfort pracy, dzięki Michałowi, który nas wsparł, i mogliśmy sobie takie demo nagrać. Niewiele rzeczy może nas teraz zaskoczyć. To jest typ pracy, który mnie interesuje, który mi się bardzo podoba i który odwdzięczy się, mam nadzieję, solidną płytą.
Praca produkcyjna stanowi drogę, która ma przecież gdzieś swój początek. O motywacji i potrzebie wyrażenia swoich emocji poprzez muzykę, a także o współpracy na linii producent-muzyk, mówi Przemysław Myszor z zespołu Myslovitz.
Andrzej Skowroński, „Muzyka i Technologia”: Rok 2020 to czas zmian. Szykując nowy materiał, planujecie dla swoich odbiorców radykalne zmiany, czy stały ląd, na którym będą mogli się odnaleźć?
Przemek Myszor, Myslovitz: Jeśli spodziewasz się, że będąc przez wiele lat piłkarzami, teraz zaczniemy uprawiać skoki narciarskie, to muszę Cię rozczarować. Musimy powiedzieć sobie jasno – my niczego nie „planujemy”. Jesteśmy autorami i muzykami. Piszemy piosenki, a cała reszta jest dopiero później. Myślimy nad melodią, emocjami, które czasem musimy, a czasem po prostu chcemy przekazać. Na pewno nie chcemy „radykalnej zmiany” za wszelką cenę. Szykując materiał, pracując na próbach, często się kłócimy, zastanawiamy nad kierunkiem. Ja wybierając barwy klawiszy, myślę o tym, żeby nie była ona „oczywista”, żeby nie kojarzyła się w pełni z tym, co grałem na czterech wcześniejszych płytach. Szukamy więc rozwiązań, ale ze świadomością, że jesteśmy niewolnikami swoich upodobań i czujemy się dobrze z pewnymi rozwiązaniami płynącymi spod palców. Komponując piosenki, nie myślę o tym, w którą stronę iść, tylko daję się ponieść. Gdybyśmy obrali całkowicie inne tory, tak jak powiedziałeś – radykalne, to gwarantuję Ci, że można by było doszukać się w tym wartości, ale zastanawiałbym się – po co? Komunikujemy się energią i ja, będąc odbiorcą, też zwracam uwagę na tę energię u innych wykonawców. W dzisiejszym życiu, wybierając z setek tysięcy rzeczy, wszystkie elementy, które nie niosą w sobie energii, której ja szukam, albo która mnie ciekawi, to jest strata czasu.
Michał Niezbecki czuwał nad odpowiednią konfiguracją sprzętu i służył pomocą w pracy studyjnej.
Zdecydowaliście się na współpracę z Maciejem Wasio. Pełni on rolę producenta nowego materiału. Dla Myslovitz oznacza to kolejnego, tymczasowego członka zespołu? A może z myślą o liczbie osób w zespole, a co za tym idzie, mnogości pomysłów, starannie oddzielacie role?
Współpraca ma ważny przedrostek – „współ”. Wszystkie strony muszą wnosić swoją wartość. W przypadku podjętych z producentami poprzednich płyt współprac, zawsze to była relacja wzajemna. Pierwsza sprawa, to to, czego my chcemy, druga strona, gdzie zmierza producent, a trzecia kwestia, to efekt, jaki osiągamy. Nie chciałem również teraz zakładać, jak będziemy się komunikować. Z Maćkiem pracuje się bardzo szybko. Nie dzieli włosa na czworo, do czego tendencje mamy my. To jest wartość, która daje bardzo dobry efekt. Materiał był wstępnie przygotowany do nagrań, a my jesteśmy zespołem z doświadczeniem, którego z perspektywy lat zebraliśmy taką gamę, że ciężko nas czymkolwiek zaskoczyć. Jesteśmy pewni wielu rzeczy i również tym razem, na początku sesji nagraniowej, byliśmy. Maciek jednak jest typem producenta, który nie obawiał się wyrażać swoich opinii o piosenkach, które przygotowaliśmy. Zwracał uwagę na wiele spraw, miał swoje zdanie np. jak w kwestii refrenów, które wchodziły, według niego, czasem za późno. Argumentował swoje wypowiedzi. Proponował swoje wersje, abyśmy mogli wybrać, która droga nam pasuje. Pracując nad utworami, każdy fragment, który planujemy później nagrać, jest dla nas bardzo ważny. Zdanie osoby z zewnątrz może dać do myślenia, że skrót lub brak jakiegoś fragmentu zdynamizuje piosenkę i można ją również w ten sposób podać. Mamy na przykład piosenkę z poprzedniej płyty, która ma wersję radiową, za długością której ja optowałem w procesie produkcji. Obecnie, kiedy słyszę ją w radio, jestem zły, że nie podjąłem decyzji o przycięciu jej. Czuję, że te 8 taktów, które są dodane, powodują przesyt.
W takim razie sformułowanie „piosenka radiowa” i dopasowanie się do wytycznych od nadawców jest czymś negatywnym czy pozytywnym?
Mnie osobiście bardzo często obraża jako artystę, kiedy ktoś mówi, że piosenka jest za długa, bo takie są standardy radiowe. Czuję, że ta długość bierze się z tego, że to jest ważne, że tam są słowa, które muszą wybrzmieć. Jednak niedużo obecnie kosztuje twórcę, aby zrobić zmianę i sprawdzić, czy energia w krótszej wersji piosenki zostanie zachowana. Nie chcę, aby ktoś powiedział mi, że moja kompozycja musi się zmieścić przed pasmem reklamowym, ale już kiedy żona mówi o moim materiale, który puszczam jej poglądowo, że nie czuje energii, bo jest przeciągnięty, to ja chcę usłyszeć tę opinię, bo jest prawdziwym sformułowaniem o odczuciu. Maciej przypomniał nam, że piosenka musi mieć energię w minimalnej formie. Nie musimy robić piosenek po 6 minut. Niektóre mogą tyle trwać, ale te, które nie muszą, niech będą krótsze, pozostawią niedosyt. On jest zawsze lepszy, niż przesyt. Maciej jako producent jest naszym kolegą, z którym się bardzo komunikatywnie rozmawia. Zmusił nas do tego, żeby z nim i jego pomysłami trochę konkurować i nawet jeśli parę razy się nie zgodziliśmy, parę razy postawiliśmy na swoim, to w wielu przypadkach jego wersje uznajemy za ciekawsze, zgrabniejsze. Zrobienie szybkiej edycji to jest kwestia chwili i robiliśmy podczas sesji cięcie za cięciem, przyznając rację, że osiągamy coraz lepszy rezultat, minimalizując aranżacje.
Maciek jest kompozytorem i autorem tekstów. Jego doświadczenie na tym polu pomaga?
Zwraca uwagę na melodie i co ważne, potrafi się wyrazić. Chce ingerować. Nie jest częścią zespołu, ale chce współtworzyć i ma ku temu zielone światło, aby mówić, proponować i oceniać działania. Kiedyś pracowaliśmy z Marcinem Borsem, który jest geniuszem, bez dwóch zdań. On na przykład nie ingerował, nie chciał się wypowiadać na temat tekstów. Nie wydawało mi się to możliwe, że nie miał zdania, bo ma wyrobiony gust muzyczny. Zastanawiałem się, co oznacza jego milczenie. Maciej zawsze ma zdanie i nawet jak się czasem nie zgadzamy, to on to zdanie powie. To jest unikalna cecha, która bardzo mi pasuje. Sam kiedyś miałem możliwość pełnienia funkcji producenta, ale zdecydowanie wyrażałem swoją opinię o materiale, który dostałem jako demo. Dałem jasno do zrozumienia, że zanim przystąpimy do pracy, trzeba dopracować aranże, trzeba usunąć mielizny z tekstów. Gdy czułem opór, słyszałem, że tekściarz się nie zgodzi na zmiany, mówiłem, że nie mamy w takim razie o czym rozmawiać. Można się nie zgodzić na uwagi, ale ja sam jestem autorem i kiedy spotyka się dwóch autorów i jeden z nich czuje, że wszystko się mija z ustalonym celem, uważam, że musi drugiemu to powiedzieć i uargumentować. Lubię partnerski układ producenta z zespołem, a nie ukrywam, że przez lata na scenie, brakowało mi sytuacji, w których moglibyśmy pogadać z kolegami-kompozytorami o naszych utworach, o tym, jak piszą teksty, jak je budują. Brak takich rozmów to jest duży błąd ogólnie w branży.
Co działa na Ciebie w muzyce. Co do Ciebie przemawia w sensie formalnym?
Jako artysta mam coś do powiedzenia, ale doceniam pracę nad formą. Lubię lekkość i zgrabność. Choruję, jak tego nie ma. Nawet w ciężkiej muzyce tego szukam. Jakiś rytm, który wbija w ziemię swoją lekkością. Robiąc płytę, pracuję nad tym dla samego siebie. Tego będą słuchać później odbiorcy i mam to z tyłu głowy, ale nad formą pracuję, bo właśnie dla mnie osobiście jest ważna.
Sesja demo, w słowach Maćka Wasio, przebiegła bardzo sprawnie. Nagraliście się w Waszym studio, o którym słyszałem dużo dobrych słów. Jaki czynnik sprzętowy szczególnie pomógł Ci zająć się kwestią twórczą, bez potrzeby zajmowania się technicznymi problemami?
Mogliśmy liczyć na dużą pomoc firm, które wypożyczyły nam dystrybuowany przez siebie sprzęt. Znów tu można mówić o tej pozytywnej energii Maćka. Umówiliśmy się na konkretny dzień, On przyjeżdża samochodem, ze sprzętem od SoundTrade, w bardzo dużej ilości. Wszystko było zawczasu zaplanowane. Nasza sala ma potencjał do nagrywania. Trzeba jeszcze trochę nad nią posiedzieć, aby pełniła rolę pełnoprawnej studyjnej przestrzeni. Założenie było ambitne, aby nagrać już materiał między demo a płytą. Jeśli jakieś ślady z tej sesji mogły znaleźć się na finalnej produkcji, to właśnie pod tym kątem zostały nagrywane. A reszta będzie bardzo solidnym materiałem do dalszej pracy, do powtórzenia, ale z bagażem doświadczenia z tego właśnie naszego nagrania. Cały sprzęt, czyli mikrofony i słuchawki beyerdynamica, konsoleta, miksery odsłuchowe, dodatkowo pakiet sprzętu z Musictoolz, taki jak mikrofon Chandler TG, to była świetna baza do pracy. Przyjechał Michał Niezbecki, który nas wspomógł w całym procesie technicznym. W skrócie można powiedzieć, że nagrywaliśmy demo, a stworzyliśmy studio, dzięki temu, co zostało nam udostępnione. Mogliśmy eksperymentować, bo czuliśmy się komfortowo. Na przykład odwróciliśmy proces nagrywania, dogrywając docelowe (na tym etapie) bębny do wcześniej nagranych gitar i klawiszy. Sekcja była oczywiście nagrana na początku, aby móc dograć do niej inne instrumenty, jednak końcowym etapem było zastąpienie nagrań perkusji takim wykonaniem, które mogło uwzględniać sposób gry gitarzystów, współpracę instrumentów itd. Po tej sesji naprawdę zaczęliśmy na serio myśleć o dokończeniu pracy nad naszym studiem. Odkryliśmy na nowo jego potencjał i możliwości płynące ze spokoju pracy i weryfikacji nagranych na próbach ścieżek, aby ulepszać nasz system pracy nad piosenkami. Grając na próbie, grając głośno, nie zawsze wszystko słychać. Przy odtwarzaniu nagrań można słuchać bardziej analitycznie.
Tekst: Andrzej Skowroński, Muzyka i Technologia
Zdjęcia: M. Niezbecki, W. Powaga, M. Wasio