Założone w 1971 roku przez Jerzego Gumińskiego Przedsiębiorstwo Specjalistyczne „TEATR” jest najstarszą polską firmą zajmującą się kompleksowymi realizacjami inwestycji w obszarze kultury. Przez 50 lat działalności zespół PS „TEATR” zaprojektował i przebudował wiele scen obiektów kultury, wyposażając je w urządzenia oświetleniowe oraz rozwiązania z zakresu mechaniki scenicznej i technologii sceny. Od momentu powstania jest jedną z wiodących firm branży, a z jej usług korzystają czołowe polskie teatry, filharmonie, domy kultury, stacje telewizyjne oraz największe firmy rentalowe. Historia firmy związana jest również z produkcją projektorów scenicznych, które trafiały nawet do odległej Japonii, oraz dystrybucją sprzętu. W ofercie PS „TEATR” znajdują się profesjonalne rozwiązania uznanych światowych marek, między innymi: ACME, ChamSys, City Theatrical, CLF Lighting, DTS, Elation, ETC, High End Systems, MagicFX, Milos, Minuit Une, Movecat, Portman Lights, Spotlight, Strand Lighting, RGBLink i Vari-Lite. Siłę napędową firmy „TEATR” od samego początku stanowił zespół doświadczonych i niezwykle ambitnych fachowców, gotowych podjąć się nawet najbardziej skomplikowanych realizacji, a celem nadrzędnym były i są relacje z klientami oraz ich maksymalne wsparcie.
Z okazji pięćdziesięciolecia Przedsiębiorstwa Specjalistycznego „TEATR” prezentujemy jubileuszowy wywiad z założycielem firmy i zarazem wybitnym specjalistą z zakresu technologii teatralnej, Jerzym Gumińskim, a także z obecnym właścicielem firmy Markiem Gumińskim oraz dyrektorem zarządzającym Michałem Frąckowiakiem i dyrektorem technicznym Tomaszem Zaborowskim.
Marcin Ziniak, „Muzyka i Technologia”: Jak zaczęła się Pana przygoda z technologią teatralną?
Jerzy Gumiński: Teatrem i muzyką, a także techniką, interesowałem się od najmłodszych lat. W czasie wojny nie miałem możliwości chodzenia do teatru czy na koncerty i z konieczności trzeba było zadowolić się gramofonem czy słuchaniem opowieści o wielkich artystach, o wspaniałych spektaklach, a czasami słuchania fragmentów sztuk. Tuż po zakończeniu wojny w 1945 roku znalazłem się w Bytomiu, gdzie chodziłem do gimnazjum, którego gmach sąsiadował z budynkiem teatralnym, do którego wprowadzała się wypędzona przez sowietów Opera Lwowska (obecna Opera Śląska). Miałem szczęście, że umożliwiono mi nie tylko oglądanie na tej scenie Opery i występującego tam Teatru Dramatycznego, ale też zwiedzanie zaplecza sceny, pracowni produkujących dekoracje, rekwizyty i kostiumy sceniczne, a czasami też oglądanie prób. Po około roku znalazłem się we Wrocławiu, gdzie też mogłem obserwować prace zespołów teatralnych, a szczególnie Opery. Byłem zafascynowany profesjonalizmem i pracowitością, i to nie tylko zespołów artystycznych, ale i technicznych. Planowałem, że po studiach politechnicznych będę pracował w teatrze, ale przed podjęciem ostatecznej decyzji postanowiłem dokładnie przyjrzeć się urządzeniom technicznym scen i to nie tylko w zaprzyjaźnionych teatrach, ale też w tych, które w tamtych czasach były uważane za najlepiej i nowocześniej wyposażone. Po tych wycieczkach zrezygnowałem z moich planów, ponieważ stwierdziłem, że zajmowanie się tak prymitywnymi urządzeniami, w jakie wyposażono polskie teatry, nie jest zajęciem godnym dla młodego inżyniera poszukującego trudnych i atrakcyjnych wyzwań. Ta decyzja nie zmieniła mojej fascynacji teatrem. Pozostawałem dalej towarzysko związany ze środowiskiem ludzi teatru, a po pewnym czasie nie tylko towarzysko, ale i rodzinnie, bo ożeniłem się ze wspaniałą artystką Opery Wrocławskiej. W roku 1963 wielki polski choreograf Feliks Parnell, w tym czasie kierujący baletem Opery Łódzkiej tj. dzisiejszego Teatru Wielkiego, poszukiwał wykonawczyni do głównej roli w balecie „Coppelia” Delibes’a i znalazł moją żonę, która została solistką Opery Łódzkiej, a dyrektor naczelny Opery zaproponował mi stanowisko szefa technicznego Opery z obowiązkami przyjęcia budującego się nowego gmachu tj. Teatru Wielkiego w Łodzi. Początkowo nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć na tę propozycję, ale po zapoznaniu z dokumentacją budującego się gmachu zafascynowała mnie nie tylko jego wielkość, ale i liczba i specyfikacja urządzeń, a do tego dowiedziałem się o niesamowitych trudnościach z ukończeniem budowy. Te argumenty dawały mi gwarancję, że nie będę się nudził i przesądziły o tym, że „skazałem” się na dożywocie bycia technologiem teatru.
A zatem teatr i zamiłowanie do sztuki odgrywały równie ważną rolę w Pana życiu co technika?
Oczywiście, że tak. Myślę, że zajmowanie się techniką trudną i odpowiedzialną, a do takiej zaliczam technikę teatralną, nie jest możliwe bez umiłowania celu, jakiemu ona ma służyć.
Przy jakich realizacjach zdobywał Pan swoje cenne doświadczenie?
Największe doświadczenie zdobyłem, oczywiście, w Teatrze Wielkim w Łodzi, bo to tam rozpoczęła się prawdziwie wielka polska technika teatralna. Każdy następny projekt, każda następna realizacja, jeżeli się nie kopiuje, a wymyśla, wprowadza innowacyjne rozwiązanie, to oczywiście też wzbogaca doświadczenie. Uważam, że oprócz zdobywania doświadczenia, szczególnie w Polsce, trzeba się tym doświadczeniem dzielić i dlatego napisałem pierwszą w Polsce książkę o technologii teatru, wydaną w 2008 roku przez Przedsiębiorstwo Specjalistyczne „TEATR”.
Jaka jest historia powstania przedsiębiorstwa?
W 1970 roku przyjąłem propozycję dyrektora Teatru Muzycznego w Gdyni, Pani Danuty Baduszkowej oraz władz Wybrzeża zorganizowania i objęcia kierownictwa nowo powoływanej Dyrekcji Budowy Obiektów Kultury. Pierwszym obiektem miał być Teatr Muzyczny w Gdyni. Znałem projekt tego obiektu, ponieważ go wcześniej opiniowałem. Wiedziałem, że obiekt nie nadaje się dla profesjonalnego, nowoczesnego teatru muzycznego. Jest piękny, wspaniale usytuowany u podnóża Kamiennej Góry, zaprojektowany przez znakomitych architektów, inż. Daniela Olędzkiego i prof. Józefa Chmiela, ale jest za mały i trzeba go powiększyć. Wiedziałem też, że powiększenie będzie możliwe tylko w sposób, najdelikatniej mówiąc, „nietypowy”. Umówiliśmy się z Danutą Baduszkową, że przyjmujemy opracowany projekt tylko po to, ażeby rozpocząć od wielu lat odkładaną budowę, a zbudujemy gmach odpowiadający potrzebom nowoczesnego teatru muzycznego. Z przyjęciem projektu nie było problemów, bo komisja przyjmująca obradowała w czasie wypadków grudniowych, w dniu, w którym płonął gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR-u w Gdańsku i nie brali w niej udziału przedstawiciele Ministerstwa Kultury oraz wielu przedstawicieli władz wojewódzkich, a wśród nich przeciwnicy budowy teatru. Natomiast budowa i „powiększenie” gmachu to długa i ryzykowna operacja, czasami groźna, a czasami wesoła, jak na przykład ta, kiedy wysoki urzędnik władz, na szczęście człowiek inteligentny i popierający budowę, po jej odwiedzinach zapytał mnie, czy przypadkiem nie pomyliliśmy skali. Pomyliliśmy i zamiast gmachu o kubaturze około 40 000 m3 zbudowaliśmy gmach o kubaturze przekraczającej 80 000 m3. Ilość trudności i wielkość ryzyka były fascynujące i pozwoliły mi na realizację inwestycji w inny sposób, niż były one uprzednio realizowane w Polsce. Uruchomiłem budowę bez udziału różnych pośredników, bez generalnego wykonawcy, bez udziału miejskich czy wojewódzkich służb inwestycyjnych, samodzielnie nią kierując i, oczywiście, w pełni za nią odpowiadając. Niespodziewanie zjawiła się jeszcze jedna przeszkoda. W tamtym czasie w Polsce projektowaniem urządzeń technologicznych sceny zajmował się tylko jeden monopolista, którym było jedno z Warszawskich Biur Projektowych. Biuro to nie zgodziło się na moje warunki terminowe i zakres zmian w pierwotnym i „przyjętym” projekcie. Ku przerażeniu władz musiałem zerwać z nimi umowę, co groziło nierozpoczęciem budowy gdyńskiego teatru, a nawet wykreśleniem tej inwestycji z planu na najbliższe lata. Nie mogłem zawieść ludzi, którzy mi zaufali, a szczególnie Danuty Baduszkowej i musiałem w 1971 roku uruchomić własny Specjalistyczny Zespół Projektowy. I to był początek działalności dzisiejszego jubilata.
Początkowo Zespół miał zaprojektować tylko Teatr Muzyczny w Gdyni, ale po zakończeniu projektu nie rozwiązałem go, bo okazało się, że jesteśmy w Polsce bardzo potrzebni. Po zakończeniu gdyńskiego projektu, między innymi, zaprojektowaliśmy Teatr Rozrywki w Chorzowie, Teatr w Kielcach, Teatr Telewizji w Warszawie, zaktualizowaliśmy projekty Opery Nova w Bydgoszczy, w której całkowicie przeprojektowaliśmy scenę dużą, ze sceny z niefunkcjonalną obrotówką, na scenę z zapadniami, i wiele, wiele innych teatrów. Znałem teatry od „kuchni”, wiedziałem, jak bardzo polska technika teatralna wymaga modernizacji, ale o skali potrzeb dowiedziałem się dopiero w 1973 roku, pracując w Komisji Konsultacyjnej do Spraw Gmachów i Wyposażenia Technicznego Teatrów, działającej przy Ministerstwie Kultury i Sztuki. Z 96 obiektów, które kontrolowaliśmy, tylko 31 znajdowało się w dobrym stanie technicznym, a 65 w złym lub bardzo złym. Opracowaliśmy ocenę stanu technicznego, która miała służyć Ministerstwu do podjęcia decyzji mających na celu poprawienie stanu technicznego lub do niedopuszczenia zamknięcia niektórych obiektów. Miała, ale nie była. Po kilkunastu latach zaproponowano mi udział w zaktualizowaniu oceny. Nie zgodziłem się na powtórne zmarnowanie czasu na tworzenie kolejnych papierków, wolałem poświęcić czas na konkretne działanie i razem z prof. Józefem Chmielem i inż. Danielem Olędzkim postanowiliśmy poszerzyć zakres działalności Specjalistycznego Zespołu Projektowego o wykonawstwo. I tak w roku 1988 (rok przed zmianą ustroju Polski) Zespół Projektowy przekształcił się w Przedsiębiorstwo Specjalistyczne „TEATR”, składające się z Pracowni architektonicznej prof. Józefa Chmiela z siedzibą w Gdańsku, Pracowni architektonicznej inż. Daniela Olędzkiego z siedzibą w Sopocie i mojej Pracowni zajmującej się projektowaniem urządzeń technologicznych i realizacją z siedzibą w Zalesiu Dolnym.
Kto znalazł się w pierwszym zespole projektowym?
Dziękuję za to pytanie, bo to dla mnie najpiękniejsza część wspomnień jubileuszowych. Zawsze miałem szczęście i zaszczyt współpracy z wybitnymi, zdolnymi i uczciwymi ludźmi. Tak było też przy organizacji Specjalistycznego Zespołu Projektowego „TEATR” jak
i Przedsiębiorstwa Specjalistycznego „TEATR”. O niektórych napisałem w poświęconej, między innymi, im książce „Przemijają lata, zostają teatry”. Tymi pierwszymi byli inż. mechanik Wilhelm Staszewski, akustyk dr. inż. Witold Straszewicz, technolog sceny i produkcji środków inscenizacji inż. Wiesław Kinderman, inż. mechanik Witold Ehlert, inż. mechanik Mirosław Łysik oraz wtedy jeszcze młodzież: inż. mechanik Małgorzata Bober i inż. Tomasz Zaborowski – obecny dyr. techniczny Przedsiębiorstwa Specjalistycznego „TEATR”.
Jakie kolejne zrealizowane projekty po Teatrze Muzycznym w Gdyni są istotne dla rozwoju firmy z Pana punktu widzenia?
Po rozszerzeniu działalności projektowej o wykonawstwo Przedsiębiorstwo rozpoczęło od bardzo trudnych zadań, a wśród nich, między innymi, przebudowa sceny Teatru Wielkiego w Poznaniu, budowa urządzeń sceny Opera Nova w Bydgoszczy, modernizacja urządzeń technologicznych sceny Teatru Dramatycznego w Omsku (Rosja). W następujących latach firma zrealizowała bardzo trudne inwestycje wymagające dużej wiedzy i doświadczenia, a wśród nich, między innymi, przebudowa sceny mojej ukochanej Opery Wrocławskiej, przebudowa i modernizacja sceny Teatru Muzycznego w Łodzi, wyposażenie w nowoczesne, a często i innowacyjne urządzenia technologiczne sceny Teatru „Pleciuga” w Szczecinie, Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku, Centrum Kulturalno-Kongresowego „Jordanki” w Toruniu, ICE w Krakowie, Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu. Od początku istnienia firmy wiele wysiłku wkładaliśmy w rozwiązania innowacyjne, pragnąc zbliżyć polską technikę teatralną do standardów europejskich i tak, na przykład, zaprojektowaliśmy i wykonaliśmy pierwszą w Polsce automatykę urządzeń scenicznych z napędami elektromechanicznymi, pierwsze zapadnie napędzane spiralliftami, wyposażyliśmy teatry w pierwsze w Polsce regulatory napięcia sterowane cyfrowo.
Czy któryś z tych projektów stanowił szczególne wyzwanie?
Każdy trudny, ambitny projekt czy realizacja to wyzwanie, ale i satysfakcja. Dzięki wspaniałym fachowcom zatrudnionym w firmie te wyzwania pokonywaliśmy i pokonujemy. Z urządzeniami jest to zadanie łatwiejsze, trudniej bywało z wyzwaniami wynikającymi z braku dostatecznych informacji, na przykład, dotyczących konstrukcji starych zabytkowych obiektów, w których zrealizowanie naszych projektów technologicznych scen wymagało poważnych ingerencji w układ konstrukcyjny budynku. Było nieraz trudno, ale na szczęście nie spowodowaliśmy żadnej katastrofy budowlanej.
Historia Przedsiębiorstwa Specjalistycznego „TEATR” związana jest również z produkcją projektorów scenicznych. Czy mógłby Pan przybliżyć ten wątek?
Jednym z najpoważniejszych kłopotów teatrów w czasach PRL-u i pierwszych latach po nim był brak parku oświetleniowego. Ciągle brakowało dewiz na import profesjonalnego sprzętu z zachodu i teatry były zmuszone do kupowania sprzętu z Niemieckiej Republiki Demokratycznej lub jeszcze gorszego ze Związku Radzieckiego. W takiej sytuacji postanowiłem jeszcze bardziej rozszerzyć działalność firmy i zdobyłem licencję na produkcje w Polsce czterech typów projektorów scenicznych austriackiej firmy Ludwig Pani, w tamtych czasach jednej z najlepszych firm w zachodniej Europie. Po uzyskaniu licencji i pomocy Ministerstwa Kultury zainicjowałem i pokierowałem organizacją produkcji. Wyprodukowaliśmy w Polsce kilka tysięcy profesjonalnych projektorów, na czele ze znanymi nie tylko w Europie projektorami profilowymi typu HV1000 i HV2000. Wyprodukowaliśmy je nie tylko dla polskich teatrów, ale też dla teatrów zachodnioeuropejskich, a nawet w wykonaniu specjalnym dla teatrów w Japonii.
W jakim momencie pojawił się pomysł, aby oprócz projektowania, zająć się również dystrybucją sprzętu?
Modernizowanie i wyposażenie w urządzenia techniczne scen realizowane przez firmę „TEATR” w ściśle określonych terminach (zazwyczaj były to przerwy sezonowe teatrów) wymagało sprawnych i terminowych dostaw urządzeń. Dwadzieścia czy trzydzieści lat temu nie było to łatwe zadanie. Chcąc zabezpieczyć terminowe realizacje naszych robót, postanowiliśmy sami zająć się dystrybucją sprzętu.
Wróćmy na chwilę do lat 70. Czy w tamtych realiach przypuszczał Pan, że Przedsiębiorstwo Specjalistyczne „TEATR” doczeka jubileuszu 50-lecia?
W latach 70. długoterminowe projektowanie działalności było bardzo trudne ze względu na istniejącą sytuację polityczną, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że Specjalistyczny Zespół Projektowy zajmujący się tak specyficzną dziedziną, jaką jest teatr, jest w Polsce potrzebny i być może uda się przez jakiś czas pomagać teatrom i innym instytucjom kultury. Czy przez 50 lat? Być może, bo Zespół tworzyli w większości jeszcze młodzi ludzi, dobrze wykształceni i kochający to, co robią.
W ubiegłym roku firma zyskała nową siedzibę, nieustannie prężnie się rozwija. Odczuwa Pan dumę z dokonań syna?
Oczywiście jestem dumny i bardzo szczęśliwy nie tylko z tego powodu, że mój syn Marek zbudował imponującą nową siedzibę firmy, ale i z tego, że tak wspaniale i z takim rozmachem tę firmę prowadzi, że kontynuuje trudną i zaszczytną służbę polskim instytucjom kultury.
Czy śledzi Pan obecne trendy i nowe technologie z zakresu technologii teatralnej?
Oczywiście, że tak. Powiedziałem przecież, że „skazałem się” na dożywocie bycia technologiem teatru.
Wywiad z Markiem Gumińskim, Michałem Frąckowiakiem i Tomaszem Zaborowskim
Marcin Ziniak, „Muzyka i Technologia”: Minęło półwiecze istnienia Przedsiębiorstwa Specjalistycznego „TEATR”, ale odnoszę wrażenie, że nie oglądacie się wstecz. Nowe kierunki rozwoju, nowe projekty. Co stanowi siłę napędową firmy?
Michał Frąckowiak: Zespół, zespół i jeszcze raz zespół. To grupa ambitnych i nastawionych na sukces osób. Wszyscy mamy cały czas „z tyłu głowy” wpojoną nam przez założyciela firmy, pana Jerzego Gumińskiego, zasadę, że najważniejsza jest dobrze wykonana praca, dzięki której użytkownik może osiągnąć bezproblemowo założone przez siebie zamiary. Naszym celem jest maksymalne wsparcie naszych klientów. To dlatego poszukujemy ciągle nowych rozwiązań i dostawców, takich, które pozwalają nam zrealizować nawet najbardziej wyszukane oczekiwania naszych odbiorców. Jednocześnie też sporo czasu poświęcamy na wcześniejsze testowanie proponowanych urządzeń, tak, aby te dostarczane posiadały satysfakcjonującą nas jakość. Dodatkową radość przynosi nam to, że zespół, o którym wspomniałem, to również grupa osób, które także prywatnie się przyjaźnią. Co roku znajdujemy czas, aby razem pożeglować przez kilka dni po mazurskich jeziorach. Nawet pandemia nam w tym nie przeszkodziła, bo udało się idealnie „wbić w okienka” obostrzeń.
Tomasz Zaborowski: Rynek dyktuje kierunki działania. Staramy się wyprzedzać zmiany. Od lat działamy na rynku litewskim.
Marek Gumiński: Zawsze staraliśmy się patrzeć na kilka lat do przodu, w miarę możliwości przewidywać, jak będzie się zmieniał rynek, czego będzie od nas oczekiwał. Kilka lat temu podjąłem decyzję o rozszerzeniu działalności firmy o dział zajmujący się projektowaniem i wykonawstwem systemów budynkowych. Tą częścią firmy kieruje znakomity specjalista z wieloletnim doświadczeniem, inż. Mariusz Wiśniewski. W ciągu tych kilku lat udało nam się zrealizować kilka bardzo ambitnych projektów, zespół został wzmocniony wieloma specjalistami z kilku branż takich jak instalacje elektryczne, teletechniczne, automatyka budynkowa i BMS czy instalacje sanitarne. Nowopowstały dział jest idealnym dopełnieniem prowadzonej dotychczas działalności. Firma nie zwalnia, a przed nami coraz większe projekty i, oczywiście, coraz większe wyzwania. Po zrealizowaniu z sukcesem kliku projektów na terenie kraju postanowiliśmy rozpocząć działalność na terenie Niemiec i do dnia dzisiejszego jesteśmy już po dwóch udanych realizacjach, a przed nami kolejne.
Pomimo pandemii nie zwalniacie tempa, a w dystrybucji pojawiły się nowe marki…
Michał Frąckowiak: Pomimo lub ze względu na pandemię… Ta sytuacja, która zaskoczyła nas wszystkich jest najlepszym sprawdzianem dla obecnych na rynku producentów i dystrybutorów. To takie przysłowiowe, wspólne raczenie się beczką soli. My postanowiliśmy nie narzekać i nie czekać biernie na rozwój sytuacji, ale wykorzystać ten trudny czas na pewne zmiany wewnętrzne. Spojrzenie na to, co robimy z pewnej perspektywy i poprawienie tego, co jeszcze dało się poprawić. A nowości w naszej ofercie stanowią tylko kontynuację naszej zasady posiadania w sprzedaży rozwiązań na każdą kieszeń.
A czy coś się zmieniło – a jeśli tak, to co – w Waszym podejściu do branży estradowej?
Michał Frąckowiak: Czy się zmieniło – raczej nie. Powiedziałbym, że wraz z rozwojem firmy nasze podejście wciąż ewoluuje. Rozwijamy się jako firma i jako osoby. Ciągle uczymy się nowych rzeczy. Dzisiaj o wiele ważniejsza w naszym przekonaniu jest pomoc klientom, wychodzenie do nich z pomocną dłonią na każdym etapie współpracy. Nie jesteśmy tylko firmą projektową, ale również instalacyjną i dlatego mamy mnóstwo specjalistów będących realnym wsparciem dla naszych klientów. Obecnie dostarczamy także znaczące ilości sprzętu zarówno do instytucji kultury, telewizji, jak i na rynek rentalowy. Dzięki naszym pracownikom, którzy są specjalistami w swoich dziedzinach, jesteśmy w stanie sprawnie współpracować z klientami pochodzącymi z różnych rynków.
Czyli stawiacie mocno na klienta…
Michał Frąckowiak: Relacje z klientami były i są dla nas najistotniejszą częścią biznesu. To one sprawiają, że możemy spoglądać w przyszłość ze spokojem. W pierwszej kolejności patrzymy na to, co możemy zrobić dla rynku, jak możemy zbudować jeszcze większe zaufanie branży. Doskonale rozumiemy, że to my jesteśmy dla nich, a nie odwrotnie. Regularnie zapraszamy do nas najlepszych realizatorów na rynku, spotykamy się z nimi w naszym showroomie, testujemy urządzenia, dyskutujemy o możliwości ich zastosowania. Wymiana doświadczeń oraz bycie otwartym na ich potrzeby sprawiają, że z jednej strony jesteśmy wiarygodnym partnerem biznesowym, z drugiej, stale poszerzamy nasze horyzonty przez wymianę doświadczeń z osobami, które na tym rynku mają go najwięcej.
Skoro wspomniałeś o spotkaniach w Przedsiębiorstwie Specjalistycznym „TEATR”, nie mogę pominąć Waszego nowego pomysłu w postaci Akademii Technik Scenicznych. Opowiedz, proszę, o tej nowej inicjatywie.
Michał Frąckowiak: To właśnie jeden z elementów, który postanowiliśmy poprawić. Postanowiliśmy, korzystając z naszej nowej infrastruktury, wesprzeć branżę najlepiej, jak to potrafimy. A jako, że wolimy rozdawać wędki niż ryby – postawiliśmy na edukację. Nasze szkolenia nie będą się ograniczały jedynie do oświetlenia. Chcemy dzięki tej inicjatywie opowiedzieć co nieco także na tematy związane z nagłośnieniem, pozyskiwaniem zewnętrznych funduszy, aspektami prawnymi dokonywania zakupów, a także o szeroko pojętej scenografii. Co ważne, nie traktujemy Akademii jako źródła dochodów. Wszystkie organizowane w jej ramach wykłady i szkolenia są bezpłatne. Jesteśmy otwarci na propozycje przyszłych tematów spotkań – z chęcią je zorganizujemy.
To chyba szczególnie ważne w dobie, kiedy coraz więcej osób z powodu braku możliwości pracy ucieka do innych zawodów. Dajecie możliwość rozwoju lub nauki osobom mniej doświadczonym w branży.
Michał Frąckowiak: Czasy są specyficzne i faktycznie można już zauważyć całkiem znaczący odpływ osób dotychczas pracujących w szeroko rozumianej scenotechnice w kierunku innych zawodów. Z jednej więc strony wychodzimy naprzeciw temu problemowi, dając szansę młodszym i mniej doświadczonym osobom na zdobycie wiedzy, z drugiej, staramy się dawać możliwość podnoszenia kwalifikacji i rozwoju tym, którzy zostali, ale mają obecnie więcej czasu. Dla nas bardzo ważne jest, by nie funkcjonować tylko jako jeden z kilku dystrybutorów, ale także być aktywnym uczestnikiem życia tej branży. Z racji 50 lat na rynku i naszej pozycji czujemy także dużą odpowiedzialność za funkcjonowanie w świecie techniki scenicznej i oświetlenia.
Wszyscy tęsknią za powrotem do normalności. Czy uważasz, że branża zmieni się na stałe? Czy z biegiem czasu, kiedy wszystko się unormuje, jest szansa na powrót do stanu sprzed wybuchu pandemii?
Tomasz Zaborowski: Zmiany są nieodłącznym elementem rynku. Szczególnie w dobie tak dynamicznych przemian technologii stosowanych na scenach. Powrót do czasu minionego, jakkolwiek rozumiany, nie jest możliwy. Przewidywanie potrzeb rynku i dostosowywanie się do tych prognoz wydaje się najwłaściwszym schematem działania. Powrót do dynamiki rynku sprzed czasów pandemii oczywiście nastąpi.
Czy planujecie kolejne niespodzianki z okazji jubileuszu?
Michał Frąckowiak: Oczywiście, ale użyłeś słowa-klucz – niespodzianki. A tak poważnie, należy się jeszcze po nas wiele spodziewać, lecz ze względu na dynamiczną sytuację i zmieniające się z dnia na dzień obostrzenia epidemiczne będziemy o wszystkim informować w odpowiednich terminach. Z utęsknieniem czekamy na ogłoszenie daty spotkania branżowego przy dobrym trunku – Gleis 25!
Jakie są plany na kolejne 50 lat?
Marek Gumiński: Od lat staramy się sukcesywnie realizować wcześniej założone plany. Dzisiaj liczymy na dalszy dynamiczny rozwój firmy, poszerzanie oferty o kolejne produkty i usługi. Mam nadzieję, że tak jak dotychczas udawało nam się być w czołówce firm technologicznych w Polsce, tak i będzie za kolejne 50 lat, zawsze staraliśmy się być o krok do przodu, dostarczając rozwiązania najnowocześniejsze, zawsze staraliśmy się też oferować usługi na najwyższym poziomie. Naszym pragnieniem jest, aby nasi klienci byli nie tylko zadowoleni, ale żeby zawsze do nas wracali. Moim celem jest dalsze udoskonalanie takich schematów, czego życzę również całemu zespołowi oraz moim następcom.
Wypowiedź Tomasza Zaborowskiego o początkach w Przedsiębiorstwie Specjalistycznym „TEATR”
Pracę w Pracowni Projektowo-Realizacyjnej „TEATR” rozpocząłem w 1989 roku. Powodem, dla którego odszedłem nieco od zawodowej drogi właściwej inżynierom elektrykom w kierunku wąskiej dziedziny technologii sceny, była ciekawość. W tamtych latach nie było ustawy o zamówieniach publicznych. Nie było też Internetu. Teatr, który otrzymał z centralnego rozdzielnika fundusze na remont lub modernizację, musiał najpierw znaleźć projektanta lub pracownię projektową, która umiałaby opracować komplet projektów technologicznych. To właśnie było głównym kierunkiem działalności naszej firmy. W naszych trzech pracowniach projektowych zlokalizowanych w Zalesiu Dolnym, w Gdańsku i w Sopocie pracowali wybitni projektanci. Pracownia w Zalesiu Dolnym zorganizowana przez inżyniera Jerzego Gumińskiego specjalizowała się w unikalnej dziedzinie technologii teatralnej. Pracownia w Gdańsku, zorganizowana wokół prowadzącego ją profesora architektury Józefa Chmiela, pracowała nad projektami architektury, a także w branżach konstrukcyjno-budowlanej i instalacyjnych. Autorska pracownia w Sopocie, pod kierownictwem wybitnego architekta Daniela Olędzkiego, zajmowała się głównie projektami architektury. Każdy projekt PPR „TEATR” opracowywany był w specjalnie dobranym do zadania zestawie specjalistów. Często korzystaliśmy również z fachowego udziału wybitnych autorytetów zapraszanych do współpracy spoza stałego grona pracowników firmy.
Wielobranżowy projekt modernizacji teatru opracowywany był przez wiele miesięcy, a czasem nawet ponad rok. W dzisiejszych czasach można takie warunki uznać za luksusowe. Jednak gdy uświadomimy sobie, że czasem proste telefoniczne uzgodnienie projektowe polegające na zamówieniu „międzymiastowej” o 8 rano, bezskutecznym oczekiwaniu na połączenie przez cały dzień, a następnie odwołaniu zlecenia o 16, następnego dnia powtórka… i tak do skutku – warto pamiętać, że to nie były łatwe czasy. Oczywiście najbardziej czasochłonne były, tak jak i obecnie, branże architektoniczne i konstrukcyjno-budowlane ze względu na ogrom pracy przy przygotowaniu rysunków. Rysunek skierowany do wykreślenia musiał być już dokładnie przemyślany, ostateczny. Potem żadnych zmian. Kreślarz w każdej pracowni to był KTOŚ. Od niego zależało dotrzymanie terminu, ale również to on był autorem wizytówki firmy – formy wydanego projektu.
Drugim, równie ważnym kierunkiem działalności PPR „TEATR” była realizacja nowych obiektów kultury, a także robót remontowych i modernizacyjnych na scenach teatrów i domów kultury. W zakres oczywiście wchodziła kompletna technologia sceny. Aby tak złożone zadania wykonać, współpracowaliśmy ze specjalistami w dziedzinie systemów elektroakustycznych, urządzeń mechanicznych. Dla organizacji i nadzoru prowadzonych robót w PPR „TEATR” zatrudniony był uprawniony kierownik budowy, a także zespół posiadających odpowiednie uprawnienia budowlane inspektorów nadzoru branż budowlanych i technologicznych. Robota szła. Tempo było właściwe tamtym czasom. Nadzór nad podwykonawcami w zasadzie możliwy wyłącznie na budowie. Gdy ktoś potrzebował jakiejkolwiek informacji z budowy, szybciej było pojechać na drugi koniec kraju niż czekać na połączenie telefoniczne. Jednak absolutnie unikalną cechą realizacji z tamtych lat był szacunek klientów i inwestorów dla naszej wiedzy, doświadczenia. Uznanie dla fachowej pracy i niezłych rezultatów tej pracy dawało nam satysfakcję, było też naszym napędem i oczywistym czynnikiem marketingowym. Wiedza dostępna obecnie powszechnie, czy to za pośrednictwem Internetu, czy w wyniku popularyzacji nowych technologii, 30 lat temu była absolutnie unikalna.
Innym rodzajem aktywności naszej firmy w latach 90. była produkcja licencyjna reflektorów LH1000, HV1000 i HV2000 we współpracy z austriacką firmą Ludwig Pani. Firma ta, dzięki kontaktom i wcześniejszej współpracy z dyrektorem Jerzym Gumińskim, ulokowała montaż produkowanych reflektorów w Polsce. Były to bardzo nowoczesne w tamtych latach halogenowe aparaty oświetleniowe. Z czasem okazało się, że zdolności produkcyjne naszych warsztatów wykraczają poza potrzeby montażu. Austriacy zlecali nam więc także produkcję korpusów, elementów toru optycznego, elementów zamocowań, wykończenie. Z czasem jedynymi elementami przysyłanymi przez Ludwig Pani były soczewki, oprawki żarówek, wentylatory do aparatów HV2000 oraz naklejki Ludwig Pani. Wykonywaliśmy też elementy konstrukcji projektorów wielkiej mocy BP2, BP2,5, BP4, BP5 dla Ludwig Pani. W drugiej połowie lat 90., gdy firma Ludwig Pani popadła w kłopoty, Jerzy Gumiński uruchomił produkcję podzespołów do aparatów oświetleniowych i akcesoriów dla austriackiej firmy Lighting Innovation.
Doświadczeń zdobytych w trakcie przygotowania produkcji nie można zlekceważyć, ale główną korzyścią, jaką przyniosły starania dyrektora Jerzego Gumińskiego było udostępnienie polskim scenom na przystępnych warunkach trwałych i bardzo zaawansowanych technicznie, jak na tamte czasy, aparatów oświetleniowych. Do dziś spotykamy te produkty w teatrach i domach kultury, choć już raczej jako sprzęt do odtwarzania „atmosfery dawnych czasów”.
Oprócz produkowanych w Polsce aparatów oświetleniowych Przedsiębiorstwo Specjalistyczne „TEATR” prowadziło w latach 90. import i dostawę aparatów oświetleniowych z różnych stron Europy. Wkrótce nasza firma została przedstawicielem angielskiej firmy Strand Lighting, przodującego producenta na rynku europejskim. Nowoczesne aparaty oświetleniowe w bardzo bogatym wyborze mogły cieszyć twórców pracujących na polskich scenach. Koniec lat 90. to rozwój technologii źródeł światła – pojawiły się lampy wyładowcze, ale również zauważalny wzrost działania konkurencji na rynku technologii scenicznej w Polsce. Następne lata to start technologii LED, zachwycające produkty na licznych targach i wystawach. W Przedsiębiorstwie Specjalistycznym „TEATR” czas przestał płynąć, rozpoczął się niepohamowany pęd, który trwa do dziś.
Zdjęcia: Piotr Piekut