Ciekawy kształt ma część z optyką. Owalna, masywna obudowa sugeruje nieco moc tego urządzenia. Podstawę rozwiązano w klasyczny sposób. Ma dwa uchwyty, kratki wentylacyjne, a wszystkie złącza, czyli DMX 5 pin i powerCON, znajdują się po jednej stronie. Po tej samej stronie znajduje się też kolorowy wyświetlacz z przyciskami menu. VL 4000 Spot w trybie standard generuje 33000 lumenów.
Kiedy sięgnąłem ostatnio po kilka moich tegorocznych testów, stwierdziłem, iż zwykle nie mogę się powstrzymać, aby przy opisie konkretnego urządzenia nie wspomnieć nieco o historii firmy, która jest producentem testowanego egzemplarza. Zanim dotarło do mnie kolejne urządzenie, postanowiłem, że zmienię formułę: ani słowa o ludziach i ich pasji. Tylko obiektywna ocena testowanej oprawy oświetleniowej. Wspominałem też kiedyś, że zwykle nie umawiam się z dystrybutorami odnośnie tego, co zostanie wysłane do testu. Element zaskoczenia dobrze służy obiektywnej ocenie. Po prostu nie mam czasu się zastanowić, co przyjdzie mi tym razem opisać. No i przyszedł… ten moment, kiedy na kartonie w przesyłce odkryłem napis „Vari-Lite”. Pomyślałem – O nie! Nie tym razem! Nie mogę po prostu nie wspomnieć ani słowa o firmie, bez której prawdopodobnie nie mielibyśmy w ogóle głowic ruchomych (przynajmniej w obecnym kształcie). Vari-Lite zapisał się w historii oświetlenia scenicznego złotymi zgłoskami. Byłem na kilku spotkaniach z light designerami światowej klasy. Ci ludzie pracowali z największymi gwiazdami na świecie. Każdy z nich, mówiąc o historii oświetlenia, konsekwentnie wspominał o Vari-Lite. Przypuszczam, że za następne dwadzieścia lat pierwsze kultowe modele VL1 lub testowy VL-Zero będą osiągać niebotyczne ceny, jeśli już tak nie jest. Wszak to pierwsze na świecie głowice ruchome. I tym razem, zbierając materiały, w którymś momencie roześmiałem się na głos. To już chyba czwarty albo piąty czołowy producent na świecie, który zaczynał w garażu… Vari-Lite, zgodnie z informacjami na oficjalnej stronie internetowej, rozpoczął swą historię w roku 1970, kiedy Rusty Brutsche i Jack Maxson stawiali swoje pierwsze kroki właśnie w garażu jako firma Showco. Ta historia w moim odczuciu jest niepełna. Panowie pracowali już od połowy lat sześćdziesiątych, a pierwsze produkcje nie dotyczyły oświetlenia, lecz nagłośnienia. Tak… To kolejny element historii zbieżny z początkami innych firm. Duet opracował system nagłośnieniowy, który dawało się łatwo transportować, dla kapeli Rustiego Brutsche. Rozwiązanie zostało docenione przez inne zespoły, które dużo podróżowały, np. Led Zeppelin, Three Dog Night i grupę Jamesa Taylora. Showco konkurowało z bliźniaczą w tamtym czasie firmą Clair Brothers. Zdaje się, że współpraca ze znanymi zespołami szybko zwróciła uwagę obu panów na inne rosnące na koncertach zapotrzebowanie: oświetlenie. Historia zautomatyzowanych czy poruszających się świateł nie jest nowa. Na początku XX wieku istniał system poruszający źródłem światła w latarni, w którym wykorzystano do tego celu zestaw sznurów. Za pomocą tego wynalazku można było kontrolować panoramę tilt i zoom. W 1925 roku wdrożono podobny mechanizm, ale już w oparciu o silniki elektryczne. Co do zastosowań koncertowych, to wczesne próby z gobo były czynione w późnych latach sześćdziesiątych. Wtedy również innowacje z oświetleniem opracowano dla zespołu Pink Floyd. I w tym momencie historii pojawia się Showco. W grudniu 1980 powstał prototyp VL-Zero, a zaraz potem został zaprezentowany członkom zespołu Genesis. To objawienie najlepiej skomentował członek Genesis Mike Rutherford, mówiąc: „Spodziewałem się zmiany kolorów, ale… na Jowisza! nie wiedziałem, że TO będzie się ruszać!”. Genesis, znany jako zespół korzystający z innowacyjnych rozwiązań podczas koncertów, został wyposażony w urządzenia VL. Od tego momentu obowiązuje też nazwa Vari-Lite. Ostatnia rewolucja w firmie to dodanie logo wielkiej firmy Philips przed członem Vari-Lite, bowiem w 2007 roku Philips wykupił markę. Szczerze? Na miejscu Philipsa też bym się nie zastanawiał. Teraz stoi przede mną młodszy o ponad trzydzieści lat braciszek pionierskiego rozwiązania, czyli model VL 4000 Spot. Zdaje się, że nieco przerósł VL-Zero… Do sedna – rozpoczynamy test Rozpocząłem test w domowym zaciszu, aby przyjrzeć się mechanizmom i całej konstrukcji. Dopiero w późniejszej fazie zobaczymy, co to maleństwo potrafi na scenie. Określenia „maleństwo” użyłem oczywiście przekornie. Ta maszyna w pozycji z pionowo postawioną optyką mierzy 80,7 cm. Aby postawić ją na ziemi, w domowym zaciszu, musiałem użyć do jej podniesienia sporej siły. 37,7 kg – tyle dokładnie waży ten model Vari-Lite. Mam nadzieję, że to urządzenie jest tego warte – pomyślałem. Nie zastanawiając się długo, zaadresowałem, ustawiłem odpowiedni tryb, wgrałem bibliotekę do konsolety i… uruchomiłem dimmer. Tu muszę zacytować formułę z filmów typu „Jackass”: „Nie próbujcie tego w domu”. Sąsiedzi musieli pomyśleć, że ten rozbłysk to niebezpieczny eksperyment naukowy, niekoniecznie mający dobry wpływ na instalację elektryczną…. Tak! Zaskoczyło mnie to bardzo. Gdy już odzyskałem wzrok, natychmiast sprawdziłem, że VL 4000 Spot w trybie standard generuje 33000 lumenów. Zweryfikowałem natychmiast swoje myślenie o wadze i rozmiarach tego spota. Na rynku są dostępne urządzenia, które ważą o 1/3 więcej, a uzyskują zaledwie połowę tej wartości wyrażonej z lumenach. Z pewnością ważnym elementem (jak sądzę) tak dobrego osiągu w mocy świecenia jest zastosowane źródło światła. Wewnątrz zamontowana została stara, dobra znajoma – lampa Philipsa z serii Fast Fit, a dokładniej Philips MSR Gold 1200 W. Pamiętam z innych testów, że tam, gdzie źródłem światła jest Philips Fast Fit, oprawa ma bardzo dobre parametry w zakresie jasności świecenia. Vari-Lite proponuje dwa tryby pracy: wspomniany już standard i studio. W trybie studio moc świecenia spada co prawda do 25000 lumenów (a więc nadal może powalić), ale – co warte podkreślenia – zwalniają też wentylatory. Poziom generowanego hałasu, w moim odczuciu, spada mniej więcej o połowę. A system chłodzenia przy takim wyniku w jasności musi być bardzo wydolny. Daje się to odczuć, będąc blisko głowicy, podczas gdy ta pracuje. Rzeczywiście ze środka wyrzucane są spore ilości ciepła. Nie jest to jednak przytyk. To, co zobaczyłem na samym początku, usprawiedliwia i wagę, i rozmiar, i ilość ciepła. Na zewnątrz Ciekawy kształt ma część z optyką. Owalna, masywna obudowa sugeruje nieco moc tego urządzenia. Podstawę rozwiązano w klasyczny sposób. Ma dwa uchwyty, kratki wentylacyjne, a wszystkie złącza, czyli DMX 5 pin i powerCON, znajdują się po jednej stronie. Po tej samej stronie znajduje się też kolorowy wyświetlacz z przyciskami menu. Obsługa jest bardzo intuicyjna, zatem tutaj nie ma żadnych niespodzianek. Oczywiście nie zapomniano o blokadach transportowych zarówno panoramy, jak i tiltu. Ogromnym plusem jest klapka rewizyjna w tylnej części z optyką, umożliwiająca szybkie dotarcie do źródła światła. Zawsze przekonywały mnie głowice, gdzie źródło światła można wymienić szybko i bez zdejmowania całej obudowy. Możliwości techniczne i ciekawostki spod obudowy Ten spot ma dwa tryby DMX: pięćdziesięciosiedmiokanałowy Enhanced 16-Bit i pięćdziesięciodwukanałowy nazwany po prostu 16-Bit. Jak sugerują nazwy, wszystkie ważne funkcje wymagające precyzyjnego ustawienia zoomu czy fokusu, a także większość funkcji mechanicznych dotyczących obrotów gobo czy na przykład pryzmy, są szesnastobitowe i to niezależnie od tego, w którym trybie kanałowym pracujemy. Zatem co różni oba tryby DMX? W Enhanced dodano opcje tzw. timingu. Są do dodatkowe kanały DMX dotyczące zmiennych czasów przejścia i obejmują właściwie wszystkie istotne funkcje. Można ustawić np. określony czas na zmianę koloru – wówczas, nawet jeśli użyjemy innej barwy, funkcją nadrzędną będzie ustawiony timing, czyli czas przejścia. Pozwala to na bardzo płynne zmiany w określonym zakresie czasowym, który definiujemy właśnie za pomocą dodatkowych kanałów DMX. Ten sam proces dotyczy zmiany gobo, focusa i zoomu, a nawet położenia panoramy i tiltu. Tryb rozszerzony DMX nie jest jednak największym atutem tej głowicy. Gdybym ja wymyślał jej nazwę, to dodałbym określenie „Twice”. To urządzenie wszystko ma podwójne. Owszem, dwie tarcze gobo nie są zaskoczeniem, ale dwie tarcze animacyjne i dwie tarcze kolorów robią już wrażenie. Podstawowy system mieszania barw to CMY. Potrójny system filtrów umożliwia dowolne mieszanie barw w szerokim zakresie, jak również płynną kontrolę CTO. Aby zadowolić najbardziej wybrednych, mamy dostępne dodatkowo dwie tarcze kolorów. Tutaj zaczyna się zabawa. Kolory można mieszać ze sobą w niebywały sposób, na przykład użyć dwóch różnych barw w jednym czasie; przykładowo połowa plamy oświetleniowej będzie biała, a druga niebieska, zaś sposób łączenia będzie gładki i płynny. Można oczywiście określić procentowo, jaki kolor ma być w przewadze. Niestety, jeśli spot oddamy osobie, powiedzmy: bez profesjonalnych umiejętności, nieumiejętne korzystanie z dwóch tarcz z kolorami naraz może wywołać taką kombinację barw, przy której spot po prostu zgaśnie. Oczywiście nie dosłownie i dotyczy to tylko momentów, kiedy pracujemy z niskim poziomem dimmera. Niektóre kombinacje barw przy niskim procencie świecenia spowodują efekt zasłonięcia wiązki z światłem w sposób całkowity. Dalej umieszczono dwie rotacyjne tarcze gobo. Nic dodać, nic ująć. Wzory są oczywiście wymienne, a używając odpowiednio optyki, można wyostrzać, rozmywać, obracać, czyli robić wszystko to, czego powinniśmy się spodziewać po tarczach. I nikt by się nie obraził, gdyby na tym skończyły się możliwości efektowe oprawy. Ale nie…! To nawet nie jest połowa. Do dyspozycji mamy jeszcze tarcze animacyjne. Dlaczego dwie? Zacznijmy od tarczy nr 2, nazwano ją Wicked Waves. Powiedzmy, że to typowa tarcza animacyjna. Rzeczywiście, ma bardzo ciekawy wzór z możliwością wprawienia go w ruch. Tarcza nr 1 to patent o nazwie Dichro-Fusion; gdyby ją wyjąć i postawić w galerii sztuki, to wyglądałaby jak dzieło jakiegoś abstrakcjonisty. Zupełnie tak, jakby ktoś spontaniczne maznął ją kilka razy różnymi farbami. Jednak efekt, który dzięki niej można wygenerować, jest imponujący. Połączenie pracy obu tarcz zapewni nam zabawę na całe godziny. Nie potrafię sobie wyobrazić liczby kombinacji z użyciem dwóch tarcz gobo i dwóch tarcz animacyjnych. Tekstura wody, ogień i wszystkie bliżej nieokreślone animacje. Realizator z wyobraźnią jest w stanie osiągnąć naprawdę wszystko. Na tym etapie testu zgadzam się z sloganem reklamowym Vari-Lite: zero kompromisów. Czy to już koniec? Nie! Oczywiście, że nie. Wisienkę na torcie stanowi zespół przysłon (mówiąc inaczej: noży), które czynią z tej oprawy również urządzenie typu profil! Można zmienić kształt plamy oświetleniowej na dowolny w zakresie czterech przysłon. Wygenerowany kształt można też obrócić. Fizycznie całość tego mechanizmu wewnątrz głowicy stanowi zespolony moduł z irysem, którym można obracać. Dzięki tym przysłonom to urządzenie nadaje się do przeróżnych zastosowań – od teatralnych poczynając, poprzez wszystkie wymagające koncerty (gdzie trzeba poprostu coś „wyciąć” ze światła), po oświetlanie na przykład budynków, dokładnie kreując żądany kształt. Przy tej mocy i takich możliwościach można pokusić się o abstrakcyjny mapping na jakieś budowli, tym bardziej że zakres zoomu jest równie ogromny (9°–47°) – po raz kolejny: zero kompromisów! Co ważne, przy zmianie zoomu nie widać zmiany w jasności świecenia, co jest niezwykle ważne przy równomiernym oświetlaniu dużych przestrzeni. Muszę powiedzieć, że przy zmianie zoomowania większość opraw wymaga korekcji dimmera (o ile nie świecimy w pełni). Jak udało uzyskać się taki zakres zoomu? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zdjąć obudowę urządzenia. Do zmiany zoomu nie przemieszcza się tylko jedna soczewka na suwnicy. To zespół trzech soczewek, a dwie skrajne są ruchome. Oddalają się od siebie (również względem środkowej) lub odwrotnie, co pozwala na ustawienie tak szerokiego zakresu zoomu. Jak zatem został rozwiązany efekt wyostrzenia na przykład gobo? W innych głowach odpowiada za to soczewka fokus; tutaj wyostrzanie określono mianem edge. Polega na przesuwaniu między źródłem światła a całym zespołem z soczewkami tarcz gobo oraz tarcz animacyjnych. Innymi słowy, w większości głowic tarcze gobo i animacyjne są zamontowane na stałe względem soczewek i poruszają się tylko soczewki. Tutaj cały zespół gobo-animacyjny porusza się w tył i w przód, dzięki czemu możliwe jest wyostrzanie lub rozmycie. Muszę napisać, że takich wisienek na torcie jest więcej, bowiem w tej oprawie nie brakuje innych istotnych elementów, takich jak potrójna soczewka pryzmatyczna z pełną regulacją i rotacją, filtr frost z regulacją rozmycia oraz wspomniany już wcześniej irys. Czy jest coś, co mógłbym skrytykować? Wypada się do czegoś przyczepić, inaczej test nie będzie obiektywny. Rzeczywiście, jedna rzecz przychodzi mi do głowy. Świat urządzeń LED przyzwyczaił nas do zawrotnych prędkości motoryki w głowach. Tutaj szybkość ruchu panoramy i tiltu na pewno nie oszołomi. Optyka jest spora, dość ciężka i, jak to bywa w bardziej klasycznych rozwiązaniach, ma swoją bezwładność. Na pewno nie będzie poruszać się bardzo szybko. Jeśli jednak w tej chwili użyję dimmera i ustawię go na 100% – prędkości ustawień kierunków zupełnie mi nie przeszkadza. Oświecone wnioski końcowe Moja scena wewnątrz budynku okazała się za mała na taką moc urządzenia. Musiałem korzystać z nieco przyciemnionego dimmera, bo było po prostu za jasno… Wyobrażam sobie, jak ta głowasię spisuje w dużych obiektach i plenerach. Odczułem taki niedosyt, że postanowiłem poświecić na budynek teatru, w którym przeprowadzałem test. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Budowanie abstrakcyjnych wzorów na ceglanej fasadzie budynku było czystą przyjemnością i wyglądało imponująco. Mogę napisać tylko jedno: jeśli ktoś poszukuje głowicy z taką mocą, to VL 4000 Spot z pewnością spełni jego oczekiwania. TekstPaweł Murlik Muzyka i Technologia