Przypominam sobie czas, kiedy to po raz pierwszy testowałem dla „Muzyki i Technologii” urządzenie Martina. Przy okazji pierwszego testu postanowiłem dość szeroko opisać spektakularną historię tej marki. Przyznam szczerze, że był okres, kiedy to pomyślałem, iż era wspaniałych Martinów niestety już minęła. Dziś jednak nie mam wątpliwości,że Martin powrócił do gry w pełnej krasie. Właściciel marki (koncern Harman) postanowił odświeżyć całą linię produktów. Wszyscy pamiętamy mocny akcent, kiedy to pojawił się na rynku nowatorski Mac Encore Performance. Nadal seria Encore, obok modeli Quantum, Aura, a także Allure, wzbogaca ofertę Martina w grupie urządzeń ruchomych z LED-owymi silnikami. W tym numerze jednak przyjrzę się bardzo świeżej serii, spod znaku nowej „ERY”.

Serię stanowi pięć urządzeń. W dwóch z nich zamontowano dość mocne chipy. Są to głowy profilowe o mocy 800 W (ERA 800 Performance) oraz 550 W (ERA 600 Performance). W rodzinie ERA nie zabrakło też modelu o nieco wyższym IP. W ERA HYBRID IP klasa szczelności wynosi 65, a na jego pokładzie znajduje się silnik o mocy 370 W. Pozostałe dwa modele wyposażono w chipy 300-watowe. Są to bliźniacze głowice, ale podobnie jak np. w serii Encore, użytkownik może wybrać wersję z silnikiem LED o niższej temperaturze barwowej (warm WRM) lub wyższej (CLD cold). Do naszej redakcji dotarł jeden z nich – ERA 400 Performance CLD.

Panel przedni i tylny.

Mały Martin
Rzeczywiście, oprawa jest niewielka. W  pionowej pozycji optyki wysokość ERA 400 wynosi 63,2 cm. To, co pewnie wszystkich ucieszy, to… waga urządzenia. Według specyfikacji wynosi ona dokładnie 22,5 kg. Po pierwszym uruchomieniu, kiedy to rozlało się silne białe światło po scenie, pomyślałem, że to jakaś diabelska sztuczka. Jak można wykrzesać taką jasność z 300-watowego źródła. Jednak pierwsze wrażenie okazało się mocno subiektywne. Wartość wyrażona w lumenach dla całego toru optycznego wynosi 10 000 i jest ona właściwie optymalna, gdyby porównać podobne konstrukcje. W wersji CLD, którą testuję, producent określił wartość temperatury barwowej na poziomie 6500 K. A jak wypadnie jakość wiązki generowanej przez ERA 400? Jedno trzeba oddać Harmanowi – na stronie www opublikowano naprawdę rzetelne dane fotometryczne, a opracowania są umieszczone w osobnych plikach dla wąskich i szerokich kątów świecenia. Choć znajdują się tu wszystkie liczące się obecnie standardy pomiaru jakości światła, to ani wynik TLCI, ani CQS nie są imponujące. Zatem już wiadomo, że producent raczej nie sugeruje tej oprawy do zastosowań „mocno studyjnych”. Myślę, że większość klientów nadal używa nieco przestarzałej metody, czyli CRI do porównywania jakości światła w oprawach, zatem jeśli napiszę, że wynik ERA 400 CLD przy pomiarze CRI wyniesie 72, to każdy z bardziej zorientowanych czytelników będzie wiedział, jak sklasyfikować to urządzenie pod tym kątem. Ale tu muszę dodać bardzo ważną informację! Wersja CLD być może nie spełni oczekiwań studyjnych, natomiast jeśli weźmie się pod uwagę odmianę tej głowicy oznaczoną WRM, to CRI wyniesie 96.
Tyle suchych danych. Nie mogę się już doczekać, aby odkryć niespodzianki konstrukcyjne ukryte pod obudową.

System chłodzenia w ERA 400.

Bez kompromisów
To, co napisałem w kwestii ewentualnej pracy w studyjnych warunkach, rzeczywiście może się potwierdzić po usunięciu osłon z toru optycznego. Radiator źródła światła jest chłodzony czterema wentylatorami. Dodatkowo pod obudową znajduje się jeszcze jeden wiatrak z ukierunkowanym strumieniem na tarcze gobo oraz tarczę kolorów oraz kolejny na szczycie toru optycznego, wspomagający cyrkulację wewnątrz. System głównych wentylatorów uruchamia się po niecałych 10 sekundach, kiedy to dimmer uruchomiony jest w  100% i  to nawet po wybraniu opcji „REGULATED FAN”. Zatem zdecydowanie postawiono tu na bezpieczeństwo pracy z takim układem LED. Sądząc po rozmiarach oraz sposobie pracy wentylatorów, ERA 400 jest w  200 procentach urządzeniem touringowo – koncertowym. Niestety, trudno mi się odnieść do wersji WRM czy w wersji z innym chipem sterowanie układem chłodzenia jest rozwiązane inaczej? Przypuszczam, że tak. Byłoby niedorzecznie budować głowicę o  tak wysokim CRI bez możliwości wyciszenia jej pracy.
Wracając do testowanej wersji CLD – myślę, że konstruktorom przyświecała idea: „stwórzmy urządzenie niewielkiej mocy, ale odporne na przegrzanie w  każdych warunkach”. Czy moje słowa się potwierdzą? To oczywiście okaże się po odpowiednim czasie eksploatacji. Martin zadbał, jak zwykle, o  prostotę w  obsłudze tego urządzenia. Każdą mechaniczną sekcję można zdemontować niezwykle prosto i to bez użycia specjalistycznych narzędzi. Każdy moduł został osadzony za pomocą śrub, które daje się odkręcić palcami.

Stała tarcza gobo zawierająca 9 wzorów.

Niespodzianki
Liczyłem na kilka niespodzianek wewnątrz urządzenia i się nie zawiodłem. Pierwsza z  nich zapewne wynika z  dość krótkiego toru optycznego, gdzie wewnątrz odpowiednie skupienie wiązki jest bardzo istotne. Głowica, prócz typowych soczewek zoom i fokus umieszczonych „na szczycie”, ma jeszcze inne, umieszczone w sposób stały. Pierwszą z nich (płasko-wypukłą) zlokalizowano zaraz przy źródle światła. Niemal styka się ona z  tarczami CMY. Druga zaś została umieszczona bezpośrednio przy tarczach gobo. Wydaje się, że konstruktorzy postanowili wdrożyć jeszcze jeden taki element przy mechanizmie irysa, ale bez głębszej ingerencji w  urządzenie niestety nie jestem w  stanie tego stwierdzić. Niespodzianką jest też układ rotacyjnych filtrów CMY. Nie jest to jednak nowatorskie rozwiązanie – wiele głowic ma podobny układ. Jedno jest pewne: takie rozwiązanie to zupełnie inny zamysł, niż ten umieszczony np. w Encore Performance. Różnica polega na tym, iż nie są to poziomo wsuwane filtry w wiązkę światła, a (jak już wspomniałem) rotacyjnie. Każda z sekcji jest osobnym przypominającym półksiężyc elementem. Intensywność danego koloru jest naniesiona na każdą z tarcz w  taki sposób, aby ruchem rotacyjnym zmieniać tę wartość. To zdaje się kolejne potwierdzenie faktu, iż głowica przeznaczona jest do ciężkich, eventowych bojów. Zamiast skomplikowanego układu zdublowanych filtrów, napędzanych paskami, zamontowano dużo prostszy pod względem konstrukcyjnym, a tym samym bardziej niezawodny, mechanizm obrotowy.
Jednak tego typu rozwiązania często mają pewną wadę. Pomimo tego, że są szybkie, ciche i  niezawodne, daje się w  niektórych modelach wyostrzyć tarcze w  taki sposób, że staje się widoczny „sposób napylania” na tarczę mniejszych intensywności danego koloru. Widać po prostu rozrzedzone kropki. Jak wspomniałem, jest to częsta wada, zatem założyłem (jak się później okazało błędnie), iż w  ERA 400 uda się ją łatwo znaleźć. Tu się grubo pomyliłem. Owszem jest ona do wychwycenia, ale w  warunkach, w  których właściwie nie używa się głowic. Wspomniane kropki stają się widoczne, jeśli oświetlana powierzchnia będzie oddalona o metr od głowicy. Tylko w  takich nienaturalnych warunkach pracy udało mi się dostrzec teksturę filtrów. Zatem firma Martin wyeliminowała ten mankament. Jak to osiągnęli? Być może filtry CMY są wykonane w  innej technologii lub układ stałych soczewek, o  których wspomniałem, eliminuje całkowicie taką wadę przy normalnej pracy. Na-leży przyznać, że kolory są dobrej jakości, a plamy oświetleniowe, niezależnie od ustawionej intensywności, wydają się być równe.

Tarcza kolorów oraz rotacyjna tarcza gobo.

Trochę klasyki
Posuwając się nieco dalej, nie napotka się na początku szczególnych niespodzianek. We wnętrzu ERA 400 znajduje się oczywiście w pełni indeksowana tarcza kolorów z  ośmioma wariacjami barw oraz z  jednym stałym filtrem temperaturowym. Dla wersji testowanej będzie to filtr obniżający temperaturę do 3200 K. Stała tarcza gobo jest tak blisko tarczy kolorów, że wydaje się być przyklejona. Nie przeszkadza to jednak w pełnej funkcjonalności tego elementu. Ring ten wyposażono w dziewięć naprawdę dobrze dobranych wzorów. Podobnie jest w przypadku rotacyjnej tarczy gobo. Nawet fabryczny zestaw wzorów powinien zadowolić większość realizatorów. Na rotacyjnej tarczy dostępnych jest siedem wariacji. Mechanizm noży? Proszę bardzo. Przesłony profilowe w sensie mechanicznym działają bez zarzutu. Efekt „poduszkowania” również nie jest tutaj bolączką. Co prawda sporo firm opanowało już perfekcyjnie implementowanie tego typu mechanizmów, ale bałem się, że w  tak niewielkiej głowicy może pojawić się jakiś problem. Tu trzeba uczciwie powiedzieć, że mechanizm przemyślano bardzo dobrze. Każdy z noży wsuwany jest w wiązkę w sposób całkowity. Zatem wykreowanie np. jakiegokolwiek trójkąta nie stanowi problemu. Kąty każdego z noży oczywiście dają się ustawiać indywidualnie w odpowiednim zakresie, a  cały moduł obraca się +/- 45 stopni. Jednak wprawne oko może wychwycić jedną niedoskonałość, z  którą nie radzi sobie większość konkurencyjnych firm. Kiedy już wykreuje się za pomocą noży profilowych odpowiedni kształt, to wyostrzenie go do granic możliwości nie będzie stanowiło żadnego problemu. Jeśli jednak postanowi się delikatnie rozmyć krawędzie, to – szczególnie przy małych odległościach – nie będą one rozmyte, a raczej… multiplikowane. To efekt uboczny większości opraw profilowych z LED-owym źródłem światła, zatem nie przejmowałbym się tym specjalnie. ERA 400 wydaje się być typowym spotem profilowym. Oczywiście jego przewagą wśród głowic o  średniej mocy będzie to, iż jest niewielkich rozmiarów i  lekki. Jego wyposażenie oraz działanie mechanizmów również jest w pełni profesjonalne. Skoro określiłem to urządzenie jako typowy spot, to jak wygląda zakres pracy zoom?
Wynosi on od 10 do 30 stopni. Zatem i owszem: ERA jest typowym spotem. Jednak… czy producenci nie przyzwyczajają już nas do bardziej hybrydowych rozwiązań? Oczywiście myślę tu o zakresie kąta świecenia. Z pewnością! Należy sobie jednak postawić pytanie, czy hybrydy są już standardem tak powszechnym, iż nie ma miejsca na bardziej klasyczne rozwiązania? Osobiście uważam, że ten tradycyjny podział na oprawy typu spot, wash oraz beam będzie jeszcze nadal trwał, pomimo coraz to doskonalszych hybrydowych rozwiązań. Wracając do Martina: prócz obiektywu odpowiedzialnego za fokus oraz soczewki zoom, na szczycie toru optycznego znajduje się stożkowa pryzma z zębatkowym napędem bezpośrednim (bez paska). I tu kolejny raz brak paska sugeruje, iż głowica zdaje się być nieco mocniej uzbrojona – przygotowana do prawdziwych bojów. Mechanizm ten oczywiście można zmusić do obracania się w dowolnym kierunku i z dowolną prędkością.

Mechanizmy rotacyjne oraz zabudowany moduł przesłon profilowych.

Strategia prostoty
Czasem trudno jest odpowiedzieć na pytanie, jaki styl oprogramowania głowicy jest odpowiedni. Niekiedy możliwości oprawy są na tyle złożone, iż opracowanie kilku lub kilkunastu mode’ów jest absolutnie wskazane. Istnieją też rozwiązania, w  których producent umożliwia stworzenie własnego trybu użytkownika. W  takim wypadku można np. ograniczyć pracę urządzenia dosłownie do kilku kanałów. Jest też oczywiście inna szkoła, w której profil urządzenia (to, do czego zostało ono stworzone) jest na tyle czytelny, że wystarczy jeden tryb pracy. I tak jest w przypadku ERA 400. Głowica pracuje na 30 kanałach bez możliwości rozszerzenia czy ograniczenia jej funkcjonalności. Strategiczne funkcje takie jak panorama tilt czy dimmer pracują oczywiście z  rozdzielczością 16-bitową. Nie wszystkie funkcje są jednak osiągalne za pomocą protokołu sterującego. W  menu dostępne są definiowalne krzywe dimmera oraz opcja umożliwiająca opóźnienie reakcji. Ta druga funkcja posłużyć ma symulowaniu pracy z  konwencjonalnym urządzeniem. Można też zdefiniować zachowanie głowicy, gdy utraci ona sygnał sterujący. Dla bardziej statycznych zastosowań przewidziano w menu dostęp do każdej z funkcji. Zatem urządzenie ERA 400 można uruchomić i bez sterownika. Głowica monitoruje również wszystkie zdarzenia, które docierają do niej. W sekcji DMX live w każdej chwili można podejrzeć, jakie funkcje z  jaką wartością zostały przesłane ze sterownika.

Głowica Martin ERA 400 z silnikiem 300 W w wersji CLD.

Kiedy obudziłem się o poranku…
Postanowiłem przedłużyć sobie o  jeden dzień możliwość pracy z  tym urządzeniem. Myślałem o  wielu sprawach w  kontekście tej głowicy. Czy zakres zoomu jest wystarczający? Skoro jest tak bogato wyposażona, to może jeszcze tarcza animacyjna? Dlaczego przy tak dobrym układzie chłodzenia nie znalazł się tu chip 440 W? W pewnym momencie pomyślałem stop! Oczywiście kosztem ceny i, powiedzmy, rozmiarów urządzenia dałoby się udoskonalić jeszcze bardziej ten produkt. Ale czy na pewno o to chodzi? Czy rynek po prostu nie potrzebuje solidnych, mało awaryjnych i niezawodnych urządzeń? Jeszcze raz, odnosząc się do ceny, w moim przekonaniu jest to proste w konstrukcji, dobrze wykonane urządzenie eventowe.

Tekst: Paweł Murlik, Muzyka i Technologia
Zdjęcia: Krzysztof Kadis